Viktor Orbán sięga po ulubiony oręż i ogłasza wielkie referendum w sprawie Ukrainy
Po szczycie w Brukseli premier Węgier Viktor Orbán ogłosił referendum w sprawie członkostwa Ukrainy w Unii Europejskiej. Chce w ten sposób upiec kilka pieczeni na jednym ogniu.

Węgry były jedynym państwem UE, które nie zgodziło się na udzielenie unijnego wsparcia Ukrainie, by ta dalej mogła się bronić. Unijną politykę poparła nawet Słowacja. Europejscy przywódcy zaznaczyli w czasie wczorajszego szczytu, że "bezpieczeństwo Kijowa, Europy i światowe są ze sobą nierozerwanie połączone". Nie dla Orbána.
Przystąpienie Ukrainy do UE Orbán uważa za ogromne zagrożenie m.in. dla rolnictwa, ale także rynku pracy, uznając, że miliony ukraińskich obywateli będą szturmowali węgierski rynek pracy. Tymczasem już teraz większość osób przyjeżdżających do pracy na Węgry to... Ukraińcy z węgierskim paszportem należący do ich historycznej diaspory.
Szybko, prosto i za miliony
Orbán postuluje organizację głosowania na wzór korespondencyjnego referendum - tzw. narodowych konsultacji, a więc w sposób (tu cytat z Orbána): "szybko i prosto".
Jednak premierowi de facto chodzi o uzyskanie silnego mandatu do uderzenia w Ukrainę. Pierwszym efektem jego propozycji w wymiarze wewnętrznym ma być wycięcie z debaty publicznej rozmowy o osamotnieniu Węgier w UE, tzn. tego, że nikt nie poparł węgierskiego podejścia. W trakcie piątkowego wystąpienia w parlamencie premier Donald Tusk mówił po szczycie w Brukseli: - Nie chcielibyście być wczoraj w skórze Orbána, gdy rozmawialiśmy o Ukrainie. (...) Słowak znacząco milczał, ale finalnie zagłosował.
To kolejna sytuacja, w której Orbán staje w poprzek unijnej większości w fundamentalnych kwestiach bezpieczeństwa.
Organizacja referendum pozwoli na budowanie odpowiedniej narracji dotyczącej Ukrainy, polityki unijnej i relacji euroatlantyckiej. Węgierski premier w pełni zawierzył w zapewnienia Donalda Trumpa, że wojnę skończy szybko. Jak szybko - tego nie wiadomo, ale winą za przedłużający się konflikt rządząca na Węgrzech koalicja w pełni obwinia unijnych "prowojennych" polityków. Organizacja kampanii referendalnej będzie kosztowała miliony euro, które trafią do powiązanych z rządzącymi oligarchów od zarządzających tytułami medialnymi po operatorów słupów, na których zawisną odpowiednie plakaty.
Formalnie, by referendum ogólnokrajowe było ważne, do urn pójść musi ponad połowa uprawnionych do głosowania, którzy oddadzą ważne głosy. Aby referendum dodatkowo było wiążące, ponad połowa z głosujących powinna udzielić identycznej odpowiedzi na sformułowane w referendum pytanie.
Węgierski bój o referenda
Praktyka referendalna z dwóch referendów zarządzonych za czasów Fidesz-KDNP pokazuje, że tak naprawdę nie liczy się frekwencja, a odsetek głosów zgodnych z linią wnoszącego pytanie - a zatem rządzących. W 2016 r. Węgrzy odpowiedzieli na pytanie: Czy chce Pan/Pani, aby Unia Europejska mogła zarządzać również bez zgody Zgromadzenia Krajowego obowiązkowe osiedlanie na Węgrzech osób innych niż obywatele węgierscy?
Rząd przed referendum zorganizował ogromną kampanię tak w mediach, jak i w przestrzeni publicznej (outdoorową), nawołującą do pójścia do urn wyborczych i zagłosowania "na nie". Jej wartość opiewała łącznie na 8,6 mld forintów brutto - po ówczesnym kursie była to równowartość ponad 121 mln złotych. Do tego doliczyć należy techniczną stronę organizacji głosowania (przygotowania kart wyborczych, wysyłki pakietów wyborczych czy organizacji lokali wyborczych). Całkowity koszt organizacji referendum w 2016 r. wyniósł blisko 192 mln zł.
Porażka referendum (finalna frekwencja wyniosła 41,46 proc.) nie przyniosła żadnych politycznych konsekwencji. Co więcej, niski próg frekwencyjny występował także na tych obszarach, na których położone były także ośrodki dla nielegalnych migrantów. Nazajutrz po referendum, nie zważając na jego nieważność, premier Orbán i tak zapowiedział w parlamencie zmiany w ustawie zasadniczej, które zablokowałyby mechanizm relokacji. Wszak ponad 98 proc. głosujących odrzuciła migrację. Udało się je wdrożyć dopiero latem 2018 r., w ramach pakietu ustaw pod nazwą "Stop Soros". Tak długie oczekiwanie było spowodowane koniecznością odzyskania niezbędnej większości konstytucyjne, którą Fidesz utracił na skutek przegranych wyborów uzupełniających do parlamentu.
W 2022 r. koalicja Fidesz-KDNP zorganizowała referendum w sprawie tzw. ochrony dzieci. Aby wyeliminować problem niskiej frekwencji, zostało ono powiązane z wyborami parlamentarnymi. Koszt organizacji wyborów parlamentarnych i referendum jednego dnia (3 kwietnia 2022 r.) wyniósł ok. 21 mld HUF (tj. ok 260 mln zł). Miał być to koszt o kilkanaście milionów złotych niższy niż w przypadku organizacji oddzielnie referendum i wyborów.
Na trwającą od stycznia 2022 r. kampanię referendalną rząd wydał równowartość 5 mld forintów (61,5 mln zł). Trwała ona równolegle z częścią dotyczącą kampanii parlamentarnej. Podobnie jak w 2016 r. referendum zostało uznane za głos "za" bądź "przeciwko" Fideszowi. Stąd też opozycja wzywała do oddania nieważnego głosu referendalnego. Poza partiami politycznymi zaangażowało się także 15 organizacji pozarządowych, które wzywały do oddawania nieważnego głosu. Po wyborach zostały one ukarane grzywną. Prawicowe media wskazywały, iż były one niemal w całkowitej większości beneficjentami grantów fundowanych przez organizację George'a Sorosa.
Frekwencja w wyborach wyniosła 70,21 proc., a w referendum 69,44 proc. podzieliło ono jednak los głosowania z 2016 r. i okazało się porażką. Wszystko z uwagi na fakt, iż średnio ponad 20 proc. oddanych głosów było nieważne; w Budapeszcie, w niektórych okręgach wartość ta przekraczała nawet 30 proc. Podobnie jak w 2016 r. Fideszu frekwencja nie zraziła. Premier uznał, średnio 90 proc. biorących udział w głosowaniu podziela jego pogląd dotyczący przeciwdziałania nieheteronormatywności.
Referendum do walki z opozycją
Dzisiaj populizm podejścia Orbána polega na tym, że procedura przystępowania do UE i tak wymaga ratyfikowania traktatu o przystąpieniu przez wszystkie państwa członkowskie UE (a także kraj kandydujący). Członkostwo Ukrainy jest sprawą odległą, premier będzie miał możliwość zablokowania każdorazowo jednego z ponad 30 etapów negocjacji.
Poza chęcią narzucenia swojej perspektywy Węgrom i kolejnego podziału na "nas" i "was" premier rzuca także wyzwanie największemu konkurentowi - Péterowi Magyarowi. Polityk ten, stojący na czele ugrupowania TISZA, będzie musiał się określić w tym istotnym temacie. W kwestiach związanych z Ukrainą, tematem wojny, czy członkostwem Kijowa w UE nie zajmuje stanowiska tożsamego ugrupowaniom tworzącym frakcję, w której zasiada w Parlamencie Europejskim - Europejskiej Partii Ludowej.
Magyar unika jak ognia jednoznacznych deklaracji, najprawdopodobniej z uwagi na to, że sam nie wie, jakie podejście w tej sprawie mają sami Węgrzy od lat przesiąknięci antyunijną i antyukraińską narracją. To jednak w żaden sposób nie powinno usprawiedliwiać unikania stanowiska. Komentując inicjatywę referendalną Orbána, Péter Magyar napisał w mediach społecznościowych, że podnoszony problem jest sztuczny, ponieważ "każdy wie, że Ukraina jest krajem ogarniętym wojną i nie ma szans na członkostwo w Unii Europejskiej w nadchodzących dekadach".
Jednocześnie zaproponował, by to "referendum w sprawie opinii" rozszerzyć o pytanie dotyczące członkostwa samych Węgier w UE w taki sposób, by premier miał jasny sygnał, czego oczekują obywatele. Według badań Eurobarometru Węgrzy są jednym z najbardziej prounijnych społeczeństw w UE.
Premier z kolei próbuje wciągnąć Magyara w grę na rok przed wyborami, pokazując, że wyborcy oddający głos na TISZA tak naprawdę głosują za "podrobionym" Fideszem.
Po co Fideszowi tyle narodowych konsultacji i referendów? Podstawowa odpowiedź brzmi "bo może". Organizacja plebiscytów daje niemal nieograniczone pole (także finansowe) do budowania zgodnej z założeniami władzy narracji. Umożliwia również wspieranie sympatyzujących z władzą mediów. Fidesz utrzymuje swój elektorat w stałej mobilizacji. Jednocześnie ma nieograniczoną możliwość do kreowania obrazu opozycji jako wrogów, przsiękniętych "lewicową ideologią sponsorowaną przez Sorosa", a także chęcią wojny - śmierci i zniszczenia.
Dominik Héjj
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!