"Rzeczpospolita Polska wszelką obcą ingerencję w polski proces wyborczy uznaje za akt wrogi wobec państwa polskiego i będzie ją zdecydowanie zwalczać" - głosi uchwała podjęta przez Sejm. Jest to odpowiedź na wystąpienie ważnego niemieckiego polityka Manfreda Webera, szefa Europejskiej Partii Ludowej. Lider EPL (w jej skład wchodzą PO i PSL) w radiowym wywiadzie zestawił PiS z formacjami takimi jak niemiecka AfD i Zjednoczenie Narodowe Marine Le Pen. Jak mówił - partie, które nie chcą być "demokratycznym partnerem" są "przeciwnikami i będą zwalczane". Według innego tłumaczenia użył sformułowania "wrogami" - nawet o to kłócili się politycy PiS z opozycją i sprzyjającymi jej mediami. Przeciwnicy a nawet wrogowie z PiS To kolejna wypowiedź Webera wymierzona w PiS. W czerwcu w wywiadzie dla "Frankfurter Allgemeine Zeitung" przewodniczący EPL mówił, że jego formacja jest "jedyną siłą, która może zastąpić PiS w Polsce i poprowadzić kraj z powrotem do Europy". PiS z kolei od dłuższego czasu używa postaci Webera jako symbolu groźnej siły próbującej wpływać na wybory w Polsce. Premier Morawiecki proponował niemieckiemu chadekowi debatę. Ukuto pojęcie "grupa Webera", które nieustannie pojawia się w politycznych relacjach w telewizji publicznej. Czy ta uchwała ma sens? Można ją zbyć standardowymi uwagami opozycji, że to element kampanii. Ale dziś wszystko jest częścią kampanii, a Sejm to ciało polityczne, może więc polemizować z innymi politykami. Można też użyć argumentu Konfederacji. Jej poseł pytał, po co nadawać tej wypowiedzi i samej postaci Webera taką rangę, że warto im poświęcać sejmową uchwałę, a wcześniej debatę. Warto sprostować jedno. Politycy opozycji i sprzyjający jej dziennikarze przypominali, jak to całkiem niedawno włoska premier Giorgia Meloni życzyła sukcesu wyborczego partii Morawieckiego. A wcześniej jak Jarosław Kaczyński kierował podobne przesłanie do hiszpańskiej partii Vox. Jednak czym innym jest sprzyjanie i wyrażanie sympatii, czym innym zapowiedź walki z zagranicznymi przeciwnikami. Coś podobnego padło, skądinąd w bardziej zawoalowanej formie, właśnie wobec partii pani Meloni - z ust przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Partie włoskie, także te które z prawicową Meloni walczyły, odrzuciły tę wypowiedź jako próbę dyktatu. W polskich warunkach nie sposób na to liczyć. Liderzy opozycji kierują się zasadą: wszystko jest dobre, co służy uderzaniu w PiS. To znamienne, jeszcze w czerwcu, po pierwszej wypowiedzi Webera, Rafał Trzaskowski, który czasem wykazuje się większą intuicją co do standardów, radził politykom innych krajów unikanie wrażenia, że chcą wpływać na wynik polskich wyborów. Teraz jednak ani on, ani nikt inny, nie zabrał głosu w podobnym tonie. Jako Niemiec czy Europejczyk W wystąpieniach polityków PiS znalazło się za to sporo akcentów antyniemieckich. W samej uchwale odmawia się państwom, w których ustanowiono demokrację po II wojnie światowej, mandatu do pouczania Polski. Uczyniono więc z Webera po prostu reprezentanta niemieckiego rządu (choć chadecja jest obecnie w opozycji). Czy polityk przemawiał jako niemiecki szowinista uważający, że ma prawo narzucać standardy innym narodom? Chyba bardziej uważa on Unię Europejską za jeden organizm, w którym scenę polityczną dzieli się w poprzek narodów, według linii ideologicznych. No ale jest Niemcem, więc PiS odwołuje się do swoich tradycyjnych odruchów. Do prawicowego elektoratu to przemawia i dodatkowo integruje. Z niedawno zamówionych przez Zjednoczoną Prawicę szczegółowych badań wynika, że większość Polaków nie ma akurat wobec Niemiec tak gigantycznych lęków jak tego oczekuje Jarosław Kaczyński. Z tego punktu widzenia akurat wojna z Weberem nie musi być kampanijnym strzałem w dziesiątkę. Ale niemieckiego polityka można przedstawiać także jako reprezentanta aroganckich eurokratycznych elit. Tych zaś, wynika to z tych samych badań, obawia się dużo większa grupa potencjalnych wyborców. Weber i jego "pomocnik" Poza wszystkim zaś ten spór ustawił Donalda Tuska i jego partię w roli ludzi pozbawionych podmiotowości, niesamodzielnych. Weber w to brnął. Odmawiając debaty z Morawieckim, zaproponował aby była to debata z liderem Koalicji Obywatelskiej. Dając podstawę do natychmiastowego nazwania Tuska jego "pomocnikiem". Dzieje się to w czasie, kiedy Tusk kreuje się na mocnego człowieka tej kampanii, "odwołującego referendum", rozdającego ciosy na lewo i prawo. Wrażenie, że jest reprezentantem siły zewnętrznej te wysiłki niewątpliwie osłabia. Weber najwyraźniej tego nie rozumie. Patrząc z perspektywy Niemiec, państwa, które rozdaje w Unii karty, nie czuje wrażliwości Polaków, którzy choć mocno prounijni, nie są gotowi do przyjmowania dyrektyw - z Brukseli czy Berlina. To oczywiście nie znaczy, że PiS wygra dzięki temu wybory. Ale dostało kolejny prezent od unijnych polityków - po pakcie imigracyjnym, czyli mechanizmie relokacji. Skądinąd Weber nie spróbował zdefiniować podziału na partie demokratyczne i niedemokratyczne. Wspomniał coś o praworządności, o stosunku do Ukrainy. To jednak ma się tłumaczyć samoistnie - jako oczywistość. To także jest błędem. Można skądinąd zaryzykować twierdzenie, że partie chcące Unii luźniejszej, niescentralizowanej, są co najmniej tak samo demokratyczne jak "federaliści". No ale federalistom nie mieści się to w głowach.