Stare unijne powiedzenie mówi: nic nie jest ustalone, dopóki wszystko nie jest ustalone. To wiadro zimnej wody wylane na głowy wszystkich, którzy w ostatnich kilku dniach żyli w przekonaniu, że cała unijna układanka jest już gotowa. Bo chociaż faworyci są już znani, a szanse na ich wybór więcej niż spore, to całkowitej pewności nie będzie aż do chwili ogłoszenia decyzji w sprawie poszczególnych stanowisk. A przynajmniej w dwóch z czterech przypadków przy wskazywanych kandydaturach są, różnej wielkości, znaki zapytania. Pewien fakt jest jednak bezsporny: UE bardzo zależy na szybkim i sprawnym wyborze swoich czołowych figur na kolejne lata. W porównaniu do długotrwałych i męczących negocjacji w 2019 roku, okoliczności funkcjonowania UE zmieniły się bowiem o 180 stopni. Na wschodniej granicy Unii toczy się wojna na Ukrainie, na Bliskim Wschodzie trwa konflikt Izraela z Palestyńczykami, Chiny stały się realnym zagrożeniem zarówno dla Unii, jak i NATO, a przyszłość relacji amerykańsko-unijnych jest zagrożona i zależna od wyniku jesiennych wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. A to i tak tylko najważniejsze z geopolitycznych zmiennych, które w Brukseli wszyscy decydenci muszą brać pod uwagę. Komisja Europejska. Ursula von der Leyen na pole position Wiele wskazuje na to, że trzecią 2,5-letnią kadencję na czele Komisji Europejskiej rozpocznie urzędująca przewodnicząca Ursula von der Leyen. Chęć ubiegania się o przedłużenie swojej misji ogłosiła już w lutym tego roku, ale wówczas nikt nie dawał jej wielkich szans. Głównym powodem było to, że do wyborów europejskich pozostawało wówczas trzy i pół miesiąca, a powyborcza układanka mogła wysadzić w powietrze ambitne plany 65-letniej Niemki. Europejczycy wybrali jednak korzystnie dla von der Leyen. To jej frakcja, Europejska Partia Ludowa, będzie najsilniejszą rodziną polityczną w nowym Parlamencie Europejskim. 190 mandatów w liczącym 720 miejsc PE to i tak jeszcze nieostateczny wynik, bo w PE wciąż jest wielu posłów niezrzeszonych i debiutantów, nienależących jeszcze do żadnej z frakcji. To jednak chadecy z EPL będą rozdawać karty przy tworzeniu koalicji na nową kadencję, a co za tym idzie - również przy obsadzie kluczowych unijnych stanowisk. Priorytetem dla tej frakcji jest utrzymanie kontroli nad "europejskim rządem". W tym celu EPL była nawet gotowa poświęcić kandydaturę von der Leyen. Jeszcze na finiszu kampanii europejskiej jako alternatywy, w zależności od powyborczych realiów, wymieniano m.in. szefową PE Robertę Metsolę, prezydenta Rumunii Klausa Iohannisa czy premierów Chorwacji i Grecji, a więc Andreja Plenkovica i Kyriakosa Mitsotakisa. W wywiadzie dla Interii o liczących się w UE atutach niemieckiej polityczki mówił Aleksander Kwaśniewski. - Po pierwsze, ma duże doświadczenie w tej funkcji i to w ekstremalnie trudnych czasach - pandemii koronawirusa i wojny w Ukrainie. Po drugie, ma poparcie największej frakcji w europarlamencie, czyli Europejskiej Partii Ludowej, która zapewne obsadzi w nowej kadencji stanowisko szefa KE. Wreszcie po trzecie, reprezentuje Niemcy, czyli najsilniejszy gospodarczo i politycznie kraj w UE - wyliczał były prezydent Polski. Co ważne dla von der Leyen, największa przeszkoda na jej drodze do reelekcji usunęła się sama. A raczej usunęli ją wyborcy. Chodzi o francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona, który nie był zachwycony wizją kolejnych 2,5 roku z Niemką na czele "unijnego rządu". Z europejskiej weryfikacji przy urnach Macron - jak również liberałowie w całej Europie - wyszedł poważnie poturbowany. Żeby ratować swój obóz polityczny na arenie krajowej rozpisał przedterminowe wybory parlamentarne. Wobec tego osiągnięcie celu przez von der Leyen mogłoby odebrać już tylko niespodziewane trzęsienie ziemi w gronie unijnych przywódców. Parlament Europejski. Roberta Metsola blisko drugiej kadencji Zanim jeszcze Ursula von der Leyen wyraźnie wzmocniła swoje notowania po wyborach europejskich, planem "B" EPL dla urzędującej szefowej KE była przewodnicząca Parlamentu Europejskiego Roberta Metsola. 45-letnia Maltanka była bardzo zainteresowana objęciem funkcji szefowej europejskiego rządu. Ta sztuka prawie na pewno jej się nie uda, ale to nie oznacza, że Metsola zostanie na lodzie. Niemal przesądzone jest, że przez kolejne 2,5 roku będzie stać na czele Parlamentu Europejskiego. - Metsola budzi powszechną sympatię w Brukseli, jest lubiana, zna ją większość europosłów. To sensowna kandydatura - tak maltańską polityczkę, jeszcze w kontekście przewodzenia Komisji Europejskiej, na łamach Interii oceniał niedawno Adam Bielan z Prawa i Sprawiedliwości. - Dobrze przepracowała 2,5 roku swojej kadencji, wykorzystała swoją szansę, a dodatkowo jest z małego kraju, co byłoby ciekawą odmianą po polityk z Niemiec, czyli największego kraju UE - dodał europoseł, należący do frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Pozostawienie Metsoli na odcinku europarlamentarnym eliminuje też z dyskusji największe kontrargumenty przeciwko jej kandydaturze - bycie przedstawicielką jednego z najmniejszych unijnych krajów, a także brak doświadczenia rządowego, co mocno uwierałoby liderów państw UE w razie, gdyby Metsola ubiegała się o fotel szefowej KE. Rada Europejska. Antonio Costa w cieniu skandalu Skoro Komisja Europejska i Parlament Europejski trafią w ręce chadeków z EPL, to socjaldemokraci - w nowym PE będą mieć 136 szabel - zamierzają wziąć stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli tzw. prezydenta Europy. To właśnie tę funkcję w przeszłości przez pięć lat sprawował obecny premier Polski Donald Tusk. Chociaż operacyjnie jest to stanowisko znacznie mniej eksponowane niż szefa Komisji Europejskiej, to historia ostatnich lat kilkukrotnie pokazała, że szef Rady Europejskiej jest kluczową postacią przy różnego rodzaju kryzysach. A tych w minionej kadencji europarlamentu było na pęczki. Tajemnicą poliszynela jest, że w minionych pięciu latach współpraca między szefową KE Ursulą von der Leyen a wywodzącym się z frakcji liberałów przewodniczącym Rady Charlesem Michelem wielokrotnie była bardzo wyboista. Dlatego teraz chadecy chcą postawić na kogoś, z kim Niemka dogadywałaby się znacznie lepiej. Taką osobą jest, wywodzący się z frakcji socjaldemokratów, Antonio Costa. 62-letni były premier Portugalii otrzymał już nawet oficjalne poparcie od konserwatywnego portugalskiego rządu, co w brukselskich kuluarach zostało odebrane jako jasny znak, że 62-latek jest bardzo poważnym kandydatem do objęcia funkcji "prezydenta Europy". Kandydatura Costy nie jest jednak przesądzona. Wszystko przez problemy prawne wokół portugalskiego polityka. Jesienią ubiegłego roku złożył dymisję z funkcji premiera w atmosferze skandalu i oskarżeń wobec ministrów jego rządu o handel wpływami. Samemu Coście prokuratura nie postawiła zarzutów, ale wciąż nie umorzyła też śledztwa, w którym były szef rządu jest jedną z najważniejszych figur. Costa wielokrotnie zapewniał o swojej niewinności, a wśród europejskich liderów cieszy się dobrą opinią. Jednak trwające śledztwo prokuratorskie wobec "prezydenta Europy" może na ostatniej prostej skutecznie zniechęcić część państw do poparcia kandydatury Costy. Unijna dyplomacja. Kaja Kallas - gra Putinowi na nosie Ostatnim ogniwem tzw. Wielkiej Czwórki, czyli najważniejszych unijnych stanowisk, jest funkcja Wysokiego Przedstawiciela UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa. W unijnym żargonie wspomniane stanowisko określa się też mianem "szefa unijnej dyplomacji". W nowym rozdaniu w Brukseli jego obsadzenie przypadnie frakcji Renew Europe. Liberałowie wprowadzili do PE 80 przedstawicieli, czyli wyraźnie mniej niż mieli w ubiegłej kadencji (102), i będą najmniejszym partnerem w nowej koalicji rządzącej unijnymi instytucjami. Liberałowie na stanowisko szefowej unijnej dyplomacji chcą obsadzić urzędującą premier Estonii Kaję Kallas. 46-letnia polityczka dotychczas nie pchała się do objęcia jednego z najważniejszych unijnych stanowisk, ale przyznała, że gdyby otrzymała taką propozycję, bardzo poważnie by ją rozważyła. Dla samej UE wybór Kallas byłby bliski strzału w dziesiątkę - kobieta, liberałka, z Europy Wschodniej (czyli tzw. nowej UE), mająca bardzo jednoznaczne poglądy w kwestii Rosji i wojny w Ukrainie. Paradoksalnie jednak, kraje "starej UE" jeszcze w eurokampanii poważnie obawiały się, że Kallas byłaby zbyt antyrosyjska i przesadnie skoncentrowana tylko na kwestiach wojennych. Zarzucano jej, że szefowa unijnej dyplomacji musi równie wiele uwagi poświęcać relacjom ze Stanami Zjednoczonymi, Azją, krajami Globalnego Południa czy mieć rozeznanie w sytuacji w Afryce. Na brukselskich korytarzach mówi się jednak, że to właśnie w przypadku stanowiska Wysokiego Przedstawiciela najbardziej realny jest zwrot akcji na ostatniej prostej. Dlatego liberałowie mają przygotowany plan"B" na wypadek, gdyby kandydatura Kallas upadła. Drugą opcją jest były belgijski premier Alexander De Croo, ale na jego niekorzyść przemawia z kolei fakt, że wywodzi się z tzw. starej UE. W kuluarowych przymiarkach do wspomnianej funkcji pojawiało się także nazwisko Radosława Sikorskiego. Szef polskiego MSZ byłby kandydatem idealnym - kraj "nowej UE", rozległe kontakty w świecie dyplomacji, bogate doświadczenie rządowe - gdyby nie jedna kwestia: jest członkiem EPL, a to oznacza, że jego wybór wysadziłby już niemal dopiętą unijną układankę w powietrze. Z drugiej strony, nie takie zwroty akcji brukselscy technokraci już widzieli. Łukasz Rogojsz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!