Kaczyński znów dzieli i rządzi. Ruch z Błaszczakiem "to rzucenie kości"
O ile odejście Jarosława Kaczyńskiego z rządu nie zaskoczyło nikogo, o tyle namaszczenie Mariusza Błaszczaka na jego następcę - już tak. Także w szeregach opozycji. - To jest rzucenie kości, żeby wszyscy zainteresowani sukcesją - Morawiecki, Szydło, Ziobro, Błaszczak - zmobilizowali się do działania dla partii, zaczęli między sobą rywalizować, ale też zabiegać o względy i przychylność Kaczyńskiego - mówi Interii prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz. Z kolei Tomasz Trela z Nowej Lewicy uważa, że "Kaczyński pokazał ludziom z rządu, i ludziom z partii, że to z Błaszczakiem mają się najmocniej liczyć".

- Moja misja w rządzie została wypełniona, ustawa o obronie ojczyzny została przygotowana i przyjęta. Teraz muszę myśleć o tym, co jest najważniejsze dla partii, czyli o wyborach - przyznał w publicznej telewizji Jarosław Kaczyński. Prezes Prawa i Sprawiedliwości dodał, że w przyszłości jego miejsce może zająć Mariusz Błaszczak. - Pan minister Błaszczak z całą pewnością zastąpi mnie znakomicie, i sądzę też, chociaż nie jest to jeszcze ten moment, kiedy mogę to publicznie ogłaszać, że zastąpi mnie pod każdym względem, jeśli chodzi o wszystkie funkcje - ocenił swojego wieloletniego współpracownika.
Misja Kaczyńskiego w rządzie trwała 20 miesięcy. Od dłuższego czasu spekulowano, że prezes PiS-u bardzo chce Radę Ministrów opuścić, żeby móc w pełni poświęcić się działalności partyjnej przed zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi. - Gdyby to zależało tylko od prezesa, to odszedłby już dawno. Chciał odejść w grudniu, potem w lutym, w marcu, w maju. Zawsze coś stawało na przeszkodzie. Ale teraz to już naprawdę finisz i lada chwila prezes zakończy swoje rządowe obowiązki - mówił w rozmowie z Interią tuż przed czerwcowym długim weekendem bliski współpracownik byłego już wicepremiera.
Teraz Kaczyński w końcu dopiął swego i z rządu odszedł. Jak zaznaczył na antenie TVP1, odtąd całą swoją uwagę skupia na partii i zaplanowanych na jesień 2023 roku wyborach parlamentarnych. - Postanowiłem, że muszę się skoncentrować na tym, co jest dla przyszłości Polski najważniejsze - zapowiedział. Jak stwierdził, "partia musi odzyskać werwę, bo zbliża się ten czas, który dla każdej partii politycznej na świecie jest najważniejszy". - Wybory są po to, aby uzyskać dobry wynik wyborczy, a jeśli chodzi o PiS, to tym dobrym wynikiem wyborczym będzie ich wygranie i możliwość sprawowania władzy, oczywiście w koalicji Zjednoczonej Prawicy - podkreślił.
Kaczyński nadal szefem
Samo odejście Kaczyńskiego z rządu zdaniem polityków opozycji, z którymi rozmawiała Interia, niczego nie zmienia. Układ sił w obozie władzy pozostaje nienaruszony. - Kaczyński odchodzi z rządu, ale nadal rozdaje karty. Nadal to on jest liderem Zjednoczonej Prawicy i nadal to on będzie decydować, co dzieje się w rządzie - uważa wiceszef PO Tomasz Siemoniak. - Wielkiego uzysku z Kaczyńskiego w rządzie nie było, wielkiego uzysku z jego odejścia również nie będzie - dodaje poseł Nowej Lewicy Tomasz Trela. Jego zdaniem największą różnicę odejście z rządu zrobi samemu Kaczyńskiemu, który bez przeszkód będzie mógł wreszcie zacząć zajmować się tym, czym lubi, nie obawiając się chociażby niewygodnych pytań ze strony mediów.
Morawiecki może zostać kozłem ofiarnym. Widzimy, co dzieje się z inflacją i drożyzną, które coraz mocniej doskwierają Polakom. W obliczu kampanii i wyborów w interesie Zjednoczonej Prawicy może być wskazanie i pozbycie się winnego
Paweł Zalewski z Polski 2050 ocenia, że "Kaczyński nie wszedł do rządu, żeby zajmować się bezpieczeństwem, tylko żeby zapanować nad trwającym od lat konfliktem pomiędzy Zbigniewem Ziobrą i Mateuszem Morawieckim". Zdaniem polityka, ta sztuka mu się nie udała, bo chociażby chwilowy rozejm, dzięki któremu udało się przegłosować nowelizację ustawy o Sądzie Najwyższym - główny warunek porozumienia z Komisją Europejską ws. Krajowego Planu Odbudowy - jest już historią, a konflikt ziobrystów z premierem rozgorzał na nowo.
- Kaczyński nie wzmacniał rządu merytorycznie, jego rola była stricte polityczna - przekonuje poseł Zalewski, dodając, że "jego odejście jest więc czysto symboliczne. Pokazuje, że PiS stawia wszystko na walkę o trzecią kadencję". Polityk obawia się, że teraz będziemy obserwować szereg mechanizmów i działań, po które Zjednoczona Prawica sięgała przy okazji każdych wyborów. Chodzi m.in. o szukanie i kreowanie sztucznego wroga (jak m.in. uchodźcy czy społeczność LGBT), wobec którego obóz władzy rozpęta kampanię nienawiści, jeszcze mocniej polaryzując nastroje społeczne. - Odejście prezesa Kaczyńskiego z rządu to ważny moment, bo de facto oznacza wejście partii rządzącej w tryb wyborczy i rozpoczęcie długiej, trwającej ponad rok kampanii parlamentarnej - słowa Zalewskiego potwierdza prezes PSL Władysław Kosiniak-Kamysz.
Głowa Morawieckiego zagrożona?
Dla naszych rozmówców dużo ciekawszym i nieco zaskakującym wątkiem jest swoiste publiczne namaszczenie ministra Błaszczaka jako następcy Kaczyńskiego w partii i obozie Zjednoczonej Prawicy. Nasi rozmówcy nie wykluczają też, że jest to zapowiedź przetasowań na czele rządu przed zbliżającą się wielkimi krokami kampanią parlamentarną.
- Morawiecki jest politykiem schyłkowym i Kaczyński prędzej czy później go wymieni - przewiduje Tomasz Siemoniak. Wiceszef PO uważa, że Morawiecki nie wniósł wartości dodanej, której od niego w partii oczekiwano. Mimo tego, były szef MON nie uważa, że minister Błaszczak zastąpi Morawieckiego w fotelu premiera. - To nie jest typ lidera, tylko idealny numer dwa. Ktoś taki jak Beata Szydło, kogo polityczna autonomia kończy się na decyzji o powołaniu czy odwołaniu podsekretarza stanu - analizuje polityk. I dodaje: - To namaszczenie przez Kaczyńskiego w telewizyjnym wywiadzie jest próbą wzmocnienia zawczasu jego pozycji, pokazania partyjnym frakcjom, że Błaszczak ma pełne poparcie Kaczyńskiego i należy się z nim liczyć.
Również Władysław Kosiniak-Kamysz nie spodziewa się wymiany szefa rządu, nawet na potrzeby długiej i trudnej kampanii parlamentarnej. - Prezes Kaczyński zawsze był zwolennikiem maksymy: dziel i rządź. To jest rzucenie kości, żeby wszyscy zainteresowani sukcesją - Mateusz Morawiecki, Beata Szydło, Zbigniew Ziobro, Mariusz Błaszczak - zmobilizowali się do działania dla partii, zaczęli między sobą rywalizować, ale też zabiegać o względy i przychylność Jarosława Kaczyńskiego - twierdzi szef ludowców.
Z kolei Tomasz Trela uważa, że wskazanie Błaszczaka do najwyższych partyjnych (a być może nie tylko partyjnych) zaszczytów, to swego rodzaju wbicie ostrogi Morawieckiemu przed arcyważną rozgrywką kampanijną. - Celem jest zdopingowanie Morawieckiego przed kampanią parlamentarną. Wiadomo, że Morawiecki jest pracowity, ale Kaczyński właśnie mu pokazał, że ma się jeszcze mocniej starać - argumentuje poseł Nowej Lewicy.
Morawiecki jest politykiem schyłkowym i Kaczyński prędzej czy później go wymieni. (...) Błaszczak to nie jest typ lidera, tylko idealny numer dwa. Ktoś taki jak Beata Szydło, kogo polityczna autonomia kończy się na decyzji o powołaniu czy odwołaniu podsekretarza stanu
Trela przyznaje jednak, że słowa Kaczyńskiego to "osłabienie pozycji Morawieckiego, który wydawał się naturalnym następcą Kaczyńskiego w partii". - W chwilach próby Kaczyński sięga po sprawdzonych ludzi, po swoich druhów. Po kogoś takiego jak Błaszczak, z którym zna się od wielu lat - podkreśla. I dodaje: - Morawiecki jest dla Kaczyńskiego urzędnikiem, a Błaszczak politykiem. Kaczyński pokazał też i ludziom z rządu, i ludziom z partii, że to z Błaszczakiem mają się najmocniej liczyć. To bolesny prztyczek w nos Morawieckiego i jego środowiska.

Nieco inaczej na sprawy patrzy Paweł Zalewski z Polski 2050, niegdyś wiceprezes PiS-u. W jego ocenie, tak wyraźne i publiczne wzmocnienie Błaszczaka to kolejna już próba opanowana rozlewającego się po rządzie i całym obozie władzy konfliktu pomiędzy ministrem Ziobrą i premierem Morawieckim. - W scenariuszu, w którym to Błaszczak zostaje następcą Kaczyńskiego, nie wygrywa ani Ziobro, ani Morawiecki. Kaczyński liczy, że to zapewniłoby pewien stan równowagi na prawicy - przewiduje nasz rozmówca.
W odróżnieniu od pozostałych polityków, z którymi rozmawialiśmy, nie wyklucza też scenariusza z wymianą Morawieckiego właśnie na Błaszczaka. - Morawiecki ma się czego obawiać. Namaszczenie Błaszczaka do najwyższych stanowisk - wicepremiera ds. bezpieczeństwa, przyszłego premiera, przyszłego szefa PiS-u - to próba ucieczki do przodu - twierdzi Zalewski. Taki zabieg miałby umożliwić Zjednoczonej Prawicy wejście w kampanię wyborczą z nową twarzą i bez bagażu, którym obciążony jest Morawiecki. A to, w zależności od sytuacji w kraju i poparcia sondażowego, może okazać się kuszącą opcją.
- Morawiecki może zostać kozłem ofiarnym. Widzimy, co dzieje się z inflacją i drożyzną, które coraz mocniej doskwierają Polakom. W obliczu kampanii i wyborów w interesie Zjednoczonej Prawicy może być wskazanie i pozbycie się winnego - konkluduje Zalewski.