Bunt Prigożyna. "Nie chodziło o typowy zamach stanu"
Czy zniknięcie generała Siergieja Surowikina to początek czystki w Rosji? Co pokazał "pucz" Prigożyna? Ostatnie wydarzenia zmuszają elitę polityczną Rosji do przemyślenia czy Władimir Putin jest gwarantem bezpieczeństwa na przyszłość. Korespondencja Mateusza Lachowskiego z Ukrainy.
W środę rosyjskie media poinformowały, że generał Siergiej Surowikin został zatrzymany.
Do aresztowania miało dojść już 25 czerwca, dzień po marszu Prgiożyna. Wraz z nim zatrzymany miał zostać jego zastępca Andriej Judin. Generałowie mieli trafić do aresztu w moskiewskim więzieniu Lefortowo.
Pytany przez dziennikarzy o zatrzymanie Surowikina rzecznik Kremla odmówił odpowiedzi. - Niestety, nie mogę odpowiedzieć. Proszę skontaktować się z Ministerstwem Obrony, to są kompetencje tego resortu - powiedział Dymitrij Pieskow.
Tymczasem córka Surowikina Weronika poinformowała, że jej ojciec nie został zatrzymany i "wszystko jest z nim w porządku".
O zniknięciu generała informowały media z całego świata.
W czwartek Bloomberg przekazał, że Surowikin rzeczywiście, został zatrzymany już 25 czerwca, ale w celem tego zatrzymania było przesłuchanie przez wojskową prokuraturę. Miało ono trwać kilka dni, a z generałem dalej nie ma kontaktu. Czy to oznacza początek czystki w Rosji?
Siergiej Surowikin to generał z bardzo bogatym doświadczeniem. Nam znany głównie z przydomków: "Generał Armagedon" i jeden z "Rzeźników z Syrii".
Jednak w Rosji, mimo kontrowersji i okrucieństwa, jest uznawany za bardzo zdolnego i skutecznego dowódcę. Do pewnego momentu cieszył się on dużym zaufaniem Władimira Putina.
Na tyle dużym, że od października do stycznia ubiegłego roku dowodził inwazją na Ukrainę. Miał na tyle silną pozycję, że mógł podjąć niepopularną decyzję i wycofać rosyjskie wojska z Chersonia. Jeszcze od czasów wojny w Syrii Surowikin znał się i pozostawał w dobrych kontaktach z Jewgienijem Prigożynem.
Niedługo po marszu Prigożyna "New York Times" poinformował, że szef Grupy Wagnera miał wsparcie część rosyjskich generałów, którzy wiedzieli o jego planach.
W tym czasie Surowikin był już przesłuchiwany. Rosyjskie służby najwyraźniej również uznały, że ktoś musiał wiedzieć o planach Prigożyna.
A jeśli tak, to jak wysoko sięgał spisek? I jak to się stało, że kilka tysięcy bojowników Grupy Wagnera po prostu przeszło sobie kilka rosyjskich obwodów?
Prigożyn wściekły. "Wpychacie ludzi do maszynki do mięsa"
Żeby to zrozumieć, trzeba cofnąć się o kilka dni i przypomnieć sobie "marsz" Prigożyna na Moskwę.
23 czerwca Jewgienij Prigożyn oskarżył rosyjskie dowództwo o ostrzelanie rakietami obozu wagnerowców. Jego zdaniem rozkaz w tej sprawie miał wydać minister obrony Federacji Rosyjskiej - Siergiej Szojgu, z którym od dawna pozostawał w konflikcie.
Po czasie Prigożyn tak mówił w jednym z nagrań udostępnionych na kanale Grupy Wagnera w serwisie Telegram: "Zginęło 30 osób. Niektórzy zostali ranni. To stało się impulsem do natychmiastowego natarcia. Jedna z kolumn udała się do Rostowa, druga w kierunku Moskwy. Żałujemy, że musieliśmy uderzyć w samoloty, ale zrzucali na nas bomby".
W nocy z 23 na 24 czerwca bojownicy Grupy Wagnera przeszli z okupowanych przez Rosję terenów Donbasu na teren rosyjskiego obwodu rostowskiego. Rano wkroczyli do Rostowa nad Donem.
Mimo, że ten akt w żadnym kraju, a już na pewno w putinowskiej Rosji, nie mógł pozostać bez reakcji, Moskwa nie reagowała od razu siłowo. W Rostowie Prigożyn spotkał się z wiceministrem obrony Federacji Rosyjskiej - Junus-biekiem Jewkurowem. Spotkanie nie przyniosło żadnego efektu. Nagranie z niego zostało udostępnione w mediach społecznościowych Grupy Wagnera. W udostępnionym filmie słychać, jak jej szef wylicza błędy dowództwa rosyjskiego i punktuje dowódców. - Ludzie giną, bo wpychacie ich do maszynki do mięsa. Bez amunicji, bez pomysłu, bez planu. Jesteście tylko podstarzałymi klaunami - mówił Prigożyn.
Następnie ogłosił, że jego ludzie opanowali obiekty wojskowe na terenie miasta i zapowiedział marsz na Moskwę, który nazwał "marszem sprawiedliwości". Zażądał dymisji ministra obrony Siergieja Szojgu i szefa sztabu armii rosyjskiej - Walerija Gierasimowa. Ogłosił również, że jego działania nie są próbą zamachu stanu. Dalej podważał rosyjską narrację o wojnie w Ukrainie. W kolejnym udostępnionym nagraniu mówił, że do wojny doszło, aby Szojgu mógł zostać marszałkiem, a wojna w Donbasie została wywołana w interesie oligarchów, którzy faktycznie rządzą w Rosji.
Kreml musiał odpowiedzieć. Tego samego dnia rosyjskie ministerstwo obrony zaprzeczyło, aby zaatakowało obóz wagnerowców.
Marsz, na który patrzył świat, został przerwany
Na sytuację zareagował również Władimir Putin. W telewizyjnym wystąpieniu, w trakcie którego był ewidentnie bardzo zdenerwowany, nazwał działania Prigożyna "zdradą", "wbiciem noża w plecy" i "buntem", który porównał do rewolucji z 1917 roku.
Prezydent Rosji zapowiedział zdecydowane działania przeciwko Grupie Wagnera. Federalna Służba Bezpieczeństwa oskarżyła Prigożyna o próbę wywołania wojny domowej w Rosji i rebelię. Wszczęto przeciw niemu postępowanie karne, a służby apelowały do wagnerowców, aby nie wykonywali rozkazów Prigożyna, tylko go wydali.
W obwodzie rostowskim ogłoszono: "stan operacji antyterrorystycznej".
Kilka tysięcy bojowników Grupy Wagnera ruszyło na Moskwę i błyskawicznie zajęło Woroneż, a następnie zbliżyło się do stolicy Rosji na 200 kilometrów.
Tam jednak bojownicy Wagnera, po przejechaniu 780 kilometrów, zatrzymali się. Marsz, na który patrzył cały świat, został przerwany.
Prigożyn oficjalnie, po rozmowach z białoruskim prezydentem Aleksandrem Łukaszenką, oświadczył, że Grupa Wagnera dotarła na odległość 200 kilometrów od Moskwy i dodał, że "nastąpił moment, gdy może dojść do przelewu bratniej krwi", wobec czego, "zdając sobie sprawę z odpowiedzialności za taką sytuację", jego bojownicy rozpoczynają odwrót.
Czy naprawdę Prigożynowi chodziło o "nieprzelewanie rosyjskiej krwi"? Oczywiście, że nie.
W trakcie operacji Grupy Wagnera zginęło prawdopodobnie 18 rosyjskich żołnierzy. Zestrzelono sześć śmigłowców i dwa samoloty. Krew została już więc przelana.
Czy chodziło mu zatem o przejęcie władzy i pucz? Trudno w to uwierzyć.
Rozmawiam na ten temat z emerytowanym podpułkownikiem Wojska Polskiego - Maciejem Korowajem. - Zamachów stanu nie przeprowadza się marszami. Siły Grupy Wagnera powinny zaatakować w stolicy kraju i przejąć kluczowe budynki administracji rządowej. Bojownicy Prigożyna są profesjonalistami, robili zamachy stanu w Afryce, uczestniczyli też w walkach w Donbasie. Wiedzą, jak to się robi. Tu nie chodziło o typowy zamach stanu.
Marsz Prigożyna. Wstrząs na Kremlu
Dlaczego zatem Prigożyn wybrał taką taktykę?
Ponieważ najprawdopodobniej nie chodziło o próbę przejęcia władzy, tylko o wzmocnienie swojej pozycji. Pojawiają się też informację, że wagnerowcy chcieli aresztować Ministra Obrony Szojgu lub szefa sztabu Walerego Gierasimowa.
Amerykański think tank - Instytut Studiów nad Wojną (ISW) - pisze o tym w ten sposób:
"Najprawdopodobniej Prigożyn zdecydował się na swój marsz i podjął to wielkie ryzyko, ponieważ uznał, że tylko takie rozwiązanie pozwoli mu utrzymać niezależność Grupy Wagnera. Prawdopodobnie liczył na masową dezercję w rosyjskim wojsku, ale przecenił własne możliwości. Można domniemywać, że Prigożyn postrzegał termin 1 lipca (czyli datę sformalizowania kontroli nad wszystkimi nieregularnymi formacjami, w tym Grupą Wagnera) jako egzystencjalne zagrożenie dla jego politycznego (a może również osobistego) przetrwania. Prawdopodobnie dlatego zdecydował użyć swoich sił w celu zmiany przywództwa ministerstwa obrony, zamiast całkowicie stracić Grupę Wagnera".
Jak oceniło ISW, Prigożyn prawie na pewno zaplanował całą akcję z wyprzedzeniem. Jeśli tak rzeczywiście było, to z kim ją zaplanował?
Marsz Grupy Wagnera wywołał rzeczywisty wstrząs na Kremlu.
Widać to choćby po emocjonalnych wystąpieniach prezydenta Władimira Putina. Zarówno 24 czerwca jak i dwa dni później rosyjski przywódca był bardzo zdenerwowany.
Nic dziwnego. Z całego zamieszania związanego z marszem najbardziej w oczy rzuca się bezradność rosyjskiej administracji. Kilka tysięcy bojowników przeszło 780 kilometrów i nie zostali przez nikogo zatrzymani. Nie wiadomo dlaczego na szeroką skalę nie interweniowało lotnictwo.
Co z wojskami wewnętrznymi?
Rosgwardia na papierze ma liczyć 340 tysięcy żołnierzy. Jak to się zatem stało, że nikt nie potrafił zatrzymać wagnerowców?
Wreszcie dlaczego nic nie robili ważni politycy z kręgu prezydenta Rosji? Wielu z nich podczas marszu Prigożina zapadła się pod ziemię. 24 czerwca nawet nie skrytykowali działań wagnerowców. Wiele najważniejszych osób w państwie czekało na to, co się wydarzy i obserwowało sytuację.
Część rosyjskich oligarchów uciekała w popłochu z Moskwy. Mieli tak zrobić między innymi miliarderzy Arkadij Rotenberg i Jurij Kowalczuk, wcześniej blisko związani z prezydentem. To oznacza, że Putin najprawdodpodobniej stracił zaufanie rosyjskich elit.
Nikt nie może czuć się bezpiecznie
Pierwszą osobą krytykującą marsz Prigożyna był paradoksalnie przywołany wcześniej Siergiej Surowikin.
Zastępca dowódcy rosyjskich sił zbrojnych w Ukrainie zaapelował do najemników. - Wzywam dowództwo Grupy Wagnera, aby zakończyło ten bunt. Przeszliśmy razem trudną drogę, walczyliśmy wspólnie, ponosiliśmy straty. Wróćcie do swoich baz, zanim będzie za późno - mówił generał.
Czy próbował w ten sposób chronić siebie? Czy zdawał sobie sprawę, że bliskie relacje z Prigożynem sprawią, że również poniesie za jego działania odpowiedzialność?
Teraz nikt w rosyjskich służbach mundurowych nie może czuć się bezpiecznie.
W rosyjskich mediach, oraz w serwisie Telegram wiele jest inforamcji o możliwych podejrzanych. Pojawiają się kolejne nazwiska: były wiceminister obrony Michaił Mizincew, generał Aleksiejew z Wywiadu Wojskowego GRU, który w 2010 roku miał być jednym z pomysłodawców utworzenia oddziałów najemników w służbie Federacji Rosyjskiej.
Bezpieczny nie może się czuć nikt związany ze służbami mundurowymi. Raporty mają pisać wszyscy: od FSB i podległej pod nią Straży Granicznej do Rosgwardii generała Zołotowa. Jego ludzie mają otrzymać ciężki sprzęt w tym czołgi, co pokazuje, że Putin przestał ufać rosyjskiej armii.
Tymczasem Ukraińcy cały czas podgrzewają atmosferę. Doradca prezydenta Zełeńskiego Mychajło Podolak poinformował, że w trakcie puczu władzę na Kremlu chciał przejąć jeden z najważniejszych współpracowników Putina, sekretarz rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa były dowódca FSB, generał Nikołaj Patruszew.
To jedna z najważniejszych osób w Rosji. On oraz jego syn byli wielokrotnie w spekulacjach medialnych wymieniani jako możliwi następcy Putina. W całej sprawie Prigożyna najbardziej zagadkową rolę odgrywa z kolei inny "potencjalny następca" prezydenta Rosji generał pułkownik Aleksiej Diumin. Znany jak do tej pory przede wszystkim z tego, że odegrał kluczową rolę w aneksji Krymu i pomógł Alaksandrowi Łukaszence stłumić protesty na Białorusi. To Diumin miał być architektem zakończenia marszu Prigożyna. Według nieoficjalnych informacji zaangażował do negocjacji Łukaszenkę, który zaproponował szefowi Grupy Wagnera wyjazd na Białoruś.
Rola Diumina nie może jednak odbić się echem w mediach bo to za bardzo wzmocniłoby jego pozycję.
Prof. Legucka: System bezpieczeństwa Rosji jest dziurawy
O to, co dzieje się w Rosji, pytam profesor Agnieszkę Legucką.
- Ostatnie dni pokazały, że system bezpieczeństwa Rosji jest dziurawy. To jest ważny sygnał dla rosyjskiego społeczeństwa, że wojna wkroczyła na terytorium Rosji, taki pucz może się powtórzyć w przyszłości, a Władimir Putin nie kontroluje sytuacji - mówi.
Przede wszystkim to jednak informacja dla elity wokół Władimira Putina. Ostatnie wydarzenia zmuszają elitę polityczną Rosji do przemyślenia czy Władimir Putin jest gwarantem bezpieczeństwa na przyszłość?
- Z tego powodu marsz Prigożyna może być zarzewiem kolejnego puczu, albo niepokojów wewnętrznych w Rosji - mówi mi ekspertka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Co zatem dalej?
Biorąc pod uwagę to, że we współczesnej Rosji, tak jak w organizacji przestępczej, panuje kult siły, Putin musi zrobić wewnętrzne porządki. Jeśli prezydent chce utrzymać władzę, powinien zabić Jewgienija Prigożyna, i ukarać jego współpracowników. Samo to, że szef Grupy Wagnera rzucił wyzwanie prezydentowi Rosji, bardzo Putina osłabia. To, że Prigożyn dalej żyje, osłabia go w oczach elit jeszcze bardziej.
Na Kremlu nie ma prawa do słabości. Władca Rosji, który ją okazuje, może szybko zostać zastąpiony przez kogoś innego.
Z Ukrainy Mateusz Lachowski