Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i szef MON po raz pierwszy odniósł się publicznie do zapowiedzi ukraińskiego IPN, które było szeroko komentowane w polskich mediach. Ukraiński odpowiednik polskiego IPN (UINP) na początku października poinformował, że w 2025 roku ruszą prace na terenie obwodu rówieńskiego. Polskie media odnotowały ten fakt jako możliwą zapowiedź zmiany w podejściu władz Ukrainy do sprawy rozliczenia i upamiętnienia zbrodni wołyńskiej. W komunikacie ukraińskiego IPN czytamy m.in., że jego działania "są odpowiedzią na pytania, płynące od polskich obywateli, których przodkowie prawdopodobnie zginęli na ziemiach obecnej zachodniej Ukrainy". "W przypadku otrzymania od obywateli Polski niezbędnych wyjaśnień w sprawie lokalizacji potencjalnych miejsc poszukiwań, postaramy się im pomóc pomimo wojny i trudnej sytuacji gospodarczej" - czytamy w komunikacie ukraińskiej instytucji. W tym samym oświadczeniu, podpisanym przez Antona Drobowycza, szefa instytucji jest także mowa o tym, że "UINP pozostaje otwarty na współpracę z polskimi instytucjami w zakresie poszukiwania, konserwacji i opieki nad miejscami pamięci Ukraińców w Polsce i Polaków na Ukrainie". Odpowiedź polskiego rządu w sprawie zapowiedzi ukraińskiego IPN W wywiadzie dla Interii zapytaliśmy o stanowisko Polski w tej sprawie wicepremiera Władysława Kosiniaka-Kamysza. Szef MON stawia sprawę jasno. - Kiedy słyszę, że rodziny mogą dostawać zgody na ekshumacje, to absolutnie nie spełnia to naszych oczekiwań. To ma być relacja państwo-państwo z zaangażowaniem instytucji państwowych po obu stronach. Ekshumacje odbywają się na zasadzie bilateralnej między państwami. Nie zgodzimy się na sytuację, w której to rodziny będą dochodzić ekshumacji swoich bliskich, bo część rodzin jest, a części już nie ma, bo wymordowano wszystkich. Upamiętnienie należy się zaś każdemu - podkreśla Władysław Kosiniak-Kamysz. To, że wicepremier podkreśla fakt, że stroną w sprawie ekshumacji i upamiętnienia ofiar zbrodni wołyńskiej muszą być instytucje państwa, a nie indywidualne osoby czy rodziny ofiar nie jest przypadkiem. W rozmowach z polskimi dyplomatami i przedstawicielami instytucji, zaangażowanych w rozmowy ze stroną ukraińską często pada argument, że takie stawianie sprawy przez Ukrainę to gra na czas, bo wiadomo, że pojedyncze wnioski ugrzęzną gdzieś między instytucjami, choćby z tego powodu, że rodziny nie mają takich możliwości i nie są tak dobrze przygotowane, jak np. IPN, który zajmuje się tym od lat, dysponuje historykami, sprzętem, dokumentacją itd. Stanowisko Kosiniaka-Kamysza jest zbieżne ze stanowiskiem polskiego IPN w tej sprawie. - Realizacja wniosków osób prywatnych kierowanych do strony ukraińskiej nie odpowiada przyjętym ustaleniom oraz naszym oczekiwaniom - mówił niedawno Interii prezes IPN Karol Nawrocki. IPN: Miarą dobrych intencji byłoby rozpatrzenie naszych wniosków Dr Rafał Leśkiewicz, historyk, rzecznik IPN dodaje zaś, że miarą dobrych intencji strony ukraińskiej byłoby rozpatrzenie oficjalnych, formalnych wniosków, które IPN od lat składa w sprawie ekshumacji. - Do rozpatrzenia leży dziewięć wniosków ogólnych i 65 wniosków szczegółowych. Formuła odpowiadania na wnioski indywidualne rodzin to prosta droga w kierunku paraliżu całego procesu poszukiwań. To nie jest dobre rozwiązanie - mówi Interii dr Leśkiewicz. I wyjaśnia, że do komunikatów ukraińskiego IPN także trzeba podchodzić ostrożnie, bo umocowanie prawne i rola ukraińskiego IPN są zupełnie inne niż polskiego IPN. - Dla nas po stronie ukraińskiej adresatem rozmów jest międzyresortowa komisja, w skład której wchodzi kilka instytucji, w tym m.in. ukraiński IPN, ale także resort kultury. To ta komisja odpowiada za rozpatrywanie naszych wniosków, które cały czas leżą. Od wielu lat żaden wniosek polskiego IPN nie został rozpatrzony pozytywnie - dodaje dr Leśkiewicz. Toteż nic dziwnego, że przedstawiciele obecnego rządu są umiarkowanie optymistyczni. - Dopóki nie zobaczę, dopóki nie pochylę głowy przed mogiłami pomordowanych na Wołyniu, będę ostrożny. Przy czym jest jedna ważna rzecz, o której chcę wyraźnie powiedzieć- kwestia ekshumacji to nie jest sprawa polskich rodzin wobec Ukrainy, to jest sprawa działań państwa ukraińskiego wobec państwa polskiego - zaznacza w rozmowie z Interią szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz. Choć przyznaje też, że "jasne i mocne postawienie tej sprawy przez cały rząd, w tym także ogromne zaangażowanie premiera, powoduje, że strona ukraińska daje sygnały o tym, że od 2025 roku rozpocznie ekshumacje". Kosiniak-Kamysz uważa też, że droga obrana przez rząd i stawianie sprawy rozliczenia się z Wołynia jako warunku wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej jest słuszna. - O konieczności rozliczenia sprawy Wołynia PSL mówi od zawsze. Teraz z racji pełnionych funkcji, naszej obecności w rządzie ten głos jest bardziej słyszalny, ale my o ofiary Wołynia upominamy się od lat - przypomina lider PSL. I dodaje, że 99 proc. osób, które zginęły na Wołyniu to byli polscy chłopi. - Dla Platformy i Donalda Tuska to nie był tak oczywisty kierunek działania, dlatego ogromnie mnie ucieszyło poparcie, jakie otrzymałem od premiera i ministra R. Sikorskiego, kiedy powiedziałem o tym, że Ukraina nie wstąpi do Unii dopóki nie rozliczy się z tragedii Wołynia, dopóki nie stanie w prawdzie. Mam wrażenie, co dla wielu osób może być zaskoczeniem, że ten rząd stawia sprawę ekshumacji ofiar Wołynia i upamiętnienia ich o wiele ostrzej niż poprzedni rząd. Zresztą z uwagi na to pan prezydent zapisał mnie nawet do drużyny Władimira Putina - przypomina Kosiniak-Kamysz. Wołyń a wejście Ukrainy do Unii. Spór rządu z prezydentem Rzeczywiście stanowisko rządu w sprawie tego, by warunkiem wejścia Ukrainy do UE uczynić rozliczenie sprawy wołyńskiej spotkało się z krytyką prezydenta Andrzeja Dudy. Na tym tle doszło do ostrej wymiany zdań między przedstawicielami rządu z jednej strony a głową państwa z drugiej. - Jeżeli ktoś mówi, że będzie blokował dostęp Ukrainy do Unii Europejskiej, to tym samym wpisuje się w politykę Władimira Putina - stwierdził Andrzej Duda. To właśnie do tych słów odnosi się Kosiniak-Kamysz. Kiedy jednak rozmawiamy z politykami i dyplomatami, związanymi z PiS to przyznają oni, że sami podnosili tę kwestię jako środek nacisku na stronę ukraińską. Choć bez większych efektów. W efekty wywołane polityką obecnego rządu, przedstawiciele PiS także niespecjalnie wierzą. - My w rozmowach ze stroną ukraińską na poziomie rządowym mocno ten temat podnosiliśmy, zawsze słysząc mnóstwo podobnych wymówek: że trwa wojna, że są przeszkody administracyjne, że decydują władze lokalne - opowiada Interii Paweł Jabłoński, były wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Zjednoczonej Prawicy, dziś poseł PiS. - Strona ukraińska od lat znajduje wymówki, by ekshumacji nie przeprowadzić i niestety trudno uwierzyć, by to się miało nagle zmienić. Od lat zawsze znajdowali jakieś powody formalne - że niby oni chcą, ale wszystko leży w gestii lokalnych, obwodowych władz itd. Trwało mnożenie takich pozornie błahych, biurokratycznych przeszkód, a prawda jest taka, że oni nie chcą tej sprawy ruszać i szukają pretekstów - dodaje. Jego zdaniem postawa Ukraińców ma wiele przyczyn, w tym także kontekst polityczny. - Prezydent Zełenski nie chce się narażać części wyborców, zwłaszcza tym na zachodniej Ukrainie, dla których ta sprawa jest ważna. - Obawiam się, że nie będzie zwrotu nawet pod groźbą braku zgody na przyjęcie do Unii, co nie znaczy, że nie należy podnosić tego argumentu. Wręcz przeciwnie - my wyrażaliśmy wobec Ukrainy dokładnie takie stanowisko i obecny rząd powinien je kontynuować. Natomiast z pewnością prezydent Zełenski będzie kalkulował, że jak przyjdzie co do czego, to sygnał o przyjęciu Ukrainy do UE i tak pójdzie z Niemiec i że pod ich wpływem rząd Tuska się z tego wycofa. - uważa Paweł Jabłoński. Kosiniak-Kamysz w rozmowie z Interią zwraca uwagę na jeszcze jedną kwestię. - Daliśmy Ukrainie sprzęt wojskowy o wartości ponad 15 miliardów złotych i daliśmy to jako pierwsi, gdy inni zastanawiali się, czy mogą cokolwiek wysłać. Gdybyśmy wtedy jako Polska nie przekazali tych wszystkich czołgów, samolotów czy innej broni, to dzisiaj nie byłoby już komu pomagać. I mam poczucie, że nie ma po stronie ukraińskiej pamięci o tym, nie ma świadomości, że gdyby nie ta polska pomoc, to nie doszliby do etapu, w którym są dzisiaj. To jest nie w porządku - mówi szef MON. - Ktoś powie, że nigdy nie ma i nie będzie dobrego momentu, by się upomnieć o swoje sprawy. Dziwię się, że przez ponad dwa lata nie wykonano dobrego gestu ze strony ukraińskiej. Wierzyłem, że ta wojna może przynieść przełom w relacjach polsko-ukraińskich, ale bez załatwienia sprawy Wołynia to wszystko będzie nietrwałe - uważa Władysław Kosiniak-Kamysz. Kamila Baranowska --- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!