W niedzielę o g. 12 w Warszawie rozpoczął się marsz opozycji, zainicjowany przez Platformę Obywatelską. Przewodniczący partii Donald Tusk nazwał go marszem "przeciw drożyźnie, złodziejstwu i kłamstwu, za wolnymi wyborami i demokratyczną, europejską Polską". Tego dnia do stolicy przyjechali politycy i obywatele z całej Polski. Od godzin porannych w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się wpisy polityków PO i innych partii ze zdjęciami z przyjazdu do Warszawy. Prawo i Sprawiedliwość opublikowało z kolei w mediach społecznościowych serię spotów, w których deprecjonuje marsz i pokazuje wypowiedzi znanych osób - uczestników marszu - używających wulgarnego języka. Od rana do stolicy przyjeżdzały także autokary z uczestnikami z różnych stron. W międzyczasie coraz więcej osób gromadziło się w miejscu startu przemarszu, czyli placu Na Rozdrożu. Donald Tusk: Jesteśmy w samo południe - Jesteśmy w samo południe. Nikt nas dziś nie zagłuszy - oświadczył Donald Tusk, otwierając marsz o wyznaczonej godzinie. - Tego głosu, tej fali już nic nie zatrzyma. Olbrzym się obudził. Jestem dumny i szczęśliwy, że mogę dzisiaj tu powiedzieć: zwyciężymy - dodał polityk. W otwarciu marszu brał udział także były prezydent Lech Wałęsa. - Jestem człowiekiem sukcesu tysiąclecia, tak mówią niektórzy. Robotnik, elektryk, dużo dzieci, cztery profesury honorowe (...) A medali mam więcej jak Leonid Breżniew - powiedział. - Kaczyński dobrze wiedział, że ja mu nie daruję niszczenia Polski (...) Przyjdzie czas, kiedy powiemy: panie Kaczyński, taczki stoją. Ten dzień nadchodzi - stwierdził Wałęsa. Tłum w pewnym momencie przerwał wystapięnie byłego prezydenta. Skandowano: "idziemy, idziemy". - No dobrze, jak nie chcecie słuchać, to dziękuję bardzo. Wszystkiego dobrego - powiedział Wałęsa. Na placu Na Rozdrożu głos zabrał także prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. - My, naród, mamy prawo jasno powiedzieć, jakiej Polski chcemy. Demokratycznej, otwartej, europejskiej - powiedział. "Największy marsz po 1989 roku" Około godziny 12:30 marsz ruszył ulicami Warszawy. Na czele szli Donald Tusk, Lech Wałęsa i Rafał Trzaskowski. - Największy marsz po 1989 roku - powiedział Bartosz Arłukowicz z PO, który jechał na specjalnej platformie, na której pojawiali się kolejni politycy. - Jesteśmy tutaj po to, abyśmy mogli odzyskać zaufanie do naszego kraju - powiedział były Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar. - Niech biskupi zajmą się wiarą, niech przestaną zajmować się polityką. Zwyciężymy, bo chcemy nowoczesnego państwa - stwierdził Włodzimierz Czarzasty z Lewicy. - Ten marsz to będzie początek drogi do zwycięstwa. Zwyciężymy. Wolny Senat was nie zawiedzie. Będziemy redutą demokracji - podkreślił marszałek Senatu Tomasz Grodzki. Uczestnicy i uczestniczki przechodzili przez Aleje Ujazdowskie, Nowy Świat i Krakowskie Przemieście. Część osób szła równoległymi uliczkami, nie mieszcząc się na głównej trasie. Około godziny 13:40 uczestnicy marszu znajdowali się na całej jego trasie, a część osób wciąż nie ruszyła jeszcze z placu Na Rozdrożu. Flagi i transparenty Uczestniczy mieli ze sobą flagi, m.in. Polski, Unii Europejskiej i wiele transparentów. Pytani przez reportera Interii o powody uczestnictwa w zgromadzeniu, mówili o tym, co przeszkadza im w obecnej władzy. - Mam już serdecznie dosyć tego, co się dzieje w tym kraju przez ostatnie osiem lat. Poziom nepotyzmu, braku profesjonalizmu i kumoterstwo, brak definiowania ważnych celów da społeczeństwa - to wszystko osiągnęło już taki poziom, że naprawdę nie wiem, co innego można zrobić niż wyjść na ulice i powiedzieć głośnie "nie" - a później trzeba wziąć udział w wyborach - powiedziały dwie panie Aleksandry z Wrocławia. Gdy czoło marszu dotarło do Pałacu Prezydenckiego, Bartosz Arłukowicz powiedział: - Panie prezydencie, zapraszamy na największe konsultacje społeczne. Zgromadzeni przed Pałacem krzyczeli: "Trybunał Stanu" i "będziesz siedział". - W marszu idzie około pół miliona ludzi - przekazał Arłukowicz. Donald Tusk: Absolutny rekord Chwilę przed g. 15 czoło marszu dotarło na Plac Zamkowy. - Wiem, że w październiku wygramy wybory. Polska się dzisiaj obudziła, pokazała, że można wygrywać - powiedział ze sceny wiceprzewodniczący PO Borys Budka. Po nim na scenę wkroczył Donald Tusk. - Jest nas dziś na ulicach Warszawy pół miliona. Absolutny rekord - podkreślił na starcie. Wśród zgromadzonych pojawili się Powstańcy Warszawscy. - Czym jest Polska w naszych sercach? To przecież nie jest geografia, to nie jest abstrakcyjny termin (...) Polska to jest miłość. Nie ma Polski bez miłości, solidarności i wolności. Dlaczego dzisiaj pół miliona Polek i Polaków wyszło na ulice? Bo czujemy, że od lat Polską rządzą ludzie, którzy nie potrafią kochać, którzy zakłamali słowo "Solidarność" i którzy odbierają nam każdego dnia naszą wolność po kawałku - mówił Donald Tusk. Lider PO zaznaczył, że wierzy, że nadchodzi czas "szczęśliwej Polski", a zgromadzone tłumy ludzi m.in. w stolicy Polski, świadczą o tym, że "uwierzyli w zwycięstwo". - Ich wielką nadzieją był brak naszej nadziei, ich siłą była nasza bezsiła. Skończyło się. Dzisiaj cała Polska, my wszyscy, słyszymy i widzimy, jeszcze Polska nie zginęła - kontynuował. Jak dodał Tusk, idą do zwycięstwa, bo wierzą, że Polska to właśnie te trzy wartości: miłość, solidarność i wolność. Nadmienił również, że "demokracja umiera w ciszy", a od dzisiaj takowej ciszy nie będzie, dzięki temu, że tak licznie podniesiono głos w imieniu 38 mln Polek i Polaków. - Dzisiaj zobaczyli (PiS - red.) pół miliona ludzi na ulicach, którzy są zjednoczeni. Chcę dzisiaj zapytać wszystkich w Polsce, chcę zapytać bardzo głośno i zdecydowanie. Czy na pewno warto szukać różnic między nami? Przecież wszyscy tak jak tu jesteśmy chcemy Polski wolnej, praworządnej, bezpiecznej, uczciwej, czystej i zielonej, samorządowej i Europejskiej - powiedział Tusk. Tusk: Rządzą nami ponurzy faceci z kompleksami Donald Tusk zaznaczył, że "nigdy Polki i Polacy nie musieli się wstydzić siebie", a dziś muszą się wstydzić władzy. - Jak to jest możliwe, że tak wspaniały naród ma taką władzę? Przecież nie ma żadnego powodu, żeby najlepsi ludzie na świecie mieli najgorszą władzę na świecie - mówił. Po tych słowach uczestnicy marszu skandowali "Donald Tusk".Podkreślił, że wszystko rozstrzygną karty wyborcze, a nie tak jak było to w przeszłości " kamienie czy kule". Podkreślił, że wszystko zależy od obywateli i jeśli w ciągu dwóch, trzech miesięcy każdy z zebranych przekona "20 wątpiących" to "zmiotą z powierzchni tych, którzy upokarzają Polskę i wpędzają w biedę oraz rozpacz". - Nasze życie w Polsce od tych ośmiu lat jest też takie smutne, wiecie dlaczego? Bo rządzą nami ponurzy faceci z kompleksami, którzy nienawidzą kobiet, młodych ludzi, nie kochają dzieci, nie potrafią się śmiać z niczego, z siebie to już w ogóle - stwierdził Tusk. - Chcę złożyć przed wami solenne ślubowanie. Idziemy do tych wyborów po to, by zwyciężyć, rozliczyć, naprawić ludzkie krzywdy i pojednać polskie rodziny - dodał lider Platformy Obywatelskiej. Po godzinie 15:30 zakończono zgromadzenie na Placu Zamkowym. Marsz 4 czerwca. Frekwencja w Warszawie Przed godziną 17 stołeczny ratusz przedstawił swoje oficjalne dane dotyczące marszu 4 czerwca w Warszawie. Wynika z nich, że w pochodzie wzięło udział około 500 tys. osób. Liczbę oszacowało Stołeczne Centrum Bezpieczeństwa na podstawie zdjęć z monitoringu. Jak wcześniej nieoficjalnie informowała PAP, powołując się na źródła zbliżone do policji, w marszu wzięło udział między 100 a 150 tys. osób. Interii policja przekazała, że od lat nie przekazuje podobnych danych na temat frekwencji. Analogiczne demonstracje odbywały się równolegle także w innych polskich miastach, ale i zagranicznych stolicach. Tłum ludzi zebrał się między innymi w Krakowie. Uczestniczyły w nim osoby, które nie były w stanie pojechać na marsz do Warszawy. Zgromadzeni trzymali w rękach transparenty z napisem "ciałem w Krakowie, duchem w Warszawie". Marsz Wolności rozpoczął się o godzinie 12 na Rynku Głównym, a następnie przeszedł ulicami miasta w kierunku Placu Szczepańskiego.