Morawiecki usłyszy zarzuty za "wybory kopertowe". Mówi, że ma asa w rękawie
Mateusz Morawiecki przesłuchiwany w warszawskiej prokuraturze w charakterze podejrzanego. Czego dokładnie dotyczą zarzuty dla byłego premiera? Wyjaśniamy.

O godz. 11 Mateusz Morawiecki stawił się w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. To tam usłyszy zarzuty przekroczenia uprawnień i działania bez podstawy prawnej w celu przygotowania i przeprowadzenia wyłącznie w trybie korespondencyjnym wyborów prezydenckich 10 maja 2020 roku (ostatecznie wybory odbyły się w normalnym trybie 28 czerwca 2020 roku). Następnie były premier zostanie przesłuchany przez śledczych w charakterze podejrzanego.
Działania bez podstawy prawnej
Kłopoty, w jakich znalazł się polityk Prawa i Sprawiedliwości, są efektem działań z wczesnej wiosny 2020 roku. Zarówno w Polsce, jak i na świecie trwała wtedy pandemia COVID-19. Z kolei na 10 maja zaplanowane były wybory prezydenckie. Pogarszająca się sytuacja epidemiczna sprawiła jednak, że w zgodnej ocenie wirusologów i epidemiologów organizacja wyborów w tradycyjnej, stacjonarnej formie ryzykowałaby zdrowiem i życiem obywateli biorących w nich udział, a także bezpieczeństwem zdrowotnym całego państwa.
Rządząca wówczas Zjednoczona Prawica zamierzała utrzymać pierwotną datę głosowania. Zmienić chciała natomiast jego formę. Za rozwiązanie uznała bowiem zorganizowanie wyborów w trybie korespondencyjnym (stąd używana w przestrzeni publicznej nazwa "wybory kopertowe"), które eliminowałyby ryzyko bezpośredniego kontaktu ogromnej liczby głosujących, co z kolei groziłoby znacznym przyspieszeniem transmisji wirusa SARS-CoV-2.
Tu dochodzimy do clou sprawy. Ustawa w sprawie przygotowania wyborów korespondencyjnych weszła w życie dopiero 9 maja 2020 roku. Tymczasem już 16 kwietnia, a więc ponad trzy tygodnie wcześniej, ówczesny premier Mateusz Morawiecki wydał dwa kluczowe polecenia. Pierwsze zostało skierowane do Poczty Polskiej i dotyczyło podjęcia działań, których celem była organizacja wyborów prezydenckich w formie korespondencyjnej. Drugie polecenie otrzymała Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych, które zlecono rozpoczęcie drukowania kart do głosowania oraz innych niezbędnych w procesie wyborczym dokumentów. W obu przypadkach zrobił to bez stosownej podstawy prawnej.
Wyborów nie było, koszty zostały. Prawie 90 mln zł
Ostatecznie pogarszająca się sytuacja epidemiczna w kraju, krytyka medialna, sprzeciw opozycji, ale też brak należytego zapasu czasu sprawiły, że wyborów w formie korespondencyjnej nie udało się przeprowadzić 10 maja 2020 roku. Ostatecznie odbyły się 28 czerwca, ale w tradycyjnej formule, chociaż z zachowaniem rygorów sanitarnych.
Najmocniejszym asem w moim rękawie jest konstytucja
Początkowo koszty przygotowania głosowania korespondencyjnego przez Pocztę Polską szacowano na około 70 mln zł. W toku prac sejmowej komisji śledczej ds. wyborów kopertowych na jaw wyszły informacje, że rzeczywisty wydatek był znacznie wyższy i przekroczył 88 mln zł. Do chwili obecnej spółka nie odzyskała wszystkich wydanych na realizację polecenia ówczesnego szefa rządu pieniędzy.
Zresztą już we wrześniu 2020 roku Wojewódzki Sąd Administracyjny (WSA) w Warszawie nie zostawił na ówcześnie rządzących suchej nitki w związku z próbą organizacji tzw. wyborów kopertowych. W swoim orzeczeniu stwierdził, że decyzja premiera Mateusza Morawieckiego nakładająca na Pocztę Polską obowiązek przygotowania głosowania w trybie korespondencyjnym rażąco naruszyła prawo.
WSA wskazał wówczas szereg aktów prawnych, których przepisy zostały naruszone działaniami rządu Zjednoczonej Prawicy - m.in. konstytucję, Kodeks Wyborczy czy Kodeks postępowania administracyjnego. W wyroku podkreślono też, że konstytucja ani inne ustawy nie przyznają Prezesowi Rady Ministrów uprawnień w zakresie organizacji wyborów powszechnych.

Pod koniec czerwca 2024 roku Naczelny Sąd Administracyjny (NSA) oddalił złożone w tej sprawie skargi kasacyjne, a wydany przez WSA w 2020 roku wyrok stał się prawomocny.
Na Morawieckim się nie skończy
Mimo powagi sytuacji i grożących konsekwencji Mateusz Morawiecki zachowuje spokój. Gdy w jego sprawie do Sejmu wpłynął wniosek o uchylenie immunitetu po kilku dniach sam się go zrzekł i zapowiedział, że nie zamierza uciekać przed wymiarem sprawiedliwości. Podkreślił wówczas, że "prawda, prawo i sprawiedliwość zwyciężą i skończy się czas bezpodstawnych, politycznie motywowanych zarzutów".
Do sprawy zarzutów i przesłuchania w charakterze podejrzanego były premier odniósł się też podczas konferencji prasowej 26 lutego. W pierwszej kolejności zapewnił, że pojawi się na przesłuchaniu w warszawskiej prokuraturze. - Nie obawiam się. Zrobię to, co obywatel w takiej sytuacji powinien zrobić - powiedział polityk PiS-u. I dodał: - Najmocniejszym asem w moim rękawie jest konstytucja.
Morawiecki najpewniej nie będzie jedynym politykiem poprzedniej ekipy rządzącej, który usłyszy zarzuty w związku z organizacją tzw. wyborów kopertowych. Sejmowa komisja śledcza badającą tę sprawę w ramach raportu końcowego ze swoich prac skierowała do prokuratury również zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez min. Jarosława Kaczyńskiego, Jacka Sasina, Michała Dworczyka czy Mariusza Kamińskiego.
Także minister sprawiedliwości i prokurator generalny zasugerował, że działania wymiaru sprawiedliwości wobec Morawieckiego nie kończą sprawy. - Myślę, że rysują się na horyzoncie kolejne działania, które dotyczą tych osób, które były objęte zawiadomieniami ze strony komisji śledczej - zapowiedział na antenie TVN24 18 lutego.
Adam Bodnar zaznaczył też, że nad kolejnymi etapami tej sprawy w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie pracuje specjalny zespół śledczy, składający się z "bardzo doświadczonych prokuratorów".