To kluczowy moment trwającego od przeszło półtora roku sporu polskiego rządu z Komisją Europejską o wypłatę pieniędzy z KPO. W najbliższych tygodniach, być może jeszcze w tym roku, powinno ostatecznie wyjaśnić się, czy (i ewentualnie kiedy) Polska otrzyma przysługujące jej z ramach tego funduszu 36 mld euro, czyli około 170 mld zł. Czołowi politycy rządu Zjednoczonej Prawicy są ostatnimi czasy częstymi gośćmi w Brukseli, gdzie trwają intensywne negocjacje z przedstawicielami KE w sprawie warunków odblokowania dla Polski wspomnianych 170 mld zł. Z informacji Interii wynika, że do porozumienia jest bliżej niż dalej. Piłka jest jednak po stronie polskiego rządu, który musi przede wszystkim wprowadzić zmiany prawne dotyczące wymiaru sprawiedliwości, jeśli chce w końcu otrzymać fundusze europejskie. CZYTAJ TAKŻE Józef Orzeł: Interesem Ziobry nie jest już interes Polski PiS gotowe do ustępstw Gotowość do takich zmian po stronie polskiego rządu jest, chociaż politycy obozu władzy niechętnie się do tego przyznają. Przynajmniej publicznie. 18 listopada taki sygnał dał jednak przebywający w Brukseli na negocjacjach z przedstawicielami Komisji Europejskiej Szymon Szynkowski vel Sęk. Dopytywany przez dziennikarzy o gotowość polskiego rządu do wprowadzenia zmian w prawie, które miałyby odblokować dla Polski pieniądze z KPO, Szynkowski vel Sęk unikał jednoznacznej odpowiedzi, ale w końcu przyznał, że taka opcja również wchodzi w grę. - Wiele elementów, które budzą wątpliwości Komisji Europejskiej można w toku rozmów i otwartego, intensywnego dialogu wyjaśnić bez wprowadzania zmian legislacyjnych, ale tam gdzie okazałoby się to niemożliwe, nie zamykamy takiej możliwości - ocenił minister ds. europejskich. Jeszcze bardziej jednoznacznie wypowiedział się w tej sprawie w rozmowie z Polsat News. - Co do pewnych szczegółów, tam gdzie być może interpretacyjnie są różnice i niektóre elementy budzą wątpliwości ze strony Komisji, te rzeczy mają charakter drugo- i trzeciorzędny. Jesteśmy gotowi na zmiany, pokazujemy pewną elastyczność, gotowość do dialogu i te propozycje zmian już przygotowaliśmy - podkreślił polityk obozu rządzącego. Intensywne negocjacje polskiego rządu z Komisją Europejską trwają od kilku tygodni i przewidziane są na kolejne tygodnie. Polska strona bardzo akcentuje, że zależy jej na jak najszybszym tempie rozmów. I przede wszystkim na wynikających z tych rozmów konkretach. Świadectwem zmiany w retoryce obozu władzy są chociażby słowa Jarosława Kaczyńskiego. - Być może coś z tego będzie. My oczywiście mamy czerwone linie, ale mamy też potrzebną elastyczność - ocenił prezes Prawa i Sprawiedliwości podczas spotkania z wyborcami na Śląsku. Żeby jednak nie zostać posądzonym o uległość wobec Brukseli, szybko dodał: - To będą zmiany w gruncie rzeczy o charakterze drugorzędnym. Praworządność warta miliardy Rzecz w tym, że zmiany kosmetyczne nie wystarczą. Zjednoczona Prawica próbowała takiego manewru, uchwalając tzw. projekt prezydencki, który nowelizował ustawę o Sądzie Najwyższym. Główną zmianą wprowadzoną przez prezydencką ustawę była likwidacja Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i zastąpienie jej Izbą Odpowiedzialności Zawodowej. Wbrew temu, czego domagała się KE, zasiadający w Izbie Dyscyplinarnej sędziowie nie zostali usunięci z SN, tylko otrzymali możliwość przejścia do innych izb SN albo przejścia w stan spoczynku. Prezydencki projekt zakładał też "test bezstronności i niezależności sędziego", ale jedynie do przyszłych postępowań sądowych, a nie spraw, w których wyroki już zapadły. Ustawa nie spełniała także dwóch innych warunków postawionych przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej i Komisję Europejską. Pierwszym było przywrócenie do orzekania wszystkich sędziów zawieszonych przez Izbę Dyscyplinarną. Drugim - unieważnienie wydanych już decyzji izby. W połowie maja przewodnicząca KE Ursula von der Leyen jednoznacznie stwierdziła, że "Komisja nie zatwierdzi żadnego planu odbudowy, jeśli nie będzie przekonana, że wszystkie kryteria oceny zostały spełnione". W toku negocjacji pomiędzy stroną polską i Komisją Europejską w połowie czerwca polski KPO został zatwierdzony, ale... pieniądze nie popłynęły do Warszawy. KE uzależniła wypłatę środków od wypełnienia wszystkich tzw. kamieni milowych, a więc warunków ustalonych w toku rozmów KE z rządami poszczególnych państw członkowskich. Pod koniec lipca, w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej", przewodnicząca von der Leyen doprecyzowała, co jej zdaniem jest największą przeszkodą w wypłaceniu Polsce przysługujących jej środków - "wywiązanie się ze zobowiązań podjętych w celu zreformowania systemu środków dyscyplinarnych". - Nowe prawo jest ważnym krokiem. Jednak, jak już wspomniałam, z naszej wstępnej oceny wynika, że nowa ustawa nie gwarantuje sędziom możliwości kwestionowania statusu innego sędziego bez ryzyka, że zostaną pociągnięci do odpowiedzialności dyscyplinarnej - oceniła przyjęty przez rządzących "projekt prezydencki". - Tę kwestię należy rozwiązać, aby spełnić warunki przyznania środków z KPO i umożliwić Komisji uruchomienie pierwszej płatności. Polska musi również w pełni zastosować się do postanowienia Trybunału Sprawiedliwości, co jeszcze nie nastąpiło. W szczególności nie przywrócono do orzekania zawieszonych sędziów i nadal obowiązuje dzienna kara finansowa. Jesteśmy w kontakcie z władzami polskimi w tych kwestiach i zależy nam na znalezieniu rozwiązania - podkreśliła szefowa KE. Z informacji Interii w Komisji Europejskiej wynika, że Bruksela nie zamierza robić kroku w tył, jeśli chodzi o zaakcentowane przez szefową KE pryncypia. Stanowisko Komisji jest jasne - Polska doskonale wie, jakie kwestie są problematyczne i wie, że aby uzyskać środki z KPO, musi je rozwiązać. Do polskiego rządu zależy, czy i w jaki sposób zechce to zrobić. KE ma jednak wrażenie, że stanowisko polskiego rządu uległo zmianie i stał on się zdecydowanie bardziej otwarty na dialog, zmiany i ostateczne zamknięcie tematu braku środków z KPO. Problem polityczny i problem gospodarczy Z naszych informacji wynika też, że Komisja Europejska rozumie trudne położenie polityczne PiS-u. Z jednej strony rząd potrzebuje środków z KPO, ale także z unijnej polityki spójności, z drugiej - ma polityczny problem ze swoim koalicjantem, który wszelkim zmianom w prawie się sprzeciwia. To bowiem Solidarną Polskę, a zwłaszcza jej lidera Zbigniewa Ziobrę, który jest architektem krytykowanych w Brukseli zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości, dotknęłyby warunki kompromisu Zjednoczonej Prawicy z KE. Ten kompromis wydaje się jednak nieuchronny. I w PiS-ie jest tego świadomość nawet na najwyższych szczeblach władzy. - To, o co mogę dzisiaj zaapelować, to o zrozumienie dla różnego rodzaju potrzeb, działań, które czasem mogą być mało zrozumiałe, ale są jednak konieczne. Apeluję o zrozumienie dla działań, które prowadzą do celu. Działań, które mogą być w pewnym momencie zmieniane, weryfikowane, bo tak wygląda rzeczywistość polityczna - powiedział w przeddzień Święta Niepodległości prezes Kaczyński. Jego słowa zostały odebrane w partii bardzo jasno: czas przygotować i partię, i elektorat na porozumienie z Brukselą, bo bez środków z KPO nie uda się nawet powalczyć o trzecią kadencję. Zdobycie 170 mld zł z KPO odcięłoby też polityczny tlen opozycji, która wokół zaprzepaszczenia szans na środki unijne już zaczęła budować kampanijny przekaz przed przyszłorocznymi wyborami. Wreszcie: nastroje społeczne w tej kwestii są jednoznaczne, Polacy chcą, żeby miliardy euro z KPO trafiły w końcu do naszego kraju, a winą za negatywny obrót spraw, mimo propagandy mediów publicznych, obarczają w większości rząd, a nie opozycję czy Komisję Europejską. Wątek gospodarczy. "Chcemy się dogadać" Jest też jednak wątek gospodarczy, który dla Zjednoczonej Prawicy zyskuje na znaczeniu z każdym miesiącem. Chodzi o problemy z domknięciem budżetu na przyszły rok. Rząd czekają zdecydowane oszczędności. Sygnalizował to na początku listopada Jacek Sasin. - Konieczne jest przejrzenie wydatków. Były czasy prosperity, dziś są czasy kryzysu. Myślę, że cięcia wydatków będą konieczne - przyznał wicepremier i minister aktywów państwowych. Sasin szczególny nacisk położył właśnie na odzyskanie 170 mld zł z polskiego KPO. - W normalnych warunkach powinniśmy walnąć pięścią w stół i odpowiedzieć tym samym. Ale my jesteśmy pragmatykami. Dziś dla Polski ważne jest odzyskanie tych funduszy. Chcemy jeszcze raz spróbować się dogadać. Również po to, by nasi konkurenci polityczni nie zarzucali nam, że nie próbowaliśmy - ocenił polityk. Wiceszef rządu przyznał, że cięcia wydatków nie będą dotyczyć jedynie dwóch obszarów: polityki społecznej i obronności. To właśnie resorty odpowiadające za te dwie działki mogą spać spokojnie. Wszystkie pozostałe ministerstwa muszą nastawić się na mocne zaciskanie pasa w 2023 roku. Lista problemów gospodarczych rządu jest długa i są to problemy poważne. Po pierwsze, inflacja, która według Międzynarodowego Funduszu Walutowego w 2023 roku ma być w naszym kraju najwyższa w całej Unii Europejskiej. Po drugie, rosnące koszty obsługi polskiego długu publicznego, które resort finansów już teraz szacuje na 40 mld zł w 2023 roku. Po trzecie, realne widmo recesji w naszym kraju, które bardzo mocno związane jest z tym, czy polskiemu rządowi uda się odblokować fundusze z KPO i unijnej polityki spójności. Łącznie to ponad pól biliona złotych na przestrzeni kilku kolejnych lat, ale przede wszystkim sygnał dla rynków, że z polską gospodarką nie jest źle i nie trzeba naszego kraju taktować jak trędowatego światowych rynków. - Odblokowanie środków unijnych dla Polski miałoby silny wpływ psychologiczny na rynki i spowodowałoby wyraźne umocnienie złotego. To z kolei osłabiałoby koszt drogich surowców, a zatem i wpływ inflacji na naszą gospodarkę. Przekładając to wszystko na liczby, odblokowanie środków z KPO i utrzymanie środków z polityki spójności mogłoby zbić inflację z obecnych ponad 17 proc. do mniej więcej 12 proc. - mówił pod koniec października w rozmowie z Interią Piotr Kuczyński, analityk rynków finansowych z domu inwestycyjnego Xelion. Węgry zostawiają Polskę? Nie bez znaczenia w tej sytuacji dla polskiego rządu są też okoliczności międzynarodowe. Chodzi przede wszystkim o Węgry, które w ostatnich latach obok Polski były drugim największym zmartwieniem czołowych instytucji unijnych. To już jednak melodia przeszłości. Jak dowiedziała się w Brukseli Interia, nastawienie rządu Viktora Orbána zmieniło się o 180 stopni. Dzisiaj Budapeszt jest nie tyle nastawiony na dialog z Komisją Europejską, żeby uzyskać środki z KPO i zakończyć stosowanie wobec Węgier tzw. mechanizmu warunkowości, co sam wychodzi w rozmowach z kolejnymi inicjatywami rozwiązania problemów, które przez lata piętrzył przed unijnymi urzędnikami. Powodem tak radykalnej zmiany kursu mają być coraz poważniejsze problemy węgierskiej gospodarki. Sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że dzisiaj to Węgry proponują KE różnego rodzaju rozwiązania i kompromisy, byle tylko odzyskać przysługujące im środki z tzw. Funduszu Odbudowy. Co to oznacza dla Polski? Na pewno osłabienie naszej pozycji negocjacyjnej w rozmowach z Brukselą. Do tej pory rządy premierów Morawieckiego i Orbána tworzyły tandem, jeśli chodzi o wzajemne wsparcie w prawnych bataliach z Brukselą. Po raz kolejny okazało się jednak, że dla Orbána nie liczą się sojusze, tylko interesy. Te węgierskie. Kiedy je zrealizuje, z pewnością nie będzie miał w planach umierania za boksującą się z KE Polskę.