Gdyby nowa władza była korporacją, to można by powiedzieć, że kluczowi menadżerowie nie dowieźli swoich KPI-ów. Z angielska "key performance indicators" - czyli konkretnych miar pokazujących, czy firma zmierza we właściwym kierunku. Nie, nie zmierza. Kwietniowe wybory miały być dokończeniem dzieła rozpoczętego w październiku. Wówczas PiS - pomimo samotnego zwycięstwa - musiał oddać władzę. To miało ich nie tylko zszokować i zdemobilizować. Ale rozpocząć wręcz procesy wewnętrznego rozkładu. Odsunięci od władzy PiSowcy mieli rzucić się sobie do gardeł, podzielić się i pokłócić. Sam słyszałem przewidywania niejednego antyPiSowskiego komentatora snującego opowieść o tym, ilu to już bezideowych posłów i działaczy partii Kaczyńskiego błaga już na kolanach Kosinaka, Hołownię albo nawet i Tuska o to, by przyjął ich do siebie. "Starzec z Żoliborza" nie ma już zaś żadnych synekur do rozdania, więc nie będzie potrafił w żaden sposób powstrzymać procesu erozji ugrupowania. Pokaz siły nowej władzy Na dodatek w tym dziele "rozbioru PiS" nowy rząd miał zamiar bardzo aktywnie pomagać. I pomagał. Skupił na tym cały swój polityczny impet. Po pierwsze odbierając starej władzy wszelkie wpływy w mediach. To był dla ludzi Tuska absolutny priorytet. Wychowani w liberalnym przekonaniu o tym, że w postpolitycznej rzeczywistości to media - a nie realne polityczne posunięcia czy zmiany w życiu ludzi - decydują o nastawieniu wyborców, ludzie Tuska przystąpili do odbicia mediów publicznych. A potem do zamiany ich w TVN i TOK FM w wersji soft. Zagnani do prawackiej niszy PiSowcy mieli sczeznąć w oczach. Jak balonik, w którego nagle wypuszczono powietrze. Równolegle mieliśmy pokaz siły nowej władzy. A właściwie nie tyle siły, co absolutnej wszechmocy. Ministrowie Bodnar, Sienkiewicz i Kierwiński (a do pewnego stopnia także marszałek Hołownia) zaczęli się zachowywać jak nihiliści z Dostojewskiego. Istoty, których nie krępują w żaden sposób żadne przepisy, prawa ani reguły. Prezydenckie weto? Brak większości potrzebnej do jego odrzucenia? Prerogatywy głowy państwa do ułaskawienia? Przecież oni są ponad to. Po co im ustawa, jak mogą rządzić uchwałami albo rozporządzeniami. I kto im zabroni? Do tego to ciągłe poniżanie PiSu. Do pewnego stopnia dawało się to tłumaczyć potrzebą odreagowania prawdziwych lub urojonych krzywd z czasów opozycyjnych. Ale przecież od razu było wiadomo, że oni się tym nie nasycą. I że nie będą się umieli zatrzymać. Odbierzmy im marszałków sejmu i senatu? A co? Możemy! Wjedźmy do Pałacu Prezydenckiego z policją i na migającym kogucie! Niech widzą! Wsadźmy im posłów do więzienia! Niech się boją! Postawmy prezesa NBP przed Trybunałem Stanu pod jakimkolwiek pretekstem! Niech zobaczą, jacy jesteśmy mocni! Zróbmy im komisję sejmową ds. wszystkiego. Niech się lud cieszy i nie fika o ceny prądu, podwyżki VAT albo brak spełnionych obietnic wyborczych! Podstawowy cel: Wybicie z głowy Polkom i Polakom pomysłu głosowania na PiS To wszystko nie był przypadek. To nie wyszło tak po prostu. Stał za tym jeden podstawowy cel - wybicie Polkom i Polakom z głowy pomysłu głosowania na PiS. Albo nawet sympatyzowania z tym ugrupowaniem. Na zawsze. Stała za tym wiara, że ludzie się odwrócą. Zobaczą, że PiS jest nagi, poniżony. Że nic nie może. I nic nie będzie mógł także w przyszłości. I nich idzie do piachu tam gdzie jego miejsce. A potem? Potem niech sobie ludzie głosują, na kogo chcą. Nie musi to być przecież żadna Platforma. Jest Lewica. Jest Hołownia. Jest PSL. W ostateczności nawet i Konfederacja. Do wyboru do koloru. Tylko że ten plan się właśnie kompletnie wykrzaczył. Wybory samorządowe pokazały - w zasadzie - replikę preferencji wyborczych z jesieni. PiS nie zniknął. Wciąż jest partią jednej trzeciej głosujących Polek i Polaków. Największą od dekady. W celu miejscach Polski trzyma się bardzo mocno. Jest supersilny w powiatach. Nawet w superfajnopolackiej Warszawie na kandydata PiS oddał swój głos co czwarty wyborca. Jaką lekcję wyciągną z tego przedstawiciele koalicji rządzącej oraz ich komentatorsko-medialne otoczenie? Czy znajdą się tam tacy, co powiedzą, że dogmatyczny antyPiSizm nie jest perspektywiczną drogą? I że może zamiast j... PiS, trzeba umieć zaakceptować jego istnienie w demokratycznej rzeczywistości? Jak myślicie? Rafał Woś ----- Przeczytaj również nasz raport specjalny: Wybory samorządowe 2024. Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!