Niedziela, przyjemne słońce, ogólne rozleniwienie. Niemal połowa wyborców pozostała w domach. Czy można się dziwić? Emocje związane z wyborami parlamentarnymi jesienią ubiegłego roku miały zupełnie inna stawkę. Stopiona frekwencja Z jednej strony, PiS pewny swego - szykował się do kolejnej kadencji i utrwalenia swojego sposobu prowadzenia monopartyjnych rządów. Utrwalenie wpływu na media państwowe czy traktowanie budżetu państwa jak folwarku, obok bombastycznej retoryki, stawały się znakami firmowymi rządów PiS. O tym, że słowa to jedno, czyny to drugie, przekonano się przy okazji afery wizowej w MSZ. Sprzedawanie na lewo polskich wiz w Afryce czy Azji było nie tylko działaniem korupcyjnym, ale jawnym oszukiwaniem własnych wyborców. Z drugiej zaś strony - koalicja ugrupowań prowadząca "grę o wszystko", o szansę na zmianę władzy po ośmiu latach. Wiadomo było od razu, że przełoży się to na wielość głosów w polskim rządzie. Jak będą jednak wyglądać te rządy, pozostawało sprawą otwartą. Owszem, Donald Tusk był dwukrotnie premierem, ale w zupełnie innych warunkach koalicyjnych. W latach 2007-2015 PSL schował się za Platformą Obywatelską tak skutecznie, że do dziś trzeba przypominać, iż w ogóle tam był. Tym razem miał rządzić nie tylko z ludowcami, ale jeszcze z panem Hołownią oraz lewicą. Krótko mówiąc: skok w nieznane. Niezależnie od tego, za kim opowiadali się wyborcy, ważne było jeszcze jedno: rezultat wyborów pozostawał niejasny. Wrzucając głos do urn, odnosiło się wrażenie uczestniczenia w wielkiej grze politycznej. Od nas zależał wynik. Słusznie mieliśmy poczucie wpływu na to, co się stanie w kraju. Chybiona krytyka Trudno zatem porównywać wybory samorządowe 2024 do wyborów parlamentarnych 2023. Trudno złościć się na wyborców, którzy pozostali w domach. Trudno zrozumieć tych, którzy mają pretensje do rozleniwionego w niedzielę suwerena. To nie była tak wielka stawka. Owszem, wybory samorządowe przekładają się bezpośrednio na nasze życie, remonty szkół, ulic, szpitali, wszystko to wiadomo. Niemniej nie jest to to samo, co dreszcz ekscytacji związany z szansą "na utarcie nosa Kaczorowi" czy "ostateczną walką o demokrację". Warto też przypomnieć, że - poza aferami i trwonieniem pieniędzy - pycha polityków PiS jesienią 2023 roku mogła irytować nawet zwolenników konserwatyzmu. Wypowiadano się w sposób butny, ujmijmy to najogólniej. A tu nagle porażka! Fakt, amortyzowana powołaniem rządu Mateusza Morawieckiego nr 3 i sutymi odprawami. Niemniej powoli zaczęło schodzić powietrze z balonu z napisem PiS. Znów proszę sobie przypomnieć, jakim szokiem było to, że Jarosław Kaczyński w ogóle udzielił odpowiedzi dziennikarzom mediów innych niż te związane z PiS. Kolejni politycy poszli jego śladem. Nagle okazało się, że odbierają telefony dziennikarzy, odpowiadają na zadawane pytania. Niektórzy nawet próbują uśmiechać się do konkurentów. "Polityczny smok" chwilowo przestał zionąć ogniem. Rozliczenia rządów PiS - niestety - dość szybko zaczęły wyglądać na typowe międzypartyjne spory między politykami. W dużej mierze przyczyniły się do tego komisje śledcze, a szczególnie "show" z udziałem Jarosława Kaczyńskiego. Powołanie do tej komisji posłów o tak niskim intelektualnie poziomie było aktem politycznego sabotażu. Albo lekceważenia wagi sprawy. Jakby nie było, owe decyzji współtworzyły polityczną atmosferę, w której, oczywiście nie wszyscy, ale bardzo wielu wyborców uznało swoją absencję za usprawiedliwioną. Nasza demokracja nie jest doskonała, ale na szczeblu centralnym jakoś tam działa. Lewica: Czas wymiany liderów Wyniki wyborów - przy znacząco niższej frekwencji - z perspektywy partyjnej okazały się zatem "tylko" powtórką jesieni 2023. PiS pozostał najsilniejszą partią w Polsce (34, 27 proc.). Jednocześnie jego zwycięstwa o niczym nie przesądzają, albowiem koalicje (KO 30,59 proc., Trzecia Droga 14,25 proc., Lewica 6,23 proc.) mogą pozbawiać tę partię realnej władzy w sejmikach. Oczywiście jest jeszcze Konfederacja (7,23 proc.) oraz mozaika samorządowych ugrupowań określana jako "inne" (4,33 proc.). W zasadzie nadal jesteśmy na rozdrożu. Wszystkie scenariusze są możliwe: zarówno powrót silnego PiS do władzy, jak i powiększanie pola przez rządy koalicyjne (jeśli namiętności i ambicje nie rozbiją tego projektu od środka). No, może z jednym zastrzeżeniem: projekt pod nazwą Lewica idzie na sondażowe dno. Wyborcy wysłali jasny sygnał: czas wymienić liderów, w przeciwnym razie pójdziemy gdzie indziej. Tyle że ten sygnał już wcześniej wysyłano, a pan Włodzimierz Czarzasty udawał, że go nie słyszy. W niedzielę wyborcy niemal w całej Polsce zrewanżowali się. Chociaż samorządy to pole do popisu dla lewicowej agendy, apele Czarzastego i jego otoczenia trafiły w pustkę. Jak osłabienie lewicy wpłynie na koalicyjny rząd Donalda Tuska pozostaje sprawą otwarta, jednak to raczej nie w PiS-ie, lecz na lewicy dojdzie niebawem do gorzkich porachunków. Jarosław Kuisz