Właśnie tak postąpili premier Donald Tusk i jego polityczni sojusznicy. I co? I na razie działa. Rząd antyPiS-owskiej koalicji przekracza kolejne "czerwone linie", do których ich poprzednicy nawet nie myśleli się zbliżyć. Na naszych oczach dzieją się rzeczy, które jeszcze rok temu uznalibyśmy za całkowite i kompletne podeptanie reguł demokratycznego państwa prawa, europejskich wartości oraz politycznego umiaru. Media publiczne nawet nie, że (jak to dotąd bywało) obsadzone swoimi ludźmi. Tylko przejęte "na rympał" i przy pomocy mieszanki wątpliwych tricków prawnych oraz nagiej przemocy. I co? I nic. Te media od czasu przejęcia nie aspirują już nawet do roli mediów wyważonych i trzymających (choćby w miarę) równy dystans do wszystkich stron politycznego sporu. To marzenie o "prawdziwych" mediach publicznych już nawet nigdzie nie wybrzmiewa. I co? I nic. "Upolitycznienie" Narodowego Banku Polskiego Prokuratura oczyszczona z "nominatów" poprzedniej władzy. Znów z podeptaniem ustrojowych reguł i wedle widzimisię ministra sprawiedliwości. Ewentualnie w atmosferze zaklęć, że "jakaś podstawa prawna na pewno się znajdzie". I co? I nic. Kolejni politycy opozycji na celowniku służb polskiego państwa. I tutaj także odbywa się to w okolicznościach co najmniej wątpliwych. A momentami wprawiających wręcz w osłupienie, że takie rzeczy mogą się dziać w cywilizowanym kraju. I co? I nic. Prezes niezależnego banku centralnego stawiany przed Trybunałem Stanu pod pretekstem słabych jak zaliczka zarzutów. Sprowadzających się z grubsza do tego, że prowadził w czasach COVID-19 dokładnie taką samą antykryzysową politykę monetarną, co miażdżąca większość banków centralnych w na Zachodzie z EBC i Fedem na czele. No i przepraszam - jeszcze zarzut "upolitycznienia" prezesa NBP. No oczywiście, prezes Glapiński to pierwszy i jedyny "polityczny" prezes banku centralnego w historii III RP. W przeciwieństwie do byłego premiera Marka Belki z SLD, późniejszej prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz czy wicepremiera Leszka Balcerowicza. No, ale oni to co innego. Oni absolutnie nie byli polityczni. Nawet nagranie Marka Belki i ministra Sienkiewicza w restauracji "Sowa i Przyjaciele", na którym ówczesny szef NBP doradza ówczesnemu zausznikowi ówczesnego premiera Tuska jak pomagać rządowi w czasie kryzysu, nie jest przejawem upolitycznienia. Bo to była - jak napisał kiedyś niezawodny Michał Sutowski z "Krytyki Politycznej" - "rozmowa dwóch państwowców" I co? I nic. Sto dni władzy Tak można wyliczać dalej. Pytanie tylko, po co? Czy ma to jakiekolwiek znaczenie. Przecież kibice nowej władzy zawsze powiedzą, że to jest sytuacja wyjątkowa. Przywracanie demokracji. Że przecież inaczej się nie da. Zatwardziali pokiwają głową i każdego, kto wskazuje na ich hipokryzję nazwą "PiS-owcem". Eliminując tym samym (w swoim mniemaniu) z grona ludzi "godnych prawa do uczestnictwa w dyskusji" (swoją drogą takie ustawianie debaty publicznej też wiele mówi o prawdziwym nastawieniu liberałów do wolności słowa). Letni odwrócą wzrok, bo przecież po co się wychylać. Po co ryzykować, że zostanie się wystawionym poza nawias "Polski uśmiechniętej"? Wyborcy Hołowni i Kosiniaka pocieszą się myślą, że oni są "ci lepsi". A rączki brudzą sobie przecież ministrowie platformerscy. Razemki (frakcja Lewicy) powiedzą, że o co chodzi, bo przecież oni nawet nie są w koalicji (nic to, że gdy trzeba, to podnoszą ręce kiedy trzeba i za czym trzeba). Efekt jest taki, że po stu dniach nowej władzy płonie sto stosów dla stu czarownic. I będzie płonąć ich więcej. Bo władza widzi, że to im dobrze działa. Nie dowożą spraw gospodarczych, społecznych ani światopoglądowych. I co? I nic. A polowanie na czarownice trwa. I to już jest - proszę państwa - w coraz mniejszym i mniejszym stopniu tylko taka publicystyczna metafora. Rafał Woś