Marszałek Szymon Hołownia na swojej nie wiadomo już której (zwołuje je niemal codziennie) konferencji prasowej, rozkładał bezradnie ręce. Oto pozbawił skazanych Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika mandatów. Teraz odwołaniem od tej decyzji zajmują się równolegle dwie izby Sądu Najwyższego: Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych oraz Pracy i Ubezpieczeń. Istotnie można odnieść wrażenie chaosu. Ale tu moja zgoda z marszałkiem się kończy. Mógł czy nie mógł ułaskawić? Przypomnijmy: Kamiński i Wąsik zostali skazani w roku 2015, ale wyrokiem nieprawomocnym. Za nieprawidłowości w działaniach służb w aferze gruntowej - jeszcze z roku 2007. Prezydent Andrzej Duda ułaskawił ich, przerywając dalsze postępowanie. Sąd Najwyższy po latach uznał, że nie miał do tego prawa i kazał postępowanie wznowić. Wbrew dwóm orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego, który dziś bywa lekceważony i nazwany "Trybunałem Przyłębskiej". Ale który nie stracił przecież swoich uprawnień. Niedawno Sąd Okręgowy w Warszawie raz jeszcze obu polityków PiS skazał - na dwa lata więzienia. Czy termin ogłoszenia wyroku, zważywszy na gigantyczne przerwy między kolejnymi sądowymi werdyktami, był przypadkowy? Wygrała antypisowska koalicja, obaj panowie zasiedli na ławach opozycji. Rządzący zabrali się za przejmowanie kolejnych instytucji. Przez niektórych prawników i komentatorów (Klaus Bachmann) są zachęcani do działania nawet z naruszeniem reguł, co ma prowadzić do zwycięstwa demokracji i przywrócenia praworządności. W moim przekonaniu wyrok na Kamińskiego i Wąsika akurat teraz to także element tego scenariusza, zwłaszcza że w składzie ich skazującym zasiadali sędziowie zaangażowani w akcje polityczne przeciw poprzedniej władzy. Co do meritum: chór prawników odmawiał prezydentowi prawa ułaskawiania osób nieprawomocnie skazanych. Był to element debaty tyleż prawnej, co politycznej. Jednak Marcin Mastalerek, doradca Andrzeja Dudy, przydźwigał ostatnio do studia telewizji Republika podręcznik "Proces karny. Zarys systemu" Stanisława Waltosia, z którego przez dziesiątki lat uczyły się kolejne pokolenia studentów prawa. Tam zaś stoi, że prezydent ma prawo ułaskawiać na każdym etapie postępowania. Profesor Waltoś z pewnością nie jest "pisowskim prawnikiem", pisał to wszystko lata przed obecnymi sporami. Skąd więc ten chór podważający nagle podręcznikowe zasady? Zaryzykuję twierdzenie, że wyłącznie z politycznej niechęci do podsądnych. W konstytucji brak jest opisu zasad korzystania przez prezydenta z prawa łaski. Oczywiście można twierdzić, że nie da się ułaskawić człowieka z mocy prawa jeszcze niewinnego. Ale to są spekulacje. Prezydencka prerogatywa nie podlega żadnej sądowej kontroli. Bardzo agresywny listonosz Czy marszałek Hołownia był w sprawie wygaszenia mandatów posłów ułaskawionych, a potem jednak skazanych, tylko listonoszem, jak sam dziś mówi? Mogło mu się tak zdawać. Dlaczego jednak dziś, kiedy sprawa staje się przedmiotem kontrowersji, angażuje się z taką pewnością siebie w ten spór? Naturalnie z jednego powodu: to spór z jego politycznymi przeciwnikami. To skład orzekający Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, powołujący się na prezydencki akt łaski, ma rację, a nie Hołownia, nawet obstawiony chmarą prawników. Marszałek kwestionuje jednak prawo tego składu do zajmowania się sprawą. A oni zdążyli uznać, że Maciej Wąsik jest nadal posłem. Marszałek wysłał odwołanie obu posłów do Izby Pracy i Ubezpieczeń. Sami odwołujący się do Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Na zdrowy rozum to oni sami powinni decydować, do kogo chcą się odwołać. Ale też zdaje się, to jeden ze składów Izby Pracy przekazał sprawę do Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Możliwe więc, że każdy z polityków doczeka się dwóch werdyktów w swojej sprawie. Wygląda to na element starcia między sędziami z epoki poprzedniej a tymi awansowanymi za czasów PiS. Na dokładkę marszałek Hołownia zdążył przypomnieć, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej "nie jest sądem". Bo tak uznał przed rokiem Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Powtarzają to politycy obecnej koalicji. Powiedział to też prezes Izby Pracy SN Piotr Prusinowski. Spektakl, w ramach którego prezes jednej izby Sądu Najwyższego podważa uprawnienia innej izby, jest żałosny. To zapowiedź chaosu, który czeka już nie ludzi polityki, a zwykłych Polaków, kiedy obecna koalicja znajdzie sposób, żeby podważać masowo status ludzi zwanych "neosędziami". Jak by nie oceniać "reform" Zbigniewa Ziobry, a ja oceniałem je krytycznie, mniej więcej jedna trzecia sędziów się "nie kwalifikuje". A co z ich wyrokami? Zapadły ich setki, może tysiące. Za to politycy, angażujący się jak Hołownia w podważanie statusu Izby Kontroli Nadzwyczajnej, powinni się zastanowić nad konsekwencją swoich słów. Jeśli izba jest nielegalna, to oni nie są legalnymi posłami. Bo to ona orzekała o prawomocności ostatnich wyborów. Kto wpływa na wymiar sprawiedliwości? No i jest coś jeszcze. Hołownia oznajmił na tej konferencji, że poprosił prezesa Izby Pracy Prusinowskiego, aby powołał do sprawy mandatu Kamińskiego skład orzekający, "który nie podważy zaufania". Marszałek najwyraźniej nie wie, że te składy nie są dobierane przez prezesa, ale, jak przypomniał sędzia Kamil Zaradkiewicz, w drodze losowania. Ale nawet gdyby dobierał prezes, jak odebrać taką interwencję polityka? Mówiło się wiele o domniemanej zależności "neosędziów" od pisowskiej władzy. Ale nie przypominam sobie takiego oświadczenia jakiegokolwiek polityka partii rządzącej z tamtych czasów. Słowa Hołowni wywołały na platformie X (Twitterze) zdumienie także komentatorów lubiących bardziej obecną koalicję. Chyba zaczęliście odlatywać panowie z nowej koalicji, i to w tempie ekspresowym. Zaczęli odlatywać, bo na Kamińskiego i Wąsika zarządzono swoiste polowanie. Każdego dnia zastęp polityków nowej koalicji martwi się, że nie siedzą już w więzieniu, albo im tego więzienia życzy. Mam wrażenie, że pękają wszelkie hamulce, estetyczne i etyczne. To nie jest wasze zadanie, przypominam, bo apelować do sumień raczej nie ma po co. Oto prokurator Agnieszka Bortkiewicz z warszawskiej Prokuratury Okręgowej wnioskuje do sądu o umorzenie postępowania wykonawczego wobec Kamińskiego i Wąsika. Możliwe, że kieruje się dawnymi lojalnościami wobec poprzednich przełożonych, zwłaszcza że prokurator krajowy jest ze starego układu. Ale możliwe, że robi to z przekonania, uważa za słuszne. "Złożyliśmy na nią doniesienie" - powiadamia nas natychmiast na platformie X (dawniej Twitter) poseł Roman Giertych. "Co za czasy że adwokat walczy z prokuratorami, żeby osadzić skazanych" - dodaje figlarnie. Rzecz w tym, że pan dawno już występuje nie w charakterze adwokata, a mściwego polityka Koalicji Obywatelskiej. Jeśli ktoś chce dowodu na wpływanie nowej władzy na wymiar sprawiedliwości, wystarczy, żeby sobie zestawił występy Giertycha w internecie. Na koniec osobista uwaga. Mam świadomość, że przeszłość nie przesądza o obecnej ocenie jakiegokolwiek polityka. Ale tak się składa, że Mariusza Kamińskiego znałem w latach 80. jako dzielnego studenta narażającego się na represje komuny: w Federacji Młodzieży Walczącej i w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów. Jakiekolwiek byłyby jego błędy w czasach, kiedy kierował Centralnym Biurem Antykorupcyjnym (jeśli były), wierzę, że kierował się jednym motywem: zamiarem zdemaskowania ludzi skorumpowanych. Patologiczna nienawiść Giertycha, syna doradcy Jaruzelskiego, tego mojego wrażenia nie zatrze. No i jeszcze coś. Wygląda na to, że Andrzej Duda, wbrew różnym domniemaniom, nie ma zamiaru ułaskawiać Kamińskiego i Wąsika drugi raz. Choć mógłby to zrobić. Kieruje się trwaniem przy swoich racjach konstytucyjnych. Ja bym jednak wziął pod uwagę względy ludzkie. Satysfakcję z powiadamiania świata, że w Polsce są polityczni więźniowie, rozumiem. Ale decydować powinna chyba ludzka solidarność i ludzkie współczucie. Piotr Zaremba