Ówczesna okupacja przez opozycję mównicy w Sejmie już była sytuacją graniczną. Nawet jeśli sprowokowana działaniami Zjednoczonej Prawicy (pierwsze arbitralne wykluczenia przez marszałka z PiS-u posłów ówczesnej opozycji, którzy nie mieli - w przeciwieństwie do Kamińskiego i Wąsika - prawomocnych wyroków na karku), nie była jednak najchlubniejszą kartą w historii polskiego parlamentaryzmu. Szybko pojawiły się manifestacje KOD-u, ale także mające mocne uzasadnienie w tym, że prezydent Andrzej Duda prawie na początku swojej pierwszej kadencji złamał konstytucję. Niszcząc Trybunał Konstytucyjny (blokując poprawnie wybranych sędziów TK i powołując w ich miejsce PiS-owskich dublerów), a później podpisując kolejne niekonstytucyjne ustawy przedkładane mu przez Kaczyńskiego i rząd. Nie było to żadne "wykorzystywanie luk w konstytucji" (jak usprawiedliwiająco o działaniach PiS-u i Dudy w ciągu ostatnich ośmiu lat napisał niedawno Jan Rokita). To było łamanie konstytucji. Urzędnicy PiS-u blokują rząd? Dziś mamy sytuację, w której neosędziowie (mianowani bezpośrednio lub pośrednio przez polityków Zjednoczonej Prawicy i Dudę), a także część prokuratorów (mianowanych lub awansowanych przez Ziobrę), blokują działania wybranej przez Polaków władzy, bo jej nie uznają. Jutro będziemy mieli sytuację, w której posłowie PiS w ten czy inny sposób zablokują działanie Sejmu. Jest to model polityki najbardziej toksycznej i groźnej dla państwa, w której przegrana strona kopie i próbuje wywrócić stolik, przy którym toczy się gra. Prezydent stał się symbolem takiej polityki, kiedy zdecydował się udzielić w Pałacu Prezydenckim azylu prawomocnie skazanym przestępcom. Mieli się tam ukrywać do rozpoczęcia kolejnego posiedzenia Sejmu, żeby pojawić się na sali plenarnej i rozpocząć obstrukcję. Koalicja zareagowała jednak na to wszystko wyjątkowo spójnie. Decyzja Szymona Hołowni, aby przesunąć o tydzień sejmowe obrady, była bardzo sprawnym politycznym manewrem rozładowującym atmosferę i sprawiającym, że cały mobilizacyjny wysiłek PiS trafił w próżnię. Zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim było ze strony Donalda Tuska działaniem zaskakującym, ale tym bardziej znaczącym. Od paru tygodni prezydent Andrzej Duda ustami swoich urzędników upowszechniał tezę, jakoby jego urząd w polskim porządku ustrojowym stał ponad wszelkim prawem. Faktycznie, stojący ponad prezydentem Trybunał Konstytucyjny został przez prezydenta (wraz z Kaczyńskim, Ziobrą, premier Szydło) w 2016 roku zniszczony. Teraz trybunał Przyłębskiej jest już tylko skrzynką na listy odbierającą korespondencję wyłącznie od Kaczyńskiego lub Dudy. Jednak - powtórzmy raz jeszcze - gdzie nie ma prawa, decydujące jest kryterium siły. Zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim pokazało, że siła jest dzisiaj w rękach Tuska i rządu. Między młotem a kowadłem. Dylematy Dudy i Mastalarka Prezydent Andrzej Duda (i Marcin Mastalerek) znajdują się zresztą między młotem i kowadłem. Z jednej strony, wysyłając Kaczyńskiego na emeryturę, Mastalerek w imieniu własnym i prezydenta zadeklarował włączenie się (i to z silnej pozycji) w wojnę sukcesyjną mającą przyspieszyć odejście Kaczyńskiego z pozycji lidera całej polskiej prawicy i rozstrzygnąć to, kto Kaczyńskiego zastąpi. Z drugiej strony, aby wojnę sukcesyjną wygrać, Duda i Mastalerek muszą brać pod uwagę emocje twardego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, nie mogą się od tych emocji nawet o milimetr zdystansować. A w tej konkurencji, w wyścigu na manipulowanie emocjami prawicowych wyborców, Kaczyński wygrywa z każdym, przynajmniej od czasu Smoleńska. Można złośliwie powiedzieć, że o ile Mastalerek przed paroma tygodniami odesłał Kaczyńskiego na emeryturę, to teraz Kaczyński - wpychając w ręce prezydenta Wąsika i Kamińskiego - odesłał Mastalerka do przedszkola. W swojej bardzo ważnej wypowiedzi na antenie Polsatu utalentowany pan Mastalerek, który o całą długość wyprzedza innych prezydenckich urzędników, a nawet większość próbujących z nim dyskutować liberalnych dziennikarzy, z jednej strony opowiedział o "płaczących kobietach" i "Kamińskim rzuconym o futrynę" w czasie zatrzymania. To było świadomym, żeby nie powiedzieć cynicznym, licytowaniem się z Jarosławem Kaczyńskim. To było apelem do emocji twardego elektoratu PiS, żeby "prezydenckich" nie uznał za "zdrajców". W kolejnych zdaniach Mastalerek stwierdził jednak, że prezydent Duda wkrótce spotka się z premierem Tuskiem (w celu omówienia polityki zagranicznej i zagrożeń bezpieczeństwa Polski), a także, że prezydent Duda nie spieszy się wcale do rozwiązywania parlamentu (a w tym kierunku bardzo mocno naciska go Jarosław Kaczyński). Kaczyńskiemu na nowych wyborach zależy, a Dudzie (i Mastalerkowi) zupełnie nie. Najnowszy sondaż IBRiS-u pokazuje, że w takich wyborach już dziś stan posiadania koalicji powiększyłby się tak, że do zdolności odrzucania prezydenckiego weta brakłoby jej zaledwie pięciu głosów. Przyspieszone wybory byłyby zatem ruletką, w której głowa prezydenta pełniłaby funkcję kulki toczącej się pomiędzy numerami czerwonymi, czarnymi i zerem. Kaczyński chętnie rzuciłby głowę Dudy na taką ruletkę. Dlaczego? Po każdej swojej przegranej Jarosław Kaczyński woli ukryć się w lesie, choćby z najmniejszą grupką wypróbowanych "żołnierzy wyklętych", byle tylko być tej grupki jedynym i niekwestionowanym przywódcą. Kaczyński wie, że każda władza się w Polsce zużywa, więc prędzej czy później będzie można z tego lasu wyjść. Ponowna kampania wyborcza dałaby mu możliwość mobilizacji partii, dodatkowego wyczyszczenia list wyborczych (a więc także kolejnego klubu PiS) z polityków niepewnych i nienadających się do małego wiernego oddziału, który w lesie będzie być może musiał spędzić parę lat. Gdyby w takim nowym parlamencie prezydent Andrzej Duda stracił możliwość efektywnego wetowania ustaw, Kaczyński pozbyłby się rywala do wojny o przywództwo prawicy. To oznaczałoby oczywiście dla Kaczyńskiego dodatkowe ryzyka, gdyż mający jeszcze mocniejszą władzę Tusk byłby dla niego i jego ludzi jeszcze większym zagrożeniem. Jednak w hierarchii politycznych zagrożeń i celów dla Jarosława Kaczyńskiego od dawna istnieje tylko jeden priorytet: pozbyć się jakiegokolwiek konkurenta dla siebie w prawicowym obozie. Dziś oznacza to: pozbyć się zagrożenia w postaci Andrzeja Dudy i Marcina Mastalerka. Cezary Michalski