Kto przeżyje chaos? Tusk? Kaczyński? Duda?
Komu bardziej opłaca się panujący chaos? Kaczyńskiemu, który ten chaos wznieca, bo nie chce oddać władzy, albo chce jak najbardziej wydłużyć proces jej oddawania, czy Tuskowi, który musi władzę jak najszybciej wziąć? Oczywiście Kaczyńskiemu, stąd liczne działania, których "liberalna Polska", oddając władzę przed ośmioma laty, jeszcze nie podejmowała, bo nie umiała, nie pomyślała, bo nikt jeszcze wówczas nie przekroczył tej granicy, którą przekroczył Kaczyński i jego ludzie. Czy pamiętają państwo Macieja Orłosia blokującego toaletę w redakcji "Teleexpressu"? Nie, bo tego nie robił.

Ówczesna okupacja przez opozycję mównicy w Sejmie już była sytuacją graniczną. Nawet jeśli sprowokowana działaniami Zjednoczonej Prawicy (pierwsze arbitralne wykluczenia przez marszałka z PiS-u posłów ówczesnej opozycji, którzy nie mieli - w przeciwieństwie do Kamińskiego i Wąsika - prawomocnych wyroków na karku), nie była jednak najchlubniejszą kartą w historii polskiego parlamentaryzmu.
Szybko pojawiły się manifestacje KOD-u, ale także mające mocne uzasadnienie w tym, że prezydent Andrzej Duda prawie na początku swojej pierwszej kadencji złamał konstytucję. Niszcząc Trybunał Konstytucyjny (blokując poprawnie wybranych sędziów TK i powołując w ich miejsce PiS-owskich dublerów), a później podpisując kolejne niekonstytucyjne ustawy przedkładane mu przez Kaczyńskiego i rząd. Nie było to żadne "wykorzystywanie luk w konstytucji" (jak usprawiedliwiająco o działaniach PiS-u i Dudy w ciągu ostatnich ośmiu lat napisał niedawno Jan Rokita). To było łamanie konstytucji.
Urzędnicy PiS-u blokują rząd?
Dziś mamy sytuację, w której neosędziowie (mianowani bezpośrednio lub pośrednio przez polityków Zjednoczonej Prawicy i Dudę), a także część prokuratorów (mianowanych lub awansowanych przez Ziobrę), blokują działania wybranej przez Polaków władzy, bo jej nie uznają. Jutro będziemy mieli sytuację, w której posłowie PiS w ten czy inny sposób zablokują działanie Sejmu. Jest to model polityki najbardziej toksycznej i groźnej dla państwa, w której przegrana strona kopie i próbuje wywrócić stolik, przy którym toczy się gra.
Prezydent stał się symbolem takiej polityki, kiedy zdecydował się udzielić w Pałacu Prezydenckim azylu prawomocnie skazanym przestępcom. Mieli się tam ukrywać do rozpoczęcia kolejnego posiedzenia Sejmu, żeby pojawić się na sali plenarnej i rozpocząć obstrukcję.
Koalicja zareagowała jednak na to wszystko wyjątkowo spójnie. Decyzja Szymona Hołowni, aby przesunąć o tydzień sejmowe obrady, była bardzo sprawnym politycznym manewrem rozładowującym atmosferę i sprawiającym, że cały mobilizacyjny wysiłek PiS trafił w próżnię. Zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim było ze strony Donalda Tuska działaniem zaskakującym, ale tym bardziej znaczącym.
Od paru tygodni prezydent Andrzej Duda ustami swoich urzędników upowszechniał tezę, jakoby jego urząd w polskim porządku ustrojowym stał ponad wszelkim prawem. Faktycznie, stojący ponad prezydentem Trybunał Konstytucyjny został przez prezydenta (wraz z Kaczyńskim, Ziobrą, premier Szydło) w 2016 roku zniszczony. Teraz trybunał Przyłębskiej jest już tylko skrzynką na listy odbierającą korespondencję wyłącznie od Kaczyńskiego lub Dudy. Jednak - powtórzmy raz jeszcze - gdzie nie ma prawa, decydujące jest kryterium siły. Zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika w Pałacu Prezydenckim pokazało, że siła jest dzisiaj w rękach Tuska i rządu.
Między młotem a kowadłem. Dylematy Dudy i Mastalarka
Prezydent Andrzej Duda (i Marcin Mastalerek) znajdują się zresztą między młotem i kowadłem. Z jednej strony, wysyłając Kaczyńskiego na emeryturę, Mastalerek w imieniu własnym i prezydenta zadeklarował włączenie się (i to z silnej pozycji) w wojnę sukcesyjną mającą przyspieszyć odejście Kaczyńskiego z pozycji lidera całej polskiej prawicy i rozstrzygnąć to, kto Kaczyńskiego zastąpi.
Z drugiej strony, aby wojnę sukcesyjną wygrać, Duda i Mastalerek muszą brać pod uwagę emocje twardego elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, nie mogą się od tych emocji nawet o milimetr zdystansować. A w tej konkurencji, w wyścigu na manipulowanie emocjami prawicowych wyborców, Kaczyński wygrywa z każdym, przynajmniej od czasu Smoleńska. Można złośliwie powiedzieć, że o ile Mastalerek przed paroma tygodniami odesłał Kaczyńskiego na emeryturę, to teraz Kaczyński - wpychając w ręce prezydenta Wąsika i Kamińskiego - odesłał Mastalerka do przedszkola.
W swojej bardzo ważnej wypowiedzi na antenie Polsatu utalentowany pan Mastalerek, który o całą długość wyprzedza innych prezydenckich urzędników, a nawet większość próbujących z nim dyskutować liberalnych dziennikarzy, z jednej strony opowiedział o "płaczących kobietach" i "Kamińskim rzuconym o futrynę" w czasie zatrzymania. To było świadomym, żeby nie powiedzieć cynicznym, licytowaniem się z Jarosławem Kaczyńskim. To było apelem do emocji twardego elektoratu PiS, żeby "prezydenckich" nie uznał za "zdrajców". W kolejnych zdaniach Mastalerek stwierdził jednak, że prezydent Duda wkrótce spotka się z premierem Tuskiem (w celu omówienia polityki zagranicznej i zagrożeń bezpieczeństwa Polski), a także, że prezydent Duda nie spieszy się wcale do rozwiązywania parlamentu (a w tym kierunku bardzo mocno naciska go Jarosław Kaczyński).
Kaczyńskiemu na nowych wyborach zależy, a Dudzie (i Mastalerkowi) zupełnie nie. Najnowszy sondaż IBRiS-u pokazuje, że w takich wyborach już dziś stan posiadania koalicji powiększyłby się tak, że do zdolności odrzucania prezydenckiego weta brakłoby jej zaledwie pięciu głosów. Przyspieszone wybory byłyby zatem ruletką, w której głowa prezydenta pełniłaby funkcję kulki toczącej się pomiędzy numerami czerwonymi, czarnymi i zerem. Kaczyński chętnie rzuciłby głowę Dudy na taką ruletkę. Dlaczego?
Po każdej swojej przegranej Jarosław Kaczyński woli ukryć się w lesie, choćby z najmniejszą grupką wypróbowanych "żołnierzy wyklętych", byle tylko być tej grupki jedynym i niekwestionowanym przywódcą.
Kaczyński wie, że każda władza się w Polsce zużywa, więc prędzej czy później będzie można z tego lasu wyjść. Ponowna kampania wyborcza dałaby mu możliwość mobilizacji partii, dodatkowego wyczyszczenia list wyborczych (a więc także kolejnego klubu PiS) z polityków niepewnych i nienadających się do małego wiernego oddziału, który w lesie będzie być może musiał spędzić parę lat.
Gdyby w takim nowym parlamencie prezydent Andrzej Duda stracił możliwość efektywnego wetowania ustaw, Kaczyński pozbyłby się rywala do wojny o przywództwo prawicy. To oznaczałoby oczywiście dla Kaczyńskiego dodatkowe ryzyka, gdyż mający jeszcze mocniejszą władzę Tusk byłby dla niego i jego ludzi jeszcze większym zagrożeniem. Jednak w hierarchii politycznych zagrożeń i celów dla Jarosława Kaczyńskiego od dawna istnieje tylko jeden priorytet: pozbyć się jakiegokolwiek konkurenta dla siebie w prawicowym obozie. Dziś oznacza to: pozbyć się zagrożenia w postaci Andrzeja Dudy i Marcina Mastalerka.
Cezary Michalski