A miało być tak spokojnie. Miały być streaming z Sejmu, wizyty w szkołach i poklepywanie po plecach ze strony świata. Tymczasem jest łamanie prawa, są ujawniane w sieci esemesy o wyp***** dyscyplinarnym ludzi i prywatne firmy ochroniarskie w redakcjach. Argumenty o konieczności zawieszania zasad demokracji w celu odbudowy demokracji na pewno przekonują silnych razem popierających Donalda Tuska, ale raczej ze sporą dozą sceptycyzmu może je przyjmować elektorat PSL, Polski 2050 czy Lewicy. Hulaj dusza, prawa nie ma Hulaj dusza, piekła nie ma - śpiewali staropolscy awanturnicy i pijacy, a nasi liderzy mogą iść dalej i odnieść to do obowiązującego porządku prawnego. Ile kancelarii by nie zostało sowicie opłaconych obietnicami obsługi państwowych spółek i wydrukowało ekspertyzy, z których wynika, iż rozwiązania ustawowe można uchylać ustawą czy rozporządzeniem, to tak nie jest i nie będzie. To tylko doraźne mamienie. Podkładka dla najtwardszego elektoratu. Mam wrażenie, że Donald Tusk jest po prostu tego swojego najtwardszego elektoratu - elementem. Deklaruje, że czuje się świetnie. Gromi przeciwników, pokazuje władczość sięgającą ponad martwe kodeksy i zgniłe rozwiązania instytucjonalne. Jest jak jego bohaterowie, starożytni władcy, którzy tym więksi byli, im więcej traktatów podeptali i praw połamali. Ale ich koledzy i współpracownicy, szczególnie z triumwiratów z końca rzymskiej republiki, okresu tak kochanego niegdyś przez Tuska i Rokitę, kończyli gorzej niż marnie. Koalicjanci Donalda Tuska w pierwszych dniach akcji Bartłomieja Sienkiewicza w mediach publicznych po prostu nabrali wody w usta. Do dziś wypowiedzi Władysława Kosiniaka-Kamysza, Szymona Hołowni i Włodzimierza Czarzastego na ten temat jak na lekarstwo. Tylko czy schowanie głowy w piasek, stwierdzenie "my tam mamy swoje tematy i praca panów od brudnej roboty nas nie obchodzi" przekona elektoraty? Wątpię. Zdominowani przez Tuska Elektorat Koalicji Obywatelskiej, czyli realnie Platformy Obywatelskiej, miał obiecaną zemstę. I ją dostaje. Przy okazji paliwa, a i widocznego zastrzyku energii dostał Jarosław Kaczyński. To polityk, który męczy się w spokojnych czasach. Musi wówczas chować za plecami innych. Dzięki akcji Tuska ominęły go najtrudniejsze rozliczenia. Wewnątrzpartyjne - dotyczące nieumiejętności utrzymania władzy, zbudowania zdolności koalicyjnych, zniechęcenia większości Polski do PiS. Teraz prezes jest na marszach, protestach, wiecach. W twardej opozycji. Tam spędził większość życia i czuje się najlepiej. Może w niej będzie już zawsze, ale przynajmniej jeszcze jakiś czas to on będzie w niej niepodzielnie rządził. Elektorat koalicjantów Tuska, szczególnie Trzeciej Drogi, głosował często za spokojem. Przecież na tym po części miała polegać polska "trzecia droga". Na świecie przez to słowo rozumie się zazwyczaj odejście zarówno od gospodarki wolnorynkowej jak i komunistycznej, a w ich miejsce szukanie jakiegoś etatystyczno-społecznego miksu gospodarczego. U nas to miała być budowa państwa bez nieustannej awantury politycznej i szczucia na siebie dwóch plemion będących żywym argumentem za zakazem dostępu do broni. Tymczasem liderzy opozycji wzięli udział w grze Donalda Tuska. Zarazem kupili sobie bilet w jedną stronę. Ponoszą polityczną, a może i prawną, współodpowiedzialność za działania Bartłomieja Sienkiewicza. To z kolei uzależnia ich bardziej od lidera Platformy. Nie dość tego, podgrzewanie politycznej temperatury w Polsce do granic możliwości służy Tuskowi, a nie im. Jeśli wezmą w tym udział, na pewno przegrają, bo obecny premier będzie w tym lepszy. I tego nie dość, nie tworząc jednej listy, starali się zachować podmiotowość, nie być tylko podwładnymi lidera Platformy, którzy w pewnym momencie mogą dołączyć do długiej listy wyeliminowanych przez niego wewnętrznych konkurentów. Właśnie wchodzą na drogę, by tę podmiotowość utracić. Fanatycy i interesariusze Śledząc, nie da się ukryć, że z momentami większą odrazą niż zwykle, nasze niedojrzałe po 35 latach "wolności" życie publiczne mam wrażenie, że dziś akcję Donalda Tuska i Bartłomieja Sienkiewicza bezwzględnie popierają dwie grupy komentatorów. Fanatycy i interesariusze, nieraz ta grupa się miesza. Pierwsi to ci, którzy po prostu nienawidzą PiS i wszystkiego co w jakikolwiek zostało przez tę partię ustanowione. Nieraz są to osoby o osobistych pretensjach, jak były szef służb Paweł Wojtunik, który wyrażał radość z faktu, że Zbigniew Ziobro ma złośliwy nowotwór. Interesariusze to z kolei ci, którzy sami mają interes bądź reprezentują grupy, przede wszystkim biznesowe, w tym medialne, zainteresowane w podziale nowego tortu. To także spora część dziennikarzy. Natomiast wszyscy ci, którzy miewali jakiekolwiek wątpliwości, którzy próbowali choć czasem rozdzielić racje są przerażeni, bo kierunek, w którym zmierza nasza praworządność, jest dowolny. Widzą, jak Jan Rokita, że wysadzenie bezpieczników, sprawia, iż przestrzeganie prawa nie zależy już od prawa, a od widzimisię, oporów moralnych albo strachu decydentów. Tak myślący ludzie często próbowali zaufać Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, Szymonowi Hołowni i Włodzimierzowi Czarzastemu. Tym ostatnim milczenie i dystans dziś nie pomoże. Nie unikną politycznej, a może i prawnej współodpowiedzialności za rzeczy, w których absolutnie nie chcieli uczestniczyć, i za które absolutnie nie chcieli odpowiadać, a w których i uczestniczą, i za które odpowiadają. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!