Czy Czarnek zastąpi Nawrockiego?
Karol Nawrocki po przeszło dwóch miesiącach kampanii wciąż nie potrafi przejść pierwszej planszy w grze pt. "jak zostać prezydentem". Można oczywiście liczyć, że się ogarnie i zostanie kampanijnym wymiataczem i dalej próbować na siłę wbijać śrubę młotkiem. Albo zmienić narzędzie.

W momencie najlepszej od lat w Polsce koniunktury na prawicę rozdający karty od przeszło 20 lat prezes PiS sprawia wrażenie zupełnie pogubionego. Jarosław Kaczyński szukający "drugiego Dudy" okazał się strategiem na miarę Francuzów uparcie trzymających się Linii Maginota w II wojnie światowej, kiedy Niemcy zastosowali blitzkrieg. Generałem, który usiłuje wygrać poprzednią wojnę.
Nawrocki został wyłoniony w wielomiesięcznym castingu jako kandydat, który miał być na tyle zdystansowany od PiS, a jednocześnie na tyle blisko wrażliwości zwolenników Konfederacji, żeby mieć szanse w drugiej turze na przyciągnięcie ich głosów, bez równoczesnego mobilizowania wyborców przeciwnika. Jego nierozpoznawalność i udawanie kandydata obywatelskiego miały być kamuflażem, który pozwoliłby wybrać na prezydenta PiS-owca.
Kamuflaż okazał się zbyt skuteczny. Słabość zbyt oczywista
Karol Nawrocki został tak skutecznie sprzedany jako kandydat "obywatelski", że uwierzyła w to najwyraźniej duża część zwolenników PiS. Nie tylko nie przyciąga nowych wyborców, którzy wybierają z całej palety dużo bardziej fascynujących niż dyrektor IPN kandydatów prawicowych, ale nie mobilizuje tych, którzy tradycyjnie na tę partię głosowali.
Kolejne sondaże pokazują, że dystans między Nawrockim a Trzaskowskim się nie zmniejsza, a coraz częściej dwucyfrowe wyniki notuje Sławomir Mentzen, któremu nie zaszkodziła, póki co, zabawa w wybory influencera Krzysztofa Stanowskiego. Jednocześnie blisko jedna czwarta wyborców PiS waha się kogo poprzeć w wyborach prezydenckich i to po dwóch miesiącach od ogłoszenia kandydata.
To już nie jest dzwonek ostrzegawczy, ale alarm
Nawet jeśli wyborcy prawicy będą dominować w pierwszej turze, to szansa, że w całości przerzucą głosy na kandydata PiS w drugiej, jest niewielka. Nie wszyscy zwolennicy Konfederacji automatycznie zagłosują na PiS-owca, na dodatek nieciekawego. Tym bardziej, że Trzaskowski robi wszystko, żeby rozbroić tę tykającą bombę, licząc, że wyborców nieprawicowych i tak ma już w kieszeni.
Trudno będzie Nawrockiemu uzbierać cztery miliony głosów w dwa tygodnie między pierwszą i drugą turą. Żeby mieć szanse na zwycięstwo potrzeba wystarczająco krótkiego dystansu do lidera - żeby wahający się potencjalni zwolennicy nie uznali, że nie warto się fatygować, bo jest już "po zawodach" i nie warto popierać "losera".
Ośmieleni kandydaci prawicowi wypełzają ze swoich nisz, konkurując o ten sam co Nawrocki elektorat. Zamiast szybko ustanowić swoją dominację, walczyć o dodatkowych wyborców, Nawrocki wciąż walczy o rozpoznawalność i poparcie w "bazie". Brak czasu, środków i przede wszystkim osobistych zasobów, sprawi, że nie będzie kiedy nadrobić strat do Trzaskowskiego.
Kandydat Koalicji Obywatelskiej ściga się póki co sam ze sobą
Ani Szymon Hołownia, ani Magdalena Biejat nie są dla niego realnymi konkurentami o głosy i przede wszystkim o narracje. Nikt z nich nie zmusił Trzaskowskiego do walki o jego "bazę" - wyborcę wielkomiejskiego, rozczarowanego brakiem efektów rządów Tuska i zwrotem w prawo. Dlatego Trzaskowski śmiało buszuje na poletku prawicy, licząc, że przynajmniej część z jej wyborców nie poczuje imperatywu głosowania przeciw niemu, a niektórzy (szczególnie kobiety) może nawet zagłosują za.
Nawrocki rozszerzył Trzaskowskiemu strefę komfortu, kompletnie oddał inicjatywę i za chwilę będzie musiał zacząć walczyć ze Sławomirem Mentzenem, którego jednocześnie nie powinien zbyt ostro atakować, ponieważ będzie potrzebować jego głosów w drugiej turze. Sytuacja robi się nieciekawa.
Zwrot prawicowy, zamiast okazać się falą, na której Nawrocki może popłynąć do prezydentury, póki co raczej go podtapia, a wraz z nim jego promotora, czyli Jarosława Kaczyńskiego. Niezależnie od badań, podszeptów i decyzji ciał statutowych dla nikogo nie ulega wątpliwości, że to on, jednoosobowo podjął tę decyzję i jest za nią odpowiedzialny. To on ma też najwięcej do stracenia, jeśli to wokół Konfederacji, a może też innych, mniejszych ośrodków, zacznie się wyłaniać nowa konstelacja, która zagrozi w 2027 faktycznemu monopolowi PiS po prawej stronie sceny politycznej.
Mocny sygnał wysłał Mateusz Morawiecki, zgłaszając się na Twitterze do "partii Brzoski" - zwolenników gospodarczej deregulacji. Takie sygnały w środku kampanii, "walki o życie" świadczą o tym, że fatalny wynik Nawrockiego może okazać się początkiem końca dotychczasowego modelu funkcjonowania i spójności PiS-u. Coraz więcej polityków prawicy może zacząć sobie zadawać na poważnie pytanie, które przez lata.
Czy istnieje życie poza PiS-em?
Zachowanie dominacji na prawicy powinno być warunkiem wstępnym dla prezesa PiS, dużo wyżej na liście priorytetów niż oddalające się zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Nominacja dla Nawrockiego oddala nie tylko perspektywę wygranej, ale też utrzymania kontroli nad prawicą w Polsce. Oczywiście jest możliwe, że kampania Trzaskowskiego przejdzie nagłe załamanie albo Nawrocki zaliczy fenomenalny występ, po którym nastąpi jego skok w sondażach. Nic jednak na to nie wskazuje, a kandydat PiS po prostu "nie rokuje".
W tej sytuacji najbardziej oczywisty rozwiązaniem jest postawienie na Przemysława Czarnka. Kandydata, który oczywiście zmobilizuje elektorat liberalny i lewicowy, wyjątkowo kontrowersyjnego, nawet jak na PiS. Ale też człowieka, który jak nikt inny ma predyspozycje do tego, żeby popłynąć na fali prawicowego zwrotu i znormalizować go w taki sposób, żeby na nowo zdefiniować centrum polskiej polityki. To on ma możliwość - jak ponad 20 lat temu Jarosław Kaczyński na fali afery Rywina - powiedzieć: to nie ja zmieniłem poglądy, to Polacy zrozumieli, kto tu miał rację.
Jeszcze jest czas zebrać na nowo podpisy i rozpalić entuzjazm wyborców. Podmiana kandydata - jak w poprzednich wyborach Kidawy-Błońskiej na Trzaskowskiego - sama w sobie generuje emocje. Kandydat wchodzący "z ławki" ma rezerwy sił i energii. A budowanie rozpoznawalności nie jest mu potrzebne.
Przemysław Czarnek powinien niemal z marszu zdobyć poparcie trzydziestoprocentowe. Były minister edukacji jest w stanie przedstawić swoje skrajne poglądy w nowych politycznych realiach jako zdrowy rozsądek. I w przeciwieństwie do Nawrockiego znajdzie wśród młodej prawicy wdzięcznych słuchaczy, umiejętnie polaryzując scenę między sobą i Rafałem Trzaskowskim, nie zostawiając wiele miejsca dla innych.
Największe ryzyko? Że może wygrać.
Leszek Jażdżewski
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!