W Polsce tę metodę do perfekcji opanował Karol Nawrocki. Po jednej stronie widzimy kandydata, który mówi głosem zdrowego rozsądku, po drugiej bryluje odklejony od rzeczywistości fanatyk. Problem w tym, że w roli fanatyka Nawrocki obsadził siebie. Z kibolami skandującymi "raz sierpem raz młotem", na Jasnej Górze czuje się jak ryba w wodzie. Jest przeciwny łagodzeniu wyroku na kobiety w sprawie aborcji (wbrew poglądom sporej części wyborców konserwatywnych). Gdy ksiądz namawia go do uderzenia swojego byłego recenzenta, odpowiada: "Bóg zapłać". Biografia też wskazuje na umiarkowaną zgodność z patriotycznym ideałem. Kandydatem popieranym przez PiS został były bramkarz o mętnej przeszłości, obracający się w środowiskach, gdzie nie brakuje neonazistów i przestępców. Do tego dysponujący apartamentem za publiczne pieniądze w Muzeum II Wojny Światowej na "dynamiczne prowadzenie polityki międzynarodowej", co wejdzie chyba już na trwałe do słownika eufemizmów z seksualnym podtekstem. Wybory prezydenckie 2025. Karol Nawrocki nie wygra z wizerunkiem? W PiS są politycy - przede wszystkim Przemysław Czarnek, którzy potrafią, mimo skrajnych poglądów, przedstawiać je jako głos rozsądku a krytyków jako zwariowanych ideologów. Na tle Czarnka nawet taki Marek Suski wychodzi na lewaka. Tymczasem Nawrocki nie ma błyskotliwości i polotu, które pozwalają na spontaniczność, obrócenie jakiejś sytuacji w żart, pokazanie swojego "ludzkiego" oblicza, czego łakną ludzie zmęczeni sztucznością polityki. Wróżenie z sondaży na 100 dni przed wyborami, kto ostatecznie wygra, przypomina nieco wyłanianie zwycięzcy na 20 kilometrze maratonu. Nawrocki ma ogromne rezerwy, zarówno wśród wyborców PiS, którzy go (jeszcze?) nie popierają, wyborców licznych kandydatów prawicowych, którzy to na niego przerzucą głosy w drugiej turze (choć nie wszyscy w równym stopniu) i wreszcie wyborców zdemobilizowanych, którzy kiedyś popierali PiS, a teraz mogą zostać w domu. To z czym trudno będzie mu wygrać, to z utrwalonym wizerunkiem. Pierwsze wrażenie zostaje. Plastyczność i powszechna nierozpoznawalność dyrektora IPN miały być atutami. To on miał stać się symbolem patriotycznej, normalnej, rodzinnej Polski, przeciwstawionej napuszonemu i odklejonemu od rzeczywistości kandydatowi "warszawki". Ale Nawrocki, który był czystą, niezapisaną kartą, bardzo szybko pokrył ją serią bardzo niesympatycznych rysunków. Kaczyński, wybierając akurat jego w castingu na kandydata, nie po raz pierwszy wykazał się nienadzwyczajną opinią o prawicowym elektoracie, zgodnie z maksymą, że "ciemny lud kupi wszystko". Jednym z największym błędów, jaki może popełnić kandydat, jest pozwolić "opowiedzieć się" przeciwnikom. Nawrocki zrobił coś więcej. Opowiedział się sam, ale w taki sposób, że sztab Trzaskowskiego nie mógłby zrobić tego lepiej. Choćby dlatego, że silna polaryzacja blokuje możliwość wiarygodnego kierowania komunikatów, skierowanych do wyborców stojących po drugiej stronie. Dlatego kluczowe jest to, co kandydat sam mówi i robi. Jego bezpośrednie interakcje. Klip, który staje się wiralem i utrwala wrażenia. Do których potem dorabia się ideologię. Wie o tym Trzaskowski i jego sztab. I dlatego też starannie unikają sytuacji, w których kandydat mógłby ewokować uprzedzenia, mobilizujące zwolenników prawicy. Wybory prezydenckie. W poszukiwaniu normalności Wymogi kierowania progresywną Warszawą zupełnie gdzie indziej ustawiały priorytety, choćby w ograniczaniu ruchu samochodowego w centrum czy polityki równościowej. Również pięć lat temu Trzaskowski, na fali nadziei i buntu wobec opresyjnej covidowej władzy (jego ówczesne hasło brzmiało "Mamy dość") w większym stopniu mógł się kreować na polityka z dystansem do establishmentu. Za cenę pewnego odklejenia od własnego emploi Trzaskowski konsekwentnie peregrynuje po polskiej prowincji, wsłuchując się w głos Polaków i kierując zdrowym rozsądkiem. Trzaskowski stara się opowiedzieć Polakom na nowo. Być może pamięć wyborców jest rzeczywiście tak krótka, że nie trzeba im tłumaczyć skąd bierze się ostra krytyka Unii Europejskiej ani dlaczego nagle Trzaskowski stał się fanem polskiej regionalnej kuchni. Ale nawet jeśli po chwilowym zjeździe sondaże znów pokazują dużą przewagę Trzaskowskiego, byłoby dobrze, żeby tę ewolucję (nawet jeśli występuje ona tylko na potrzeby kampanii) kandydat w wiarygodny sposób wytłumaczył i wpisał w światopogląd tych, którzy wcześniej udzielili mu poparcia. To jedyny sposób na tworzenie trwałych zwycięskich koalicji. Polacy są zmęczeni wojną, cenami, niepewnością, brakiem efektów zmiany władzy. Nie chcą uchodźców, pragną pozostać bez tych wszystkich problemów, które z imigracją uczyniły sobie kraje Europy Zachodniej. Ale też wyborcy, którzy zagłosowali 15 października przeciwko PiS - ponad 11 milionów ludzi, wciąż tu są. I to jest rezerwuar, do którego przede wszystkim powinien odwoływać się Trzaskowski. Wybory 2025. Rafał Trzaskowski a ukłony do prawej strony Wielu komentatorów twierdzi, że czasy się zmieniły i że dziś potrzebny jest silny, patriarchalny przywódca w stylu Trumpa. Gdyby wybory prezydenckie miały sprowadzić się do licytacji, kto szybciej będzie pozbywał się Ukraińców z Polski, wówczas Trzaskowski w takim wyścigu nie ma szans. Więcej, jego system wartości nie pozwoli mu nawet w w nim wystartować. Dlatego wszelkie ukłony w stronę elektoratu, który Trzaskowskiego nie lubi, trzeba traktować bardzo ostrożnie. Opinia publiczna nie przesuwa się w prawo sama - dzieje się tak pod wpływem liderów opinii, w tym przede wszystkim polityków. W momencie gdy Tusk i Trzaskowski zaczynają mówić prawicowym językiem do swoich wyborców, większość z nich będzie te poglądy internalizować. Mniejszość - w sytuacji gdy alternatywą jest recydywa rządów PiS - uzna, że sprawy poszły za daleko i nie pójdzie głosować w ogóle (choć może być to mniejszość dla wygrania wyborów kluczowa). Mogłoby się wydawać, że to dobrze, że wyborcy podążają za swoimi liderami? Do czasu. Tak ostry zwrot na prawo oznacza, że postępuje normalizacja postaw wcześniej nieakceptowalnych. Dużo łatwiej będzie grać prawdziwym, a nie podrabianym populistom, kartą ksenofobiczną, antyukraińską i antyeuropejską. Bo okazuje się, że robią to nawet - co z tego, że ze względów pragmatycznych, a nie z przekonania - dawni liberałowie. Zwątpienie we własne wartości, niezdolność do opowiedzenia ich na nowo, poddanie się przy pierwszych objawach kryzysu, to pierwszy krok do porażki. Zdrowy rozsądek i normalność, to klucze do zwycięstwa. Dopóki nie okaże się, że pasują tylko do drzwi, za którymi stoi tryumf naszych wrogów ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!