Pomódlcie się za Polskę
Czy nasz polityczny system przetrwa sytuację, w której o wyniku wyborów prezydenckich zdecyduje kilkadziesiąt (a może i kilka) tysięcy głosów? A przecież - patrząc na sondaże i polityczny klimat - taki scenariusz jest jak najbardziej możliwy.

Szczerze powiem, że chciałbym napisać coś w tonacji "don't worry be happy!". Wolałbym dowodzić tu, że nie z takich już opałów - jako wspólnota - wychodziliśmy obronną ręką. I tak dalej. Cóż jednak począć, kiedy patrzę, patrzę i nie wygląda to wszystko dobrze.
I nie chodzi tu tylko o tę naszą przegadaną "wojnę polsko-polską" albo o odmieniony przez wszystkie przypadki "polityczny cyrk". To było zawsze i będzie, póki mamy demokrację. Rzecz w tym, że czekają nas bardzo konkretne wybory. Ta ich specyfika stworzy mieszankę - tym razem - wyjątkowo wybuchową. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa będziemy mieli jazdę bez trzymanki, jakiej w historii III RP jeszcze nie grali.
Plebiscyt na temat "Polski uśmiechniętej"
Złożą się na to dwa elementy. Pierwszy to stawka. Nie tyle obiektywna - tak naprawdę to przecież tylko kolejne wybory formalnej głowy państwa, której polski system polityczny nie daje zbyt szerokich uprawnień. Chodzi raczej o subiektywny ogląd sytuacji.
Subiektywnie stawka tej elekcji jest ultrawysoka. To kwestia politycznego być albo nie być. Dla wszystkich najważniejszych graczy. Dla rządu to przecież plebiscyt na temat projektu "Polski uśmiechniętej". Czy Donald Tusk daje radę? Czy nie roztrwonił zbudowanej z takim trudem większości kruchej większości? Czy jego droga konfrontacji z największą partią opozycyjną (oraz jej prawie ośmioma milionami wyborców) jest słuszna? Czy naginanie reguł, przekraczanie uprawnień i ignorowanie demokratycznych bezpieczników (wszystko to oglądaliśmy w latach 2024-2025 w wersji bezprecedensowej) uchodzi? Czy właśnie nie? Czy karta się teraz nie zacznie odwracać a panowie Bodnar, Domański czy Giertych z łowczych nie zmienią się bardzo szybko w zwierzynę politycznego polowania?
Jeśli wygra Trzaskowski (lub ten co go na ostatnim etapie może zastąpi, możliwe że sam Tusk) to egzamin zdany, a demony odpędzone. Ale jeśli przegrają, to w obozie władzy wszystko może się posypać. Trupy powypadają z szaf, a języki krytyków Tuska i jego kursu zaczną się rozwiązywać.
Ale przecież po stronie PiS-u mamy jeszcze większe wzmożenie. To, czego doświadcza prawica i jej wyborca od półtora roku, nie da się porównać z niczym w całej dotychczasowej historii III RP. Oni czują się przyciśnięci do muru. Dla nich to jest walka o nie tylko o powrót do władzy, ale przede wszystkim o to, by nie dać odebrać sobie resztek godności. Porażka oznacza dla prawicy realną wizję domknięcia systemu. Pieniędzy publicznych już ich pozbawili. Więc dlaczego nie mieliby - na przykład - zdelegalizować. Albo powsadzać. Paragraf zawsze się znajdzie. Choćby i rzucie gumy na schodach. Kto zabroni? Unia? No błagam. Tu oczy były i pozostaną szeroko zamknięte. Trochę na prawicy nadziei w Trumpie. Ale bez gwarancji, że coś konkretnego może z tego wyniknąć.
Pozostali uczestnicy politycznej gry są i będą w najbliższym czasie tylko tłem. Ktoś zajmie trzecie miejsce. Obecnie wygląda na to, że Mentzen. Ale ze wszystkich badań wychodzi, że "jego" głosy w 80-90 proc. pójdą na Nawrockiego w drugiej turze. Podobnie jak urobek Hołowni, Biejat i innych postaci obozu "uśmiechniętego" (Zandberga też tu zaliczam) pójdzie dla kandydata KO. To oczywiste.
Scenariusze działań są już gotowe
W wyborach roku 2005 różnica między Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem wyniosła w drugiej turze 1,2 mln głosów. W 2010 Komorowski wygrał o milion. W 2015 Duda zwyciężył półmilionowym naddatkiem. W 2020 różnica wyniosła już tylko 400 tys. głosów. A teraz? Teraz będzie "o żyletkę". Kilkanaście tysięcy różnicy. Może kilka? Co wtedy?
To będzie miało konsekwencje. Gdy wynik jest zdecydowany na jedną albo na drugą stronę, to łatwiej jest pójść dalej. Przegrany widzi, że przegrał i się nie stawia. Co innego, jeśli różnica jest tak nieznaczna. Wtedy pokusa, by podważać wynik rośnie. Obie strony będą ją miały. Świadomość stawki będzie to napędzała. Linia argumentacyjna jest po obu stronach już gotowa. PiS-owcy będą mieli w rękawie zarzut wyborczych fałszów. W obecnej sytuacji politycznej oraz przyzwoleniu na chodzenie na skróty, jakie demonstrują dziś "uśmiechnięci" grunt pod takie myślenie mamy żyzny.
AntyPiSowcy zaś na wypadek porażki mają już w szufladzie "opcję rumuńską". Mówili przecież już o niej wprost. Obcy wpływ, algorytmy, te sprawy. Komentariat gotów podbić te narracje bez trudu się znajdzie. Nawołujący do rozsądku zostaną zakrzyczeni. Po obu stronach.
Nie wiem, jak to w praktyce przejdzie. Piszę, bo chciałbym, żebyśmy nie wylądowali "po drugiej stronie". Scenariusz trzech prezydentów (Nawrocki nieuznany elekt, Hołownia jako marszałek następca i Duda twierdzący, że nie skończył, póki nie uznają) mi się jako obywatelowi nie uśmiecha. Sędziów i neosędziów można wytrzymać. Media publiczne w stanie likwidacji śmieszą, ale nie są kluczowe dla trwania państwa. Prezydent to co innego. To kryzys konstytucyjny najgrubszego kalibru.
Nie będę apelował o umiar i rozsądek, bo to bez sensu. Nikt nie posłucha. Kto umie i chce - niech się raczej pomodli. Do Pana Boga albo innego źródła dobra i piękna - cytując naszą konstytucyjną preambułę. Jak tam czujecie.
Wiem, że to nietypowa publicystyczna prośba, ale pomódlcie się - proszę - w wolnej chwili za naszą wspólną Rzeczpospolitą.
Bo niedobrze to wszystko w tej chwili wygląda.
Rafał Woś
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!