Projekt budowy dużego lotniska między Łodzią a Warszawą jest mi bliski, bo moja łódzka rodzina rozsiała się dawno po świecie. Trasę między tymi dwoma miastami przemierzaliśmy regularnie, poprzez kolejne pokolenia i systemy polityczne oraz tych systemów systemowe korekty. Ci, którzy znali tę marszrutę, wiedzą. Pomimo zaledwie 140 kilometrowego dystansu te miasta były potwornie daleko od siebie. Stary, złośliwy wobec Niemców dowcip z czasów sowieckiej Wojny Ojczyźnianej mówił, że Stalingrad jest największym miastem świata, bo nie da się go przejechać czołgiem w dwa lata. Tu zaczynało być podobnie. Przez cały ten czas, od kiedy pamiętam, czyli jeszcze od późnego PRL, mówiono o tworzeniu jakiegoś połączenia tych dwóch miast. Łącznikiem miał być nowy duży port lotniczy i towarzysząca mu infrastruktura, w tym kolejowa i drogowa. Czyli po dzisiejszemu: hub komunikacyjny. Jego potrzeby dla całego kraju chyba nawet pod koniec PRL nikt specjalnie nie negował, aczkolwiek trzeba przyznać, że wówczas był w fazie fantazji. Fantazji na tyle żywej, że na początku lat 90. publicyści, w tym Stanisław Tym, pokłócili się kto to wymyślił. Z czasem pomysł osiągnął status postulatu, potem planu, w końcu projektu. I wtedy okazało się, że lotnisko jest Berlinie (Rafał Trzaskowski). A do tego, że to megalomania, szaleństwo, coś co przekracza nasze możliwości i nie odpowiada potrzebom. W całej tej awanturze nie dziwi mnie, że ekipa Donalda Tuska nie chciała budować lotniska, czego dowodem jest przekazanie projektu Maciejowi Laskowi. Jest dosyć przeciwna dużym projektom infrastrukturalnym. Dziwi mnie nieco, że nawet nie udawała. Lotnisko Kaczyńskiego Przecież w Polsce nie raz tak robiono. Zmienne losy budowy takich projektów jak gazoport, elektrownia jądrowa, liczne autostrady pokazywały, że budowanie potrafi być bardzo dalekie od zbudowania. Przecież można było tak samo zrobić z CPK. Projekt cieszy się poparciem społecznym, jego zasadność i opłacalność wysoko oceniają międzynarodowi audytorzy. Czy - jak się go już tak bardzo nie chce - nie lepiej udawać, że się go buduje? Po co ekipie Donalda Tuska była ta awantura? Widzę trzy możliwości, być może prawda leży pomiędzy. Pierwsza jest taka, że faktycznie rząd obawia się kosztów i trudu związanego z CPK w dynamicznie zmieniających się warunkach geopolitycznych i ekonomicznych. Głębsza światowa recesja, zamieszanie z Rosją, Chinami i to na co nas stać, może okazać się zmorą. Tylko, jeśli taka przezorność cechuje obecną obsadę rządową, dlaczego decyduje się ona na bezdyskusyjne wprowadzanie Polski choćby w świat kosztownych regulacji klimatycznych, które kosztować będą nas dużo drożej niż jakiekolwiek inwestycje, w dodatku nie zapewniają żadnego zwrotu? Odpowiedź jest prosta - ten koszt poniosą bezpośrednio polskie gospodarstwa domowe, a nie budżet. Kolejną sprawą jest oczywiście to, że mimo faktu, iż planowanie lotniska na szczeblu politycznym rozpoczęto 14 lat temu, to kojarzy się ono, jako CPK, dziś jednoznacznie z ambicjami PiS. Tym bardziej, po całej obecnej burdzie, nawet zakładając, że utrzymałyby się obecne rządy, to pamiętanoby kto był za, a kto nie chciał. Jarosław Kaczyński lub jakiś inny lider PiS wypominałby Donaldowi Tuskowi lub jego następcy: to ja zrobiłem. Wsadzaliście nas do więzień, ale realizowaliście to do czego was zmusiliśmy. Rola małości, próżności i zawiści w najnowszej historii Polski jest nie do przecenienia i przywary te zdecydowanie nie powiedziały ostatniego słowa. Trzecia możliwość to ta, którą najczęściej eksponują politycy PiS. "Otoczenie międzynarodowe", czyli najważniejsi zagraniczni partnerzy rządów obecnej koalicji nie chcą CPK i pod dywanem lobbują za rezygnacją z niego. Celem może być i to, że projekt stanowi konkurencję, ale też to, że Polska z silną samodzielną bazą infrastrukturalną będzie stawać się coraz bardziej autarkiczna. Coraz mniej potrzebować UE. Na korzyść tej wersji przemawiałby fakt, że Donald Tusk po prostu sprawy do tej pory nie rozmaślał, a zmierzał do jej zamknięcia pod dowolnym pretekstem. Jakby wyraźnie chciał wysłać sygnał partnerom: nie buduję. Puste taczki w ruch Bez względu na powody wydaje się, że koalicji nie udało się uciec od tematu czy przeczekać burzę, zamknąć sprawy i pójść dalej. W przypadku CPK nawet sojusznicy i kibice są często za budową. Ta sprawa będzie się ciągnąć, a z poparciem społecznym jest jak notowaniami giełdowymi. Gdy akcje spadną, kwestia niezrealizowanego projektu może przeważyć, tak samo jak zapowiedź powrotu do projektu może być wabikiem na elektorat opozycji. Batalia o CPK jest wyjątkowa, bo to jedyna, którą Tusk wizerunkowo ewidentnie przegrywa. Nawet część popierających każde nadużycie "ośmiogwiadkowców", z reguły zadowalających się zemstą na pisowcach, tę sprawę ciężko znosi. Dlatego wygląda, że czas na plan B. Planujemy, decydujemy, budujemy. Pędzimy z taczkami. Niekoniecznie pełnymi. I tu pojawia się pytanie, czy CPK zostanie zbudowane czy będzie budowane. Audyty mogą trwać miesiącami i latami. Kolejną kwestią jest sprawa skali projektu. Przecież w ramach walki z megalomanią można go ograniczyć. Przenieść w okolice Baranowa nieco powiększone lotnisko w Modlinie czy Radomiu, podłączyć linię kolejową. Takie CPK na miarę naszych możliwości. Jak Miś. No i w końcu, jak będą wyglądać prace, kontrakty, przetargi, pod kątem ich transparentności. Autostrady budowano wolno, ale przy budowie sporo się działo. Losy tego projektu zależą w dużym stopniu od presji społecznej jaka będzie wywierana na władze. Powinni o tym pamiętać, także ci, którzy ją z całych sił popierają. Wiktor Świetlik