Siedziałem nie tak dawno temu w rumuńskim Baia Mare w barze pensjonatu i słuchałem opowieści człowieka, który przedstawił się jako Kris. Był to przyjaciel właściciela pensjonatu i opowiadał o tym, jak to bardzo popiera partię AUR. Bo jeśli wygra AUR, przekonywał, to wtedy będzie w Rumunii porządek, a nie takie coś jak teraz. Zapytałem Krisa jak jest teraz, to odpowiedział mi, że mi pokaże. Piliśmy palinkę, ale skończyły nam się papierosy, więc Kris zaprosił mnie do swojego seicento sporting, jak twierdził, "Michael Schumacher edition" i powiedział, że tu, w Baia Mare jest korupcja. Zapytałem, jaka korupcja, a on, że taka, że on może sobie jeździć pijany po Baia Mare i nikt mu nic nie zrobi. Bo on tu wszystkich zna. I że on mi to udowodni zaraz. Odpowiedziałem, że eee, że nie, że może lepiej nie ryzykować, ale Kris miał bajerę, zaczarował, zagadał i chwilę później siedziałem już na miejscu pasażera, a pijany jak messerschmitt Kris pędził seicento sporting Michael Schumacher edition ulicami Baia Mare na stację benzynową Rompetrol po szlugi. I stało się to, czego się najbardziej obawiałem: na stacji stała policyjna dacia logan, a policjanci kupowali coś w stacyjnym sklepie. - Kris - powiedziałem. - Może poczekamy, aż wyjdą i pojadą. Zobaczą, że jesteś pijany, potem, że wsiadasz do auta, no i... Kris tylko parsknął. - To moi znajomi - oznajmił i wyrwał na Rompetrol. Ja za nim. Tam, faktycznie, przywitał się jowialnie z policjantami, kupił papierosy, jeszcze zapalił z nimi po jednym, po czym pożegnali się równie jowialnie. Wsiedliśmy do samochodu na oczach gliniarzy. - Widziałeś? - Zapytał. - Dlatego potrzebne jest AUR. Żeby zrobili porządek. Wszyscy populiści są tacy sami Uwielbiam tę logikę. Bo to jest logika używana przez wszystkich populistów w Europie. Owszem, robimy szemrane rzeczy, ale za to głosimy wszem i wobec, że to my poradzimy sobie z korupcją. Taką logikę stosuje mający notoryczne problemy z prawem Donald Trump, taką logikę stosowało PiS, gdy wbrew duchowi prawa i konstytucji przejmowało państwo i jego instytucje, taką logikę stosuje Viktor Orban na Węgrzech, który przejął swoje państwo właściwie w całości, od sfery politycznej, przez sądy aż po gospodarkę, z której uczynił partyjne lenno. Stosuje ją Alexandar Vucić w Serbii (który zrobił to samo co Orban, i to bardziej nawet ostentacyjnie), Recep Tayyip Erdogan w Turcji, który złamał wszystkie antyautorytarne systemy bezpieczeństwa w kraju i tak dalej. Długo by wymienić. Taką logikę stosuje również, oczywiście, duchowy przywódca wszystkich populistycznych prawicowych polityków świata - Władimir Putin. Człowiek, który nie tylko zamienił Rosję w neofeudalny quasioligarchat, który nie tylko nie waha się przed łamaniem prawa międzynarodowego, ale który najeżdża zbrojnie sąsiadów. "Łamiemy prawo" - taki płynie przekaz od populistów i autorytarystów - "ale w imię wyższego celu". Albo po to, żeby coś udowodnić, jak kolega Kris. Polityczne trzęsienie ziemi I taką logikę, popierając Putina i wychwalając rodzimych zbrodniarzy, zdaje się akceptować również Calin Georgescu, który wygrał pierwszą turę ostatnich rumuńskich wyborów prezydenckich. Polityk dziś niezależny, który jednak do niedawna był w AUR, ale partia ta okazała się dla niego zbyt mało skrajna. Inna sprawa, że w Rumunii wybory prezydenckie okazały się politycznym trzęsieniem ziemi pod każdym względem i sprawą chyba bezprecedensową w skali całej Europy: do drugiej tury przeszło dwoje kandydatów, którzy nie byli przewidywani przez sondaże: drugie miejsce zajęła liberalna, postępowa i proeuropejska polityczka z partii o mistycznie brzmiącej nazwie Partia Zbawienia Rumunii, burmistrzyni miasta Campulung - Elena Lasconi. Calin Georgescu to nacjonalista, obrońca prohitlerowskich mistycznych rumuńskich faszystów z czasów II wojny światowej. Zwolennik wycofania Rumunii z NATO i UE oraz sympatyk Władimira Putina. Człowiek otwarcie niechętny Ukrainie i jej prezydentowi, Wołodymyrowi Zełenskiemu. Do niedawna należący do populistycznej i skrajnie prawicowej partii Sojusz Na Rzecz Jedności Rumunów (AUR), protrumpowskiej i również flirtującej z Rosją. Tylko że ta przerażająca wielu obserwatorów partia okazała się dla niego zbyt mało skrajna. Król TikToka Georgescu jest zaskoczeniem: sondaże dawały mu przed wyborami około pięciu procent głosów, a całą praktycznie swoją kampanię zbudował na mediach społecznościowych, w tym na TikToku. W ramach tej kampanii, w której odwoływał się, a jakże, do "upokorzonych i skrzywdzonych", kreował się na człowieka, który z ironicznym, a czasem gniewnym dystansem patrzy na całą rumuńską "polityczną menażerię". Owszem, w części skorumpowaną, w części bezwładną - ale jednak daleką, przynajmniej do tej pory, od skrajności. I odpowiedzialnego członka wschodniej flanki NATO, którego pomoc dla walczącej Ukrainy trudno przecenić (to m.in. rumuński port w Konstancy wykorzystywany jest przed Ukraińców do eksportu zboża przez Morze Czarne, z uwagi na trudną sytuację w zagrożonej przez Rosjan Odessie). Oberwatorzy rumuńskiego życia politycznego intepretują wygraną Calina Georgescu klasycznie: "to głos wściekłych, sfrustrowanych, którzy zagłosowali na radykała po to, żeby dać upust swojej niechęci do całej klasy politycznej". Sam Calin Georgescu nazwał pierwszą turę wyborów "modlitwą za naród". To znana mantra. Słychać ją było w Europie wtedy, gdy w Polsce zwyciężył PiS, na Słowacji - Fico (i gdy tryumfy święcili tam swego czasu quasifaszyści od Mariana Kotleby), gdy na Węgrzech po raz pierwszy wygrał Fidesz Viktora Orbana czy we Francji, gdy dobre wyniki osiągała Marine Le Pen. I mimo że mantrę tę słychać od dawna, to liberalno-lewicowy, centrowy świat polityczny do tej pory nie wymyślił na nią żadnego sensownego lekarstwa. Oprócz jednego: przeczekać. Nikt nie mówi, na przykład, o powrocie do wielkich państwowych interwencjonistycznych projektów typu amerykański powojenny "New Deal", który tak naprawdę stworzył słynną amerykańską klasę średnią i amerykańską potęgę czy Plan Marshalla, który pozwolił odbudować Europę. Czego nie mówią prorosyjscy populiści Ale prorosyjscy populiści też nie mówią jednej rzeczy. Pod wieloma względami kluczowej: popieranie Rosji i odwracanie się od NATO, UE i innych instytucji Zachodu na rzecz Moskwy (czy nawet Chin) nie ma dziś żadnego sensu. Rozumie to nawet skazana, wydawałoby się, na współpracę z Rosją Serbia. Wściekła na NATO za bombardowanie jej terytorium i nie tylko za odebranie jej Kosowa oraz odcięcie od bośniackich Serbów, ale i za arogancką, trzeba to przyznać, retorykę stosowaną wobec Belgradu przez Zachód. Ale nawet Belgrad rozumie, że Rosja ma, po pierwsze, zbyt krótkie ręce, żeby cokolwiek ugrać poza własnymi granicami (nie była w stanie pomóc macedońskim skorumpowanym prawicowcom po ich wyborczej przegranej, nie udał jej się pucz w Czarnogórze mający powstrzymać ten kraj przed wstąpieniem do NATO, nie była w stanie ugrać czegokolwiek w sprawie liczącego na jej pomoc Północnego Kosowa zamieszkanego przez Serbów itd.). Rosja nie tylko nie ma środków na to, by w konkretny sposób wpłynąć na poprawę sytuacji swoich sojuszników, ale i nawet bliższa współpraca z Moskwą obarczona jest ryzykiem (wiedzą o tym doskonale Serbowie, którym rosyjski sojusznik werbował oficerów do własnego wywiadu i którzy rozluźniają powoli gospodarczą współpracę z Rosją, bowiem nie wychodzą w niej za bardzo na swoje). Konkretne środki na rozwój są natomiast w Unii Europejskiej a potencjał obronny - w NATO. I choć Serbowie do NATO się nie pchają (mimo że są przez państwa NATO otoczeni, nie czują się przez tę organizację naprawdę zagrożeni, w przeciwieństwie do rosyjskiej histerycznej propagandy), to na członkostwie w Unii Europejskiej im zależy. Ze względów ekonomicznych i cywilizacyjnych właśnie. Co więc proponuje swoim współobywatelom prezydencki kandydat, który postuluje rozluźnienie współpracy z Zachodem, z którym jak najbardziej chciałby, lecz jest mu trudno, współpracować jego bliski, serbski sąsiad, który rozumie, że bez Zachodu pozostaje się w Europie na lodzie? A zamiast tego - zacieśnienie więzów z Rosją, od którego chciałby (lecz jest mu z historycznych powodów niewygodnie) zdystansować się Belgrad, bowiem widzi doskonale, że nic taka współpraca nie daje? Czy nie jest to frajerstwo czystej wody, obliczone populistycznie na granie wyłącznie na lęku Rumunów przed Rosją, która jest o wiele bardziej słaba, niż to wygląda z perspektywy propagandowych, prorosyjskich mediów? A ich narrację wspiera Georgescu, krytykując, na przykład, umieszczone w rumuńskim Deveselu elementy amerykańskiej tarczy rakietowej czy powołując się na "mądrość Rosji", która miałaby się Rumunom przydać w prowadzeniu polityki międzynarodowej. Czy warto, w końcu, zamieniać swój kraj w oazę tolerowania międzynarodowego i historycznego bezprawia, wycierając sobie usta "walką z korupcją"? Ziemowit Szczerek ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!