"Najazd uruchomi efekt domina". Arcyważny region na krawędzi wojny
- Dzisiaj w zasadzie już każda ze stron dąży do eskalacji: Izrael, Hamas, Hezbollah, Huti, Iran - o sytuacji na Bliskim Wschodzie mówi w rozmowie z Interią Michał Wojnarowicz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM). Atak rakietowy Hezbollahu na Izrael może być zapowiedzią pełnoskalowej eskalacji i wojny, która ogarnie cały region.

- Już jesteśmy w momencie eskalacji tego konfliktu - przyznaje w rozmowie z Interią Michał Wojnarowicz. - Dzisiaj jedyne pytanie, jakie jeszcze pozostało, to czy i ewentualnie kiedy eskalacja przybierze pełnoskalową formę. Niestety szanse na to są spore - dodaje analityk ds. Izraela z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM).
Eskalacja już się zaczęła
Jego słowa znalazły potwierdzenie wieczorem 3 sierpnia. Wówczas libański Hezbollah oświadczył, że wystrzelił w kierunku Izraela kilkadziesiąt rakiet. Nieco później władze izraelskiej armii odniosły się do ataku, informując, że tzw. Żelazna Kopuła, czyli izraelski system obrony powietrznej, zniszczyła około 30 pocisków. "Zestrzeliliśmy większość z nich, w ataku nikt nie ucierpiał" - podkreślono w komunikacie izraelskich sił zbrojnych.
W ostatnich dniach aktów eskalacji było jednak znacznie więcej. Izrael zlikwidował dwie ważne figury w strukturach Hezbollahu i Hamasu. Najpierw 30 lipca w nalocie na Bejrut zginął Fuad Szukr - dowódca operacyjnego skrzydła Hezbollahu i bliski doradcą doradcę szefa organizacji Hasana Nasrallaha; według izraelskiej armii Szukr kierował też programem rozwoju precyzyjnych rakiet Hezbollahu. 31 lipca Izrael wyeliminował w ataku rakietowym w Teheranie Ismaila Hanijję - jednego z politycznych przywódców Hamasu. Zarówno Hezbollah, jak i Hamas zapowiedziały odwet za śmierć swoich liderów. Podobne groźby wobec Izraela wysunął Iran.
Oba ataki izraelskiej armii były odpowiedzią na wydarzenia z 27 lipca. Wówczas Hezbollah dokonał ostrzału druzyjskiego miasteczka Madżdal Szams znajdującego się na anektowanych przez Izrael Wzgórzach Golan. W efekcie ataku życie straciło 12 dzieci i nastolatków. Strona izraelska zapowiedziała odwet i dosięgnięcie winnych.
Erdogan uderza w nacjonalistyczno-religijny bębenek, bo musi bronić się przed Partią Nowego Dobrobytu, która atakuje Erdogana i jego Partię Sprawiedliwości i Rozwoju z pozycji islamistycznych. Twierdzą m.in. że Erdogan jest mięczakiem wobec Izraela i pozwala krzywdzić muzułmanów
28 lipca oliwy do ognia, w i tak niezwykle napiętej sytuacji na Bliskim Wschodzie, dolał jeszcze prezydent Turcji. - Jeśli jesteśmy silni, Izrael nie może zachowywać się w ten sposób wobec Palestyny. Tak jak interweniowaliśmy w Karabachu i Libii, możemy zrobić to samo im. Nie byłoby powodu, aby tego nie robić - zagroził Recep Tayyip Erdogan podczas przemówienia w swoim rodzinnym mieście Rize.
Niekontrolowany chaos na Bliskim Wschodzie
- Do tej pory na Bliskim Wschodzie mieliśmy sytuację intensywnego chaosu, ale jednak był w nim pewien ustalony porządek i ustalone granice, które oczywiście się przesuwały, ale nie znikały - mówi w rozmowie z Interią Sara Nowacka, analityczka ds. Bliskiego Wschodu w PISM.
Jak mówi, wszyscy najważniejsi aktorzy na Bliskim Wschodzie mieli świadomość specyfiki kruchego status quo i sprawnie nim zarządzali, zawsze deeskalując w porę napięcie, dzięki czemu udawało się uniknąć pełnoskalowej wojny. - Dwa zabójstwa, które przeprowadził w ostatnich dniach Izrael, zmieniają ten obraz, zmieniają reguły gry - ocenia Nowacka.

Kluczowym wydarzeniem dla najbliższej przyszłości całego regionu może okazać się zabójstwo Ismaila Hanijjy w Teheranie. Nie dość, że była to jedna z twarzy Hamasu, to jeszcze figura bezpośrednio zaangażowana w negocjacje pokojowe Hamasu z Izraelem. Dzisiaj trudno wyobrazić sobie ich wznowienie, skoro Izrael de facto zlikwidował jednego z partnerów negocjacyjnych.
Hanijja w samym Hamasie, a także wśród arabskich analityków i komentatorów, miał też opinię polityka rozważnego i, jak na realia Hamasu, umiarkowanego. Właśnie dlatego tak mocno zaangażował się w rozmowy z izraelskim rządem. - Likwidacja Hanijjy to dla Hamasu jasny sygnał, że Izrael tak naprawdę wcale nie chce się dogadać - nie ma złudzeń Nowacka.
- Dzisiaj w zasadzie już każda ze stron dąży do eskalacji: Izrael, Hamas, Hezbollah, Huti, Iran - mówi Interii Michał Wojnarowicz, analityk ds. Izraela z PISM. Jego zdaniem, bez wygaszenia konfliktu w Strefie Gazy nie uda się uspokoić sytuacji w całym regionie. - Dzisiaj jest bardzo poważne ryzyko, że Izrael zechce wkroczyć do południowego Libanu, żeby walczyć z Hezbollahem na jego terenie. Tyle że to może podłożyć ogień pod beczkę z prochem, na której dzisiaj siedzą wszyscy na Bliskim Wschodzie - dodaje nasz rozmówca.
Odwet Iranu kwestią czasu
O tym, czy bliskowschodnia beczka prochu wybuchnie, czy nie, zdecyduje to, co w najbliższych dniach zrobi Iran. To właśnie Teheran jest bowiem wiodącą siłą tzw. Osi Oporu, a więc budowanej od dekad antyzachodniej i antyizraelskiej koalicji, w skład której wchodzą zarówno państwa (Irak, Iran, Liban, Syria), jak i organizacje terrorystyczne (Hamas, Hezbollah) czy bojówki. - Dzisiaj widać wyraźnie ze strony wszystkich zaangażowanych w tzw. Oś Oporu, że to z Iranu przyjdzie decyzja, kiedy i w jaki sposób zostanie dokonany odwet na Izraelu - mówi Interii Sara Nowacka z PISM.
Jesteśmy w punkcie, gdzie najazd Izraela na terytorium Libanu jest bardzo realistyczny. To może uruchomić efekt domina w całym regionie, angażujący wszystkich aktorów po obu stronach barykady
Szanse na dalszą eskalację są bardzo duże. Irańskie władze już po zamachu izraelskich sił zbrojnych na Ismaila Hanijję zapowiedziały odwet. Irańska Gwardia Rewolucyjna w swoim oświadczeniu zapowiedziała, że zemsta będzie "surowa i nastąpi w odpowiednim miejscu i czasie". Izraelski rząd nazwała z kolei "awanturniczym, terrorystycznym, syjonistycznym reżimem". Również duchowy przywódca Iranu Ali Chamenei poprzysiągł Izraelowi zemstę za zabójstwo Hanijjy. - Uważamy to za nasz obowiązek - powiedział.
Arabskie i izraelskie media - m.in. telewizja Sky News Arabia czy dziennik "Jerusalem Post" - powołując się na swoje źródła poinformowały, że atak odwetowy Iran zamierza przeprowadzić we współpracy z Hezbollahem, a najprawdopodobniejsza data to 12-13 sierpnia. To wybór nieprzypadkowy, wówczas w Izraelu obchodzone będzie żydowskie święto Tisza be-Aw, które w tradycji żydowskiej związane jest z postem i pokutą, a upamiętnia upamiętnia zburzenie pierwszej i drugiej Świątyni Jerozolimskiej.

- Odpowiedź Iranu na pewno będzie mieć miejsce. Pozostaje tylko kwestia formy - czy Iran znów postawi na efektowność, czy jednak na efektywność? - mówi Interii Michał Wojnarowicz z PISM, nawiązując do ataku rakietowego, który Iran przeprowadził na Izrael w połowie kwietnia. - Spodziewam się ataku wielofrontowego - z terytorium Iranu, Iraku, Syrii, Jemenu, Libanu. Raz, żeby zademonstrować siłę antyizraelskiej koalicji, a dwa, żeby jednak Iran odzyskał twarz po ataku Izraela w Teheranie, który dla Iranu był dotkliwym upokorzeniem - podkreśla analityk.
Erdogan nie chce być mięczakiem
O ile zagrożenie ze strony Iranu jest bardzo realne i bardzo duże, o tyle - mimo buńczucznych zapowiedzi - nie należy spodziewać się włączenia do konfliktu na Bliskim Wschodzie Turcji. I to pomimo agresywnej, konfrontacyjnej retoryki prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.
- Wypowiedzi Erdogana są na użytek wewnętrzny i zewnętrzny - nie ma wątpliwości Adam Balcer, dyrektor programowy Kolegium Europy Wschodniej. Jego głównym celem jest zaprezentowanie się przed rodakami jako obrońca muzułmanów, których liczba ofiar w wojnie Izraela z Hamasem jest bardzo duża. - Erdogan uderza w nacjonalistyczno-religijny bębenek, bo musi bronić się przed Partią Nowego Dobrobytu, która atakuje Erdogana i jego Partię Sprawiedliwości i Rozwoju z pozycji islamistycznych. Twierdzą m.in. że Erdogan jest mięczakiem wobec Izraela i pozwala krzywdzić muzułmanów - dodaje ekspert od tematyki euroazjatyckiej.
Jeśli chodzi o konflikt w Strefie Gazy, w tureckim społeczeństwie sympatie są bardzo jasno określone. Turcy solidaryzują się z Palestyńczykami i są negatywnie nastawieni do izraelskich władz. Nie zmienia to jednak faktu, że nie wyobrażają sobie militarnego udziału swojego kraju w konflikcie na Bliskim Wschodzie. - To, co Erdogan może zrobić, to zerwać stosunki dyplomatyczne, działać na rzecz Palestyny na arenie międzynarodowej. Już uderza w Izrael gospodarczo. Ale nic więcej - mówi Adam Balcer.

Pozostaje jeszcze pytanie, co zrobi Turcja, jeśli konflikt Izraela z Hamasem przeistoczy się w pełnoskalową wojnę ogarniającą cały region. Czy Erdogan zechce być tym, który własnoręcznie zaprowadzi pokój, jednocześnie zyskując miano niekwestionowanego lidera regionu? - Nawet wtedy nie ruszy do boju. Będzie obwiniać Netanjahu za eskalację, krytykować bardzo ostro Izrael, ale nie zaangażuje się wojskowo - uważa dyrektor programowy Kolegium Europy Wschodniej.
Izrael między młotem a kowadłem
Ryzykowną grę prowadzi też sam Izrael. Z jednej strony, oficjalnym celem operacji wojskowej w Strefie Gazy było i jest zniszczenie Hamasu i pokonanie terrorystów. Z drugiej, rząd Benjamina Netanjahu jest świadomy, że wojna z Palestyńczykami politycznie uratowała jego rząd - aktualnie jego gabinet ma najwyższe notowania od 7 października, czyli początku konfliktu - i nie opłaca się jej kończyć, bo to oznaczałoby powrót do starych kłopotów.
Dzisiaj w zasadzie już każda ze stron dąży do eskalacji: Izrael, Hamas, Hezbollah, Huti, Iran
Nie opłaca się tym bardziej, że droga do realizacji postawionego celu, czyli zniszczenia Hamasu i jednoznacznego pokonania terrorystów, wydaje się obecnie daleka. - Rząd Netanjahu nie może się do tego przyznać, bo to oznaczałoby, że te 10 miesięcy walk było drogą donikąd, Hamas przetrwał, co oznacza jego zwycięstwo, a cały obóz polityczny Netanjahu traci grunt pod nogami - mówi Interii specjalizujący się w izraelskiej polityce Michał Wojnarowicz z PISM.
Zdaniem naszego rozmówcy, rząd Netanjahu czeka na dogodny dla siebie moment na zakończenie walk w Strefie Gazy. Dogodny, czyli uwolnienie wszystkich izraelskich zakładników, dalszą likwidację liderów Hamasu albo jakąś formę kapitulacji ze strony samej organizacji. Niedawne zabójstwa liderów Hamasu i Hezbollahu przez izraelskie siły zbrojne to - w ocenie arabskich analityków i komentatorów - zasłona dymna i próba ukrycia faktu, że Izrael stoi w miejscu, jeśli chodzi o swoje cele w Strefie Gazy. - To także próba wymuszenia bezpośredniego zaangażowania Stanów Zjednoczonych i wciągnięcia ich do wojny w regionie - zauważa Sara Nowacka z PISM.
Atak Hezbollahu na Izrael z 3 sierpnia to kolejna szansa dla rządu Netanjahu, żeby plany zakończenia konfliktu odłożyć ad acta i skupić się na bezpośredniej konfrontacji z przeciwnikami. - Jesteśmy w punkcie, gdzie najazd Izraela na terytorium Libanu jest bardzo realistyczny - mówi Interii Nowacka. I dodaje: - To może uruchomić efekt domina w całym regionie, angażujący wszystkich aktorów po obu stronach barykady.