Kamila mieszka w woj. zachodniopomorskim, jest listonoszką od października ubiegłego roku. Tłumaczy, jak wygląda "system" pracy doręczyciela Poczty Polskiej. Każdy powiat dzielony jest na rejony - miejskie i wiejskie - a te przypisane są do konkretnych listonoszy. Poza nimi przesyłki dostarcza też tzw. skoczek - kiedy listonosz idzie na zwolnienie lub urlop i trzeba zająć się jego rejonem. Jak wspomina Kamila, początki nie były trudne, dostała rejon wiejski i dziennie musiała dostarczyć około 50 listów poleconych, paczek i przekazów, plus listy zwykłe. Wyrabiała się w osiem godzin. Przyznaje jednak, że od początku "skoczka" w jej powiecie nie było. To oznacza, że inni listonosze musieli zaopiekować się rejonem tej osoby, której w pracy nie ma. - Mnie na początku tym nie obciążano, bo uczyłam się swojego rejonu, wiec nie dostawałam nic dodatkowego. Więcej przesyłek, więcej domów. "Przestałam się starać" Mimo to z miesiąca na miesiąc Kamila miała coraz więcej przesyłek do dostarczenia. - W listopadzie się zaczęło. Zaczynałam pracę o 8, a kończyłam o 18. Podobnie było w grudniu. Na początku roku doszło do tego, że przesyłek było po około 200, maksymalnie miałam 270 dziennie - opowiada. Od marca została zaangażowana w pracę, którą powinien wykonywać "skoczek", tak jak pozostali listonosze. - Dostałam dodatkowo ulicę w mieście, która ma 70 numerów, nie licząc a/b/c. Nie wyrabiałam się - przyznaje Kamila. Rąk do pracy w jej powiecie brakowało. - Przyjęli jedną kobietę, która zwolniła się dość szybko, dwa miesiące popracowała. Później naczelniczka chciała zatrudnić kogoś innego, ale góra nie wyraziła zgody. Ba, zdecydowali, że jeszcze kogoś trzeba zwolnić - mówi Kamila. - Na początku czerwca rozebrali cały rejon miejski. Trzeba było go podzielić na już działających listonoszy. Dostałam dodatkowych pięć ulic. Przestałam się starać. Przestałam robić nadgodziny, bo za nie nikt nie płaci. "Muszę wybierać - tu pojadę, a tam nie" Jak pisaliśmy w Interii, mieszkańcy różnych części Polski narzekają na to, że listy dochodzą do nich ze znacznym opóźnieniem. Mówili głównie o tych zwykłych, niepoleconych. - Absolutnie mnie to nie dziwi - mówi Kamila. - Czasami naprawdę nie da się zrobić wszystkiego - dodaje. I tłumaczy, że w teorii każdy list powinien zostać dostarczony przez listonosza w ciągu trzech dni. W praktyce tego terminu pilnuje się głównie przy listach poleconych. - Ostatnio zdarzyło się, że opóźnienia były gdzieś wyżej. 1 czerwca wynosiliśmy listy z podbitą pieczątką z 23 maja. Nie wiem, gdzie one były, a to polecone sądowe. Ich trzeba pilnować jak oka w głowie, za zgubienie grozi 2 tys. zł kary - mówi kobieta. - Ja muszę czasami wybierać - tu pojadę, a tam nie - wskazuje. I przyznaje, że jak się nie wyrabia, to rezygnuje z "robienia skrzynek", czyli wrzucania listów zwykłych do skrzynek pocztowych. Te mają w końcu najmniejszy priorytet. - Te listy często leżą i czekają na luźniejszy dzień, nawet tydzień. A jak nie ma luźniejszych dni, to trzeba robić do nocy. Ostatnio kolega pracował do 21 - mówi Kamila. I pokazuje zdjęcie z jednego dnia, samych listów zwykłych. - Tu około 400, na jedną osobę - podkreśla listonoszka. Listonosza nie było, jest awizo? "Bujda" Pytana, czy to prawda, że niektórzy listonosze nie próbują nawet dostarczać niektórych listów poleconych i wolą od razu zostawić awizo, bo tak jest szybciej, odpowiada: - To bujda. - Szybciej się doręcza, niż awizuje. List zawizowany trzeba opracować, a doręczonego nie. Dlaczego mielibyśmy to robić? - pyta listonoszka. - Sama mam klientów, którzy cały dzień byli w domu, a zeszli na przykład do piwnicy, albo do ogrodu, kiedy przyjechałam. Albo nie słyszą dzwonka ani pukania. Lub mają zepsuty dzwonek na płocie i wywieszkę "uwaga groźny pies". Ryzykować nie będę, zostawiam awizo - dodaje. Mówi też, że ostatnio listonosze w jej powiecie dostali polecenie, aby listów nie awizować i nie brać do ponownego dostarczenia kolejnego dnia. - I co ja mam zrobić? Czekać, aż ktoś wróci do domu, jak mnie czas goni? Na wsiach nie ma tak dobrze rozwiniętego transportu. Gdy idę do starszej pani, która mieszka sama, a akurat nie ma jej w domu, to nie chcę, żeby kłopotała się i jechała do miasta, aby odstać w kolejce i odebrać list lub emeryturę. Dlatego w takich przypadkach próbuję kolejnego dnia jeszcze raz. Robią za dwóch Agnieszka pracuje w Poczcie Polskiej na Śląsku trzeci rok. - Jak przyjmowałam się, byłam "skoczkiem", bo nie było wolnego rejonu. Teraz połowa jest wolna i nieobsadzona - mówi listonoszka. I tak, każdy z pracujących w jej powiecie listonoszy ma swój rejon, ale doręcza przesyłki też na drugim, dodatkowym. - Robimy swój plus inny rejon. Czasami jeden rejon leży, żeby zrobić inny. I na następny dzień ten zrobiony leży, a robimy kolejny - tłumaczy. I dodaje, że z miesiąca na miesiąc jest gorzej, co rąk do pracy jest coraz mniej. - Zawsze były zwolnienia, albo ludzie sami odchodzili, ale nigdy tyle osób co teraz. W ciągu półtora miesiąca zwolniło się u nas ośmiu listonoszy, a dwóch jest na zwolnieniu lekarskim - mówi. - Szefowa twierdzi, że nie ma zgody na przyjmowanie pracowników. Wydaje mi się, że biorą nas na przetrzymanie. Bo skoro połowa pracowników da radę robić to co trzeba, to po co przyjmować? - zauważa Agnieszka. - Listonosze odchodzą, bo dokładają nam kolejne adresy i nie jesteśmy w stanie się ze wszystkim wyrobić - dodaje. I podkreśla, że ich pensja nie zmienia się, nawet jeśli przesyłki doręczają na dwa rejony, co w teorii powinny robić dwie osoby. "Zwykła poczta leży na zapleczu" Agnieszka podkreśla: - Jesteśmy przemęczeni. - Robimy nadgodziny, a i tak musimy zostawiać na poczcie to, co jest mniej ważne. Bierzemy listy sądowe i komornicze i tylko z datą, która musi iść tego dnia. Resztę zostawiamy na drugi dzień. Jak się wyrobimy - super, a jak nie, to przerzucamy jeszcze na kolejny dzień. Ona również potwierdza: - Zwykła poczta leży na zapleczu, gdzie są dzielone listy na rejony. Czasami czeka tydzień. W woj. śląskim pracuje też Iwona, jest listonoszką od pięciu lat. W jej powiecie w ostatnim czasie zwolniły się trzy osoby. Ich rejony ciągle są dzielone na jeszcze pracujących listonoszy. - "Góra" nie godzi się na zatrudnienie kogokolwiek. Myślę, że po części to jest nasza wina, bo my stajemy na głowie, żeby każdy dostał ten list i u nas akurat terminowość jest na dobrym poziomie - zaznacza. Ale nie zawsze jest tak, że ze wszystkim się wyrabia. Kiedy dochodzą kolejne domy, jest to wręcz niemożliwe. - Dzisiaj miałam 95 poleconych i 28 przekazów. Trzy listy zostały na kolejny dzień i zwykła poczta z czterech ulic. A i tak jeździłam dłużej niż powinnam. Oczywiście za nadgodziny nic nie dostanę - dodaje. Atrakcyjne warunki? "To bzdura" Poczta Polska przekonuje, że problemy z terminowym dostarczeniem przesyłek są marginalnym zjawiskiem, a ich przyczyną mają być między innymi infekcje. - W okresie zimowym i jesiennym tych chorób jest więcej, ale na dziś u nas żadna osoba nie jest na L4. A jednak nie udaje się wszystkiego dostarczyć w jeden dzień - zauważa listonoszka Iwona. "Stale uatrakcyjniamy również warunki pracy, np. podnosząc wynagrodzenia Pocztowych (w ub.r. podwyższaliśmy pensję aż trzy razy w roku). W efekcie tego, w 2022 roku zarobki w Spółce wzrosły średnio o 972 złotych brutto miesięcznie w przeliczeniu na pełen etat" - podkreśla biuro prasowe spółki. Iwona komentuje: - To jest akurat bzdura. Oni podwyższają tyle, ile rząd podwyższa minimalną krajową. Ja teraz zarabiam 3350 zł brutto plus mam do tego premię 277 zł, wychodzi 3627 zł, a obecnie minimalna to 3490 zł. Czytaj też: Walczy z Pocztą Polską. Zwolniono go po 32 latach pracy "Ja już odpadam" - Dlaczego tu pracuję? Bo lubię pracę z ludźmi, ale poważnie zastanawiam się nad szukaniem innej. Naprawdę jest ciężko zarobić tu pieniądze, za które można godnie żyć - mówi Iwona. - Kiedyś byli ludzie i można było robić swoje, ale teraz każdy szuka innej pracy. Przyjęcia na poczcie są zamrożone. Zaczynają się długie urlopy i nie wiem, jak będzie. Człowiek nie daje rady - komentuje Agnieszka. Kamila dodaje: - Zawsze było źle. Ale robi się coraz gorzej. Jestem młodą osobą, lubię tę pracę. Wpadam do starszej pani, pytam, jak się czuje. I wiem, że mogę być jedyną osobą, którą dzisiaj zobaczy. Ale ja już odpadam. Rozglądam się za nową pracą. Imiona bohaterek zostały zmienione