Obietnica nr 1: Liberalizacja prawa aborcyjnego Trudno znaleźć wśród projektów, którymi zajmowała się w minionym roku koalicja rządząca, choćby jeden budzący tak wielkie polityczne, społeczne i wewnątrzrządowe emocje. Donald Tusk szedł do wyborów parlamentarnych z jasną obietnicą: legalna aborcja do 12. tygodnia ciąży. W pewnym momencie odgrażał się nawet, że każdy, kto chce mieć miejsce na listach Koalicji Obywatelskiej, musi zaakceptować ten postulat. Podobne zdanie w sprawie prawa aborcyjnego miała Lewica, dla której był to jeden z kampanijnych fundamentów programowych. Rządowa rzeczywistość szybko zweryfikowała zamierzenia KO i Lewicy. Okazało się bowiem, że Trzecia Droga - PSL i Polska 2050 - ani myśli zgadzać się na legalizację aborcji. Argumenty? Ludowcy od początku mówili, że nie poprą takich zmian i mogą jedynie zagłosować za powrotem do tzw. kompromisu aborcyjnego z 1993 roku, natomiast Polska 2050 forsowała ideę ogólnokrajowego referendum w sprawie przerywania ciąży. Obie formacje podkreślały też, że dopóki prezydentem pozostaje Andrzej Duda, jakakolwiek debata o złagodzeniu prawa aborcyjnego jest bezprzedmiotowa, bo głowa państwa i tak takie zmiany zawetuje. Zaskoczeniem dla Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, ale przede wszystkim dla domagających się zmian w prawie aborcyjnym Polek i Polaków, mimo wszystko było jednak to, że poparcia w koalicji nie znalazła nawet ustawa o depenalizacji aborcji. To jedyny projekt w tej sprawie, który opuścił nadzwyczajną sejmową komisję, zajmującą się zmianami w prawie aborcyjnym. Wszystko za sprawą posłów PSL, których zdecydowana większość zagłosowała przeciwko projektowi. Aktualnie temat aborcji to największa kość niezgody w koalicji. Lewica jest skłócona z PSL, a Koalicja Obywatelska zdaje się wywiesiła w tej sprawie białą flagę, czym również zirytowała Lewicę. - Do następnych wyborów większości w tym parlamencie dla legalnej aborcji, w pełnym tego słowa znaczeniu, nie będzie. Nie ma się co oszukiwać - powiedział podczas tegorocznego Campusu Polska Tusk. Zapewnił też, że rząd okrężnymi metodami - np. sposób egzekwowania istniejącego prawa czy sposób działania prokuratury i szpitali - będzie próbował poprawiać sytuację kobiet w ciąży. - Przepraszam, w tej chwili na tyle mnie stać - zamknął temat szef rządu. Obietnica nr 2: Legalizacja związków partnerskich Podobny los do liberalizacji prawa aborcyjnego spotkał inną kluczową społeczno-obyczajową obietnicę większości koalicjantów, a mianowicie legalizację związków partnerskich. Tu za zliberalizowaniem obowiązującego prawa była nie tylko Koalicja Obywatelska i Lewica, ale także Polska 2050. Ponownie na przeszkodzie stanęło jednak PSL. W ramach wewnątrzkoalicyjnych ustaleń ludowcy zablokowali kwestię przysposobienia dzieci i zrównania statusem związków z małżeństwami (sprzeciwiali się choćby podobnej do małżeńskiej ceremonii zawarcia związku partnerskiego w Urzędzie Stanu Cywilnego). PSL pracuje też w swoim klubie nad tzw. ustawą o osobie najbliższej, która ma być ucieczką do przodu w temacie związków partnerskich i oskarżeń ze strony Lewicy oraz Koalicji Obywatelskiej o forsowanie ultrakonserwatywnej agendy. Projekt dokumentu - który ma ułatwiać dziedziczenie i dostęp do informacji medycznej - ma zostać zaprezentowany jeszcze jesienią. - Jesteśmy przywiązani do wartości konserwatywnych, do tego, co w przeszłości orzekły trybunały profesorów Zolla i Rzeplińskiego - tak stanowisko PSL tłumaczył Interii jeden z polityków PSL z rządu. Nasz rozmówca podkreślił jeszcze jedną kwestię: - My nie szliśmy do wyborów z tematami światopoglądowymi. Nie bez powodu nie znalazły się one też w umowie koalicyjnej. Obietnica nr 3: Kwota wolna od podatku w wysokości 60 tys. zł Jedną z najszybciej skreślonych sztandarowych obietnic była ta autorstwa Koalicji Obywatelskiej o podniesieniu kwoty wolnej od podatku do poziomu 60 tys. zł. Kiedy tylko nowa ekipa władzy zapoznała się ze stanem finansów publicznych, jasne stało się, że droga do dużo wyższej kwoty wolnej będzie długim marszem, a nie błyskawicznym sprintem. Nic dziwnego, że rządzący nie chcieli deklarować się co do konkretnych dat i kwot. Sytuację dodatkowo skomplikowało to, że w połowie roku Komisja Europejska objęła Polskę procedurą nadmiernego deficytu. - Wprowadzenie tego teraz wysadziłoby nasze finanse publiczne w powietrze - mówił Interii pod koniec czerwca poseł KO Janusz Cichoń. W jego słowach jest dużo racji, ponieważ wedle wyliczeń resortu finansów wprowadzenie takiej zmiany kosztowałoby budżet państwa rocznie około 52,5 mld zł. Przewodniczący sejmowej komisji finansów publicznych podkreślił też, że w 2025 roku nie należy spodziewać się realizacji tak kosztownej obietnicy. Jeśli wychodzenie z procedury nadmiernego deficytu będzie szło po myśli obozu władzy, rządzący do sprawy wrócą w kolejnych latach. Niewykluczone też, że podnoszenie kwoty wolnej odbędzie się etapami i zostanie mocniej rozłożone w czasie. Obietnica nr 4: Kredyt 0 proc. lub Kredyt na start Do puli obietnic, które dotąd nie zostały zrealizowane, a ich dalszy los jest niepewny, należy dodać tzw. kredyt 0 proc., czyli kolejny w ostatnich latach program dopłaty do kredytów hipotecznych. Pomysł od samego początku budził duże emocje w koalicji rządzącej, zwłaszcza na linii KO-Lewica. Formacja Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia argumentowała, że w sytuacji potężnego deficytu mieszkań na polskim rynku (wedle różnych szacunków mowa o 1-2 mln lokali) stymulowanie popytu na kredyty hipoteczne podbije i tak już bardzo wysokie ceny nieruchomości, a także jeszcze mocniej nabije portfele deweloperom i bankom. Z kolei ci, którzy mieszkań najbardziej potrzebują, a więc ludzie bez zdolności kredytowej, dalej tych mieszkań mieć nie będą. Zwolennicy kredytowej kroplówki rządu odpierali zarzuty, twierdząc, że potrzeba rozwiązań na tu i teraz, a nie w długiej perspektywie czasu, ponieważ problem dotyka milionów Polaków, zwłaszcza młodego pokolenia. Zapewniali też, że realizowanie dopłat do kredytów hipotecznych i wspieranie budownictwa społecznego z drugiej strony nie stoją ze sobą w sprzeczności. Niełatwą sytuację wokół projektu dodatkowo skomplikował fakt, że wiosną odpowiedzialny za Kredyt 0 proc resort rozwoju i technologii opuścili zarówno minister Krzysztof Hetman (objął mandat europosła), jak i odpowiedzialny za mieszkalnictwo wiceminister Krzysztof Kukucki (został prezydentem Włocławka). Być może dlatego wiosną projekt zupełnie zniknął z rządowej agendy i spekulowano, że wobec krytyki resort po prostu go zarzucił. Już za nowego kierownictwa ministerstwa, latem tego roku, Kredyt 0 proc. został przechrzczony na Kredyt na start, zmieniono część zasad i kryteriów, a do mediów zaczęły przedostawać się przecieki o kształcie przygotowywanych rozwiązań. Ostatecznej wersji projektu jak nie było, tak jednak nie ma. A szef resortu rozwoju i technologii Krzysztof Paszyk co chwilę zapewnia media, że prace nad dokumentem są już na ukończeniu i lada chwila ich efekt ujrzy światło dzienne. - W ramach koalicji rozmowy wciąż przed nami, bo wstrzymaliśmy je na chwilę na poziomie Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów w związku z powodzią. Myślę, że za tydzień, może za dwa, wrócimy do rozmów na poziomie Komitetu Ekonomicznego - zapewnił w Radiu Plus 4 października minister Paszyk. Z wewnątrz koalicji dobiegają jednak inne wieści. Dużo posępniejsze dla zwolenników Kredytu na start. Nie od dziś wiadomo bowiem, że Lewica i Polska 2050 nie podniosą ręki za tymi rozwiązaniami. To oznacza, że bez poparcia Konfederacji oraz przynajmniej części Prawa i Sprawiedliwości projekt nie ma więc szans w Sejmie. A na takie poparcie trudno liczyć. Jak dowiaduje się Interia, premier Donald Tusk raczej nie zechce ryzykować spektakularnej klęski w Sejmie, porównywalnej do tej z depenalizacją aborcji, na otwarcie prekampanii prezydenckiej, która ruszy w listopadzie albo grudniu. Poza tym, problemem są finanse. W budżecie na 2025 roku planowany jest deficyt na poziomie aż 289 mld zł, a rząd ma sporo pilniejszych wydatków niż wyceniany na 20 mld zł w ciągu dekady program mieszkaniowy. Choćby tych związanych z odbudową południowo-zachodniej Polski po powodzi. Wreszcie argument trzeci, ale równie ważny - polityka. Szef rządu wie, że Lewica i Polska 2050 będą ostro walczyć z Kredytem 0 proc., a on sam - ani Koalicja Obywatelska - nie zamierzają umierać za dopłaty do kredytów hipotecznych, bo nigdy nie był to strategiczny ani polityczny fundament programu KO. Wiele wskazuje więc na to, że projekt będzie trzymany w zawieszeniu przynajmniej do czasu wyborów prezydenckich. Obietnica nr 5: Zmiany w naliczaniu składki zdrowotnej Jeszcze tej jesieni koalicję rządzącą może czekać batalia o kolejną z dotychczas niezrealizowanych obietnic, czyli zmianę w sposobie naliczania składki zdrowotnej. To pomysł zarówno Koalicji Obywatelskiej, jak i Trzeciej Drogi, aczkolwiek to sojusz PSL i Polski 2050, a nie formacja Donalda Tuska, stawia tę kwestię na ostrzu noża. Zdecydowanie przeciwko jest Lewica, która twierdzi, że nakłady na ochronę zdrowia są zdecydowanie zbyt niskie, żeby jeszcze uszczuplać je o koszty zmian w składce zdrowotnej (wedle różnych szacunków i różnych projektów mowa o kwocie od 4 do nawet 30 mld zł rocznie). Sytuacja jest skomplikowana zarówno gospodarczo, jak i politycznie. Gospodarczo, ponieważ budżet na 2025 rok jest napięty do granic możliwości, a zaplanowany w nim deficyt i tak wzrósł względem tegorocznego budżetu o ponad 100 mld zł. Co więcej, finanse Narodowego Funduszu Zdrowia są w tragicznym stanie, a perspektywy na najbliższe lata wcale nie napawają optymizmem. Autorzy opracowania "Luka finansowa systemu ochrony zdrowia w Polsce - perspektywa 2025-2027" szacują, że w najoptymistyczniejszym scenariuszu dziura w kasie NFZ w ciągu trzech najbliższych lat wyniesie 92,5 mld zł. W scenariuszu najczarniejszy jest to jednak aż 158,9 mld zł. Komplikacje polityczne wynikają z tego, że sytuacja jest absolutnie patowa. Obecnie na stole znajdują się trzy projekty zmian w naliczaniu składki zdrowotnej - jeden przygotowany przez Ministerstwo Finansów i Ministerstwo Zdrowia, drugi zaproponowany przez Lewicę i trzeci forsowany przez Polskę 2050. Każdy z nich przewiduje innego rodzaju podejście do problemu, a żadna ze stron nie chce ustąpić. Co więcej, Polska 2050 planuje złożyć jeszcze jeden, nowy projekt zmian w naliczaniu składki zdrowotnej. Pytani o składkowy chaos politycy koalicji rządzącej zasłaniają się hasłami o "wewnątrzrządowych ustaleniach", ale atmosfera między koalicjantami gęstnieje. - Jeśli mają gotowy projekt i znaleźli pieniądze na jego realizację, to niech położą go na stole. Nie kładą, bo nie mają na to funduszy. Koniec tematu - spór o składkę zdrowotną kwituje w rozmowie z Interią ważny polityk Koalicji 15 Października. Rzecz w tym, że dla Polski 2050 i całej Trzeciej Drogi "dowiezienie" zmian w składce zdrowotnej to punkt honoru i polityczne być albo nie być. Zainwestowali w to w tym roku cały swój polityczny kapitał. - Jest droga sejmowa, jestem zwolennikiem postępowania w stylu Lewicy, która bardzo mocno krzyczy o swoich sprawach, stawia sprawę na ostrzu noża, ale w tej sprawie akurat to jedyna sprawa, którą tak stawiamy, trzeba będzie na ostrzu noża postawić - ostrzegł koalicjantów w programie "Graffiti" Polsat News poseł Ryszard Petru, który pilotuje kwestię składki zdrowotnej z ramienia Polski 2050. Formacja Hołowni odgraża się, że w sprawie składki zdrowotnej jest gotowa porozumieć się nawet z Konfederacją i PiS-em, jeśli to ma zagwarantować przepchnięcie zmian w Sejmie. Gdyby do tego doszło, byłby to widowiskowy policzek dla Donalda Tuska, który mógłby zdestabilizować Koalicję 15 Października w przededniu kampanii prezydenckiej.