Mówi prominentny polityk Lewicy: - Nie wyobrażam sobie, żeby zrobił taki numer mnie. Po prostu powiedziałbym: "Donald, uspokój się, daj znać za parę dni, jak będziesz chciał pogadać normalnie". - Problem alkotubek można było rozwiązać na wiele innych sposobów. To było typowe zagranie pod publiczkę. Było mi żal ministra Siekierskiego. Nieeleganckie zagranie ze strony premiera - to już słowa polityka z władz PSL, a więc partii, która chyba najbardziej spośród trójki koalicjantów ma dosyć stylu, w jakim zarządza ludźmi Tusk. "Donald Tusk się wściekł". Pokazówka i szukanie ofiar Cała sytuacja ma swój początek na posiedzeniu rządu 1 października. Polacy żyli wówczas sprawą alkotubek, które dopiero co trafiły na sklepowe półki i stwarzały realne zagrożenie dla dzieci i młodzieży. Widząc duże społeczne emocje, sprawą szybko zajął się też rząd, a osobiście wszystkiego chciał dopilnować Donald Tusk. W pewnym momencie premier zachował się jednak w bardzo niespodziewany sposób. - Więc Czesław, jeśli mogę cię prosić. Jeśli dobrze rozumiem, mamy w ręku narzędzie prawne. Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych ma takie narzędzie prawne, przynajmniej w swojej ocenie - zwrócił się do szefa resortu rolnictwa Czesława Siekierskiego. Po chwili dodał: - Więc będę bardzo prosił, żebyś teraz pojechał do resortu i sprawę rozstrzygnął. Mam nadzieję, że przed końcem posiedzenia rządu będziemy wiedzieli od ciebie, jak sprawa została rozstrzygnięta. Doświadczony polityk PSL wstał, opuścił posiedzenie rządu i udał się do swojego resortu. Pozostali ministrowie byli całą sytuacją nieco zdziwieni, ale to i tak nic wobec reakcji, które wywołała ona wśród polityków i komentatorów. W zgodnej ocenie zachowanie Tuska wobec Siekierskiego uznano za pokazówkę dla mediów i niepotrzebne upokorzenie 72-letniego ministra z PSL. Mówi ważny polityk Platformy: - Trzeba odróżnić pokazówkę od kary. W przypadku ministra Siekierskiego to była pokazówka, ale będą też kary. Na razie są ostrzeżenia i pokazówki na zewnątrz, ale przyjdzie moment, że pojawią się też kary, kiedy Tusk będzie faktycznie niezadowolony z efektów prac tego lub innego ministra. Polityk z kierownictwa ludowców, którego pytamy o sytuację z ministrem Siekierskim, przypomina wypowiedź swojego partyjnego kolegi z początku września. Parę dni wcześniej Tusk zapowiedział "spowiedź powszechną" rządu, a Siekierski w wywiadzie dla "Super Expressu" mocno odbił piłeczkę w stronę swojego szefa. - Jak wszyscy to wszyscy. Premier również powinien zrobić rachunek sumienia - ocenił wówczas minister rolnictwa. - Tusk szuka sobie ofiar. A Czesław sam mu się w ten sposób wystawił - uważa ważny polityk ludowców. - Tusk się o to wkurzył, zostało mu to z tyłu głowy - dodaje, podkreślając legendarną już pamiętliwość szefa rządu. Na koniec zaznacza: - Tusk ma świadomość, że nie do każdego może się w ten sposób zachować i że są osoby, z którymi to nie przejdzie. Do premiera Kosiniaka-Kamysza nie mógłby się tak odezwać. No, chyba, że Władek by coś bardzo ewidentnie zawalił. Wspomniany szef MON ma zresztą w pamięci dość podobną sytuację co Siekierski. Tuż przed wyborami europejskimi, gdy wybuchł kryzys wokół zatrzymanych na granicy z Białorusią polskich żołnierzy, Tusk podczas konferencji prasowej kazał Kosiniakowi-Kamyszowi przygotować przez weekend projekt ustawy zmieniający zasady użycia broni przez żołnierzy. Politycy PSL, z którymi rozmawiała potem Interia, mówili wprost, że prezes ludowców bardzo wziął tamtą sytuację do siebie, ma o nią do Tuska duży żal, ale też przyrzekł sobie, że to ostatni raz, kiedy premier potraktował go jak młodszego brata. Napięcia w rządzie Donalda Tuska. Pomarańczowa lampka u koalicjantów Kosiniak-Kamysz nie jest w swojej refleksji osamotniony. Niecodzienna sytuacja z ministrem Siekierskim była zimnym prysznicem dla wszystkich koalicjantów. - Nasza cierpliwość jest wyciągana jak guma, ale każdy ma swoją wytrzymałość. Pomarańczowa lampka już się pali - mówi Interii osoba z rządu. Zaznacza przy tym, że koalicjanci mają świadomość obietnicy złożonej swoim wyborcom - odsunięcia Prawa i Sprawiedliwości od władzy i niedopuszczenia do ponownych rządów prawicy. - Tusk wykorzystuje to poczucie odpowiedzialności u koalicjantów. Wie, że jako głównemu samcowi alfa w koalicji wolno mu więcej niż pozostałym samcom alfa - zauważa nasz rozmówca. Politycy Lewicy, PSL i Polski 2050, z którymi rozmawiamy, wskazują zresztą więcej sytuacji, gdy Donald Tusk wcielał się w rolę dobrego cara, który karze złych bojarów. W pierwszej kolejności wspominają posiedzenia sztabów kryzysowych podczas wrześniowej powodzi, która spustoszyła południowo-zachodnią Polskę. Jak mówią, Tusk odpytywał w ich trakcie polityków, samorządowców i służby niczym surowy nauczyciel nieprzygotowanych do lekcji uczniów. Nasi rozmówcy zaznaczają jednak, że od metody "Donald się wściekł" nie są wolni też politycy Koalicji Obywatelskiej. Tu na pierwszy plan wychodzi przypadek Waldemara Sługockiego. Były już wiceminister rozwoju i technologii stanowisko w rządzie stracił z powodu nieobecności na sejmowym głosowaniu w sprawie depenalizacji aborcji. Przebywał wówczas na zaplanowanej z dużym wyprzedzeniem służbowej delegacji w Stanach Zjednoczonych, ale o swojej nieobecności w Sejmie nie poinformował szefa klubu parlamentarnego Koalicji Obywatelskiej. - Tusk poczuł się dobrze w tej formule. Chociaż wiele osób w koalicji mówi, że to ryzykowne, bo bierze całą odpowiedzialność na siebie i może szybko się zużyć, jeśli sprawy przyjmą niekorzystny obrót - analizuje sytuację polityk z kierownictwa PSL. Podkreśla, że jeśli według Tuska ta metoda dalej będzie "żarła", to za chwilę każdy minister może być traktowany jak Czesław Siekierski. - Tusk pokazuje przymioty silnego wodza, bo Polacy lubią sprawnych polityków. Lubią widzieć to teatrum, kulisy wielkiej polityki - słyszymy od naszego rozmówcy. - W pewnym momencie trzeba będzie uderzyć pięścią w stół, jeśli ta wściekłość jeszcze bardziej przybierze na sile i posunie się dalej. Każda partia ma swoją wytrzymałość - ostrzega jeden z koalicyjnych wiceministrów. - Zaraz może okazać się, że umownych Czesławów jest też sporo w samej Platformie, a koalicjanci zaczną wypuszczać filmiki stawiające polityków PO w nieciekawym świetle - dodaje inny z ważnych polityków koalicji rządzącej. Obaj podkreślają, że chociaż w koalicji podmiotem wiodącym jest Koalicja Obywatelska, to każdy z koalicjantów ma pakiet blokujący i Tusk, mając tego świadomość, powinien dwa razy zastanowić się nad swoim podejściem do partnerów. Na kolejny problem rządu i Tuska jako lidera zwraca uwagę jeden z liderów Polski 2050. - Zamiast motywować partnerów do wspólnych działań i szukania wspólnego mianownika w działaniach ofensywnych, zadowala się napuszczaniem na siebie tych partnerów i chowaniem się za nimi - twierdzi polityk. Jako przykład podaje kwestię liberalizacji aborcji, w której Tusk obiecał Polkom i Polakom zmiany, chociaż wiedział, że w koalicji nie ma na to zgody. - Kiedy nie wyszło, wypuścił Lewicę do atakowania PSL i patrzył na to z boku. Nagle okazało się, że winny jest nie ten, który bezpodstawnie obiecywał liberalizację aborcji, tylko ten, który od początku mówił, że takiego rozwiązania nie poprze - irytuje się nasz rozmówca. W koalicji można też jednak usłyszeć głosy w obronie Tuska. - Jego metoda "na dobrego cara" jednak działa. W ten sposób zarządzał w czasie powodzi i co? Zaufanie społeczne i do niego, i do rządu wzrosło. Problem w tym, że taka metoda działa do pierwszego błędu. Jak zacznie się sypać, to posypie się wszystko - mówi Interii ważny polityk Lewicy. Wspomniane zaufanie Polaków do Tuska rzeczywiście wzrosło we wrześniu znacząco. W sondażu IBRiS-u dla Onetu premierowi ufało 45,6 proc. społeczeństwa, co oznacza wzrost o 3,6 pkt proc. w stosunku do poprzedniego badania. Jeszcze mocniej spadła nieufność do szefa rządu - obecnie wynosi 44,3 proc., czyli aż o 7,5 pkt proc. mniej niż w sierpniu. Wzrósł też odsetek ocen neutralnych - z 6,2 do 10,1 proc. Co więcej, Tusk po raz pierwszy od listopada 2018 roku wysunął się na czoło stawki, jeśli chodzi o polityków, którym Polacy ufają najbardziej. Absolutyzm oświecony według Tuska Według naszych rozmówców z koalicji rządzącej i rządu, w zachowaniu Donalda Tuska nie ma przypadku. Są za to wnioski wyciągnięte z obserwacji światowej polityki - tego jak bardzo się ona spersonalizowała i jak bardzo opiera się na psychologicznych oraz charakterologicznych przymiotach poszczególnych liderów. - To taka nowa wersja absolutyzmu oświeconego. Tusk testuje ten model u nas. Niby wszyscy mówią o demokracji partycypacyjnej, ale tak naprawdę chcą widzieć silne państwo z silnym kierownikiem. Tusk wyciąga wnioski z lat rządów PiS-u - mówi Interii polityk z władz PSL. Jeden z polityków Platformy, dobrze znający Tuska od lat, uważa, że jeśli chodzi o rządzenie, u premiera widać silny element racjonalności. Tym bardziej, że koalicyjna układanka, którą szef PO musi zarządzać, do łatwych nie należy. W teorii są w niej, oprócz Koalicji Obywatelskiej, trzy podmioty, ale - jak wskazuje nasz rozmówca - w praktyce w samej Lewicy są trzy osobne frakcje (Razem, Nowa Lewica i Wiosna), a w PSL dwie kolejne (jedna skupiona wokół prezesa Władysława Kosiniaka-Kamysza, a druga wokół posła Marka Sawickiego i byłego premiera Waldemara Pawlaka). To mocno komplikuje sytuację. A na komplikacje Tusk potrafi reagować naprawdę ostro. - Jest bardzo emocjonalną osobą. Te emocje wynikają z braku cierpliwości - czasami do osób, a czasami do decyzji i działań. To zresztą jeden z rysów jego premierostwa - cierpliwość, która ma granice, a kto te granie przekroczy ma znaczenie drugorzędne, bo konsekwencje odczują wszyscy - słyszymy. - Cała rzecz polega na tym, żeby stale pokazywać tej ekipie, że nie ma żartów i rząd musi być trzymany silną ręką, bo jest przed nim jeden, najważniejszy cel, czyli wygranie wyborów prezydenckich - tłumaczy prominentny polityk Platformy. Zaplanowane na lato przyszłego roku wybory prezydenckie rozmówcy Interii wskazują jako kluczowy moment tej kadencji, ale też kluczowy moment w stosunkach na linii koalicjanci-Tusk. Spodziewają się, że do tego czasu premier będzie się samoograniczać w relacjach z partnerami, bo ma świadomość, że w drugiej turze 2-3 pkt proc. dorzucone (albo nie dorzucone) kandydatowi Koalicji Obywatelskiej od każdego z koalicjantów będą na wagę złota i przesądzą o wyniku starcia z kandydatem PiS-u. Dla koalicjantów - jak przyznają w rozmowach z Interią - schody zaczną się wtedy, gdy kandydat KO zdobędzie Pałac Prezydencki. - Po wyborach, jeśli wygra Trzaskowski albo ktoś z KO, będzie dużo trudniej. Tusk, mając swojego prezydenta, może zacząć zmieniać zasady gry i to będzie problem dla koalicjantów - obawia się polityk z władz PSL. - Wtedy do końca kadencji łatwo na pewno nie będzie, ale jest w tym wszystkim też element współzależności i w tym nasza nadzieja - dodaje z kolei polityk z rządu. - Jeśli Trzaskowski wygra wybory, to Tusk wyjdzie z tego wzmocniony. I to nie symbolicznie, ale bardzo konkretnie. To nie jest tylko gra o to, żeby prezydent nie był z obozu PiS-u. To również gra o układ sił w koalicji na drugą część kadencji - przypuszczenia koalicjantów potwierdza prominentny polityk Platformy. Co do samego Tuska i jego stylu zarządzania mówi wprost: - Przewidywałem taki scenariusz. Mało tego, przewiduję, że on będzie się nasilać. Dla Tuska nie ma w tym rządzie osoby nietykalnej.