Pięciodniowa delegacja Andrzeja Dudy do Chin wywołała niemałe emocje. Jeszcze przed przyjazdem polskiej głowy państwa chińskie media poświęciły jej sporo miejsca. Podkreślały m.in., że polsko-chińskie relacje mają charakter win-win, wskazywały na ożywioną wymianę handlową, a także na to, że 75-letnia historia stosunków dyplomatycznych obu państw to przykład harmonijnej współpracy korzystnej dla obu stron. W samych superlatywach o Chinach wypowiadał się też prezydent Duda. - Cieszę się ogromnie, że także i dzięki temu, co jest dla mnie wielkim zaszczytem, że pan prezydent nazywa mnie przyjacielem, mogę się przyczyniać do budowania tych relacji - powiedział polski przywódca. Atmosferę między oboma krajami określił jako "dobre relacje dyplomatyczne, dobre relacje polityczne, dobre relacje międzyludzkie, oparte na wzajemnym szacunku". - Panie prezydencie, mam nadzieję, że one będą zawsze oparte na wspólnych ideałach - podkreślił, zwracając się do Xi Jinpinga. Prezydent Duda do Polski nie wraca z pustymi rękami. Z wizyty w Państwie Środka przywozi przede wszystkim zniesienie wiz krótkoterminowych dla Polaków wyjeżdżających do Chin, a także obietnicę chińskiego rządu dotyczącą otwarcia tamtejszego rynku na polski drób. Korzyści... wcale nie takie korzystne Warto odnotować, że podejście do relacji z Chinami to jeden z nielicznych odcinków, na których prezydent i rząd prezentują podobne podejście. Oba obozy polityczne chcą, żeby Polska prowadziła niezależną, autonomiczną politykę wobec Państwa Środka, wykorzystując pogłębiający się konflikt na linii Chiny - Stany Zjednoczone, a także przybierające na sile napięcia gospodarcze i polityczne pomiędzy Chinami i Unią Europejską. - To jest logiczna kontynuacja zaangażowania prezydenta Dudy w relacje z Chinami, którą prezentował od początku swojej prezydentury - ocenia wizytę polskiego polityka na Dalekim Wschodzie dr Alicja Bachulska, analityczka ds. Chin w Europejskiej Radzie Spraw Zagranicznych (ECFR), międzynarodowym think tanku zajmującym się geopolityką i stosunkami międzynarodowymi. Nasza rozmówczyni przyznaje, że w tym przypadku problematyczne nie są podpisane umowy i uzyskane obietnice, ale "optyka, narracja i konteksty, które prezydent Duda zaprezentował podczas tej wizyty". - Wskazują na poważne rozszczepienie tego, jak Chiny postrzega on, a jak postrzegane są Chiny w gronie krajów Unii Europejskiej - nie ma wątpliwości dr Bachulska. Jak dodaje, "handel i interesy gospodarcze są ważne, ale w obliczy wojny w Ukrainie kwestie bezpieczeństwa i ładu międzynarodowego są o wiele ważniejsze". Tu pojawia się kluczowy zarzut wobec prezydenta Dudy podczas wizyty w Chinach. - W komunikacji publicznej prezydenta Dudy nie padło ani jedno słowo o tym, jak Polska postrzega relacje chińsko-rosyjskie i pomoc Pekinu dla Kremla w agresji na Ukrainę - przyznaje. - Sumując to wszystko, końcowy efekt jest nieciekawy, a sama wizyta może okazać się kontrproduktywna - uważa analityczka ECFR. Dr Marcin Zaborowski, były dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), a obecnie jeden z dyrektorów zajmującego się bezpieczeństwem i stosunkami międzynarodowymi think tanku GLOBSEC, również sceptycznie ocenia wyjazd prezydenta Dudy do Chin. W rozmowie z Interią zauważa, że zniesienie wiz krótkoterminowych nie jest krokiem, na które czekały szerokie masy polskiego społeczeństwa, natomiast do obietnic otwarcia chińskiego rynku na polski drób należy podchodzić z rezerwą. - Chiny w przeszłości robiły wiele takich pozornych otwarć, a potem okazywało się, że jednak wciąż jest mnóstwo barier fitosanitarnych i na tym się kończy - przypomina analityk. Wskazuje też na "olbrzymi brak równowagi" w relacjach handlowych Polski i Chin. - Nawet ewentualna realizacja przez Pekin obietnic dotyczących polskiego drobiu tego bilansu nie zrównoważy, on nadal będzie bez porównania korzystniejszy dla strony chińskiej niż dla strony polskiej - mówi dr Zaborowski. Dr Bachulska dodaje z kolei, że zniesienia wiz dla Polaków nie należy rozpatrywać jako wielkiego przywileju i wyróżnienia Polski, bo jesteśmy jednym z ostatnich krajów UE, który nie miał z Chinami podpisanej podobnej umowy. - Dorównujemy więc do poziomu reszty stawki, a nie otrzymujemy preferencyjne traktowanie względem innych - kwituje ekspertka. Bezpieczeństwo ważniejsze od kurczaków Wizyta prezydenta Dudy w Chinach do złudzenia przypomina nie tak dawne odwiedziny w Państwie Środka kanclerza Niemiec Olafa Scholza oraz prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Scholz, naciskany przez wielki niemiecki biznes, w Chinach starał się przede wszystkim zabezpieczyć interesy gospodarcze naszego zachodniego sąsiada. Macron próbował natomiast wbić klin pomiędzy Chiny i Rosję oraz pozyskać Pekin na rzecz zmuszenia Kremla do zakończenia inwazji w Ukrainie. O tym, jak skuteczne były jego zabiegi świadczy to, że chińska delegacja nie pojawiła się na poświęconym sprawie ukraińskiej szczycie pokojowym w Szwajcarii (15-16 czerwca). - Niestety, wygląda to tak, jakbyśmy chcieli naśladować Francję i Niemcy - ocenia dr Marcin Zaborowski z think tanku GLOBSEC. Przypomina jednak, że ani Paryż, ani Berlin nie odniosły w ten sposób sukcesu i nie zrealizowały swoich celów. Obie wizyty były natomiast niekorzystne "dla jedności całego Zachodu". - Fakty są brutalne: Chiny to największy sojusznik Rosji, która atakuje naszego najbliższego sąsiada i chce zniszczyć UE - argumentuje były dyrektor PISM, podkreślając, że wyprawa prezydenta Dudy do Pekinu niedługo po tym, jak z wielkimi honorami był tam przyjmowany Władimir Putin jest "dyplomatycznie problematyczna". - Jeśli główną korzyścią z tego ma być zniesienie wiz albo wpuszczenie polskiego drobiu na chiński rynek, to nie było warto - stwierdza nasz rozmówca. Strategiczne interesy Polski i Chin są bowiem mocno rozbieżne. Fundamentalnym celem Chińskiej Partii Komunistycznej jest rewizja światowego ładu międzynarodowego skupionego od przeszło 100 lat wokół Stanów Zjednoczonych. To również absolutny priorytet Kremla i osobiście Władimira Putina. Dlatego właśnie Chiny od początku inwazji Rosji na Ukrainę różnymi kanałami i w różnej skali wspierają Rosję. Nawet mimo krytyki i gróźb ze strony Zachodu. Interesy Polski leżą na zupełnie przeciwnym biegunie, ponieważ Stany Zjednoczone to nasz strategiczny sojusznik, a także gwarant naszego bezpieczeństwa. Z kolei Rosja to aktualnie największe zagrożenie bezpieczeństwa zarówno Polski, jak całej wschodniej flanki UE oraz NATO. - Wschodnia flanka UE i NATO oraz Indopacyfik łączą się bardzo silnie. To, co dzieje się basenie Indopacyfiku ma wymierny wpływ na to, jak Rosja zachowuje się w Europie - zwraca uwagę dr Alicja Bachulska z ECFR. - Kontekst międzynarodowy to coraz ostrzejszy konflikt między Stanami Zjednoczonymi i Chinami, a nasze bezpieczeństwo zależy od Amerykanów. To wartość, której nie warto narażać dla kurczaków - dosadnie stwierdza dr Zaborowski. "Dobry Zachód" i "zły Zachód" Z polskiej perspektywy arcyważne jest też podejście Chin do Unii Europejskiej i całego Starego Kontynentu. W strategii Komunistycznej Partii Chin dla UE przewidziana jest rola "dobrego Zachodu", który utrzymuje relacje z Chinami i współpracuje z Państwem Środka na wielu płaszczyznach. To także opozycja dla "złego Zachodu", którą to rolę w chińskiej narracji od lat odgrywają Stany Zjednoczone i NATO. Chinom zależy więc na jak największych wpływach - politycznych, gospodarczych, kulturowych - w państwach unijnych. Wpływach, które jednak Chiny od pewnego czasu sukcesywnie tracą. To efekt unijnej doktryny tzw. de-couplingu, czyli minimalizacji ryzyka ze strony Pekinu i ograniczania jego wpływów na strategiczne obszary funkcjonowania UE. Unia nie chce bowiem popełnić błędów, które przed lat popełniła wobec Rosji, a które inwazja na Ukrainę boleśnie obnażyła. Wspólny front całej UE to z kolei scenariusz, którego na Dalekim Wschodzie obawiają się najbardziej, bo Unia jako całość to równorzędny partner i realne zagrożenie. Dlatego Chiny starają się wyciągać z unijnej układanki pojedyncze państwa i budować z nimi relacje bilateralne w kontrze do całościowej polityki UE. Widać to doskonale po wspomnianych już przykładach Francji i Niemiec, ale też Węgier, Serbii i Słowacji, które stanowią ostatnie bastiony Chin w UE i na Starym Kontynencie. Podczas wiosennej wizyty Xi Jinpinga w Europie na Węgrzech i w Serbii chiński przywódca był przyjmowany z największymi honorami, a w jego publicznych wypowiedziach pobrzmiewała mocno antyzachodnia nuta. Polska, prowadząc samodzielną politykę wobec Chin, z pewnością nie podzieliłaby losu Węgier, Serbii i Słowacji, bo jest państwem dużo większym, dużo ważniejszym gospodarczo i z dużo większym potencjałem w skali całej UE. Z drugiej strony, nie mogłaby też liczyć na traktowanie podobne do Francji czy Niemiec, bo w unijnej hierarchii stoi niżej od obu tych państw. Znalazłaby się więc gdzieś pośrodku. - Mamy ambicje polityczne, żeby kształtować relacje z Chinami bez oglądania się na strategię całej UE, ale w rzeczywistości jest to polityka, która pomaga Pekinowi rozgrywać i dzielić UE - przestrzega polskich polityków dr Alicja Bachulska z ECFR. - Żaden kraj UE nie ma narzędzi, żeby jednostronnie wywierać wpływ na Chiny w jakiejkolwiek kwestii. Skala dysproporcji w potencjalne gospodarczym, militarnym i politycznym jest gigantyczna - dodaje. Nasza rozmówczyni podkreśla, że w strategicznym interesie Polski jest zatem silne i spójne stanowisko całej UE wobec Chin, a także urealnienie unijnej debaty dotyczącej Państwa Środka. - Żeby to wypracować, konieczna jest polityczna ambicja największych państw unijnych. Polska mogłaby być jednym z nich, ale musi tego chcieć - ocenia analityczka.