"Le Monde": Kopenhaga, czyli marzenie o mieście zdekarbonizowanym
Połowa wszystkich podróży w Kopenhadze odbywa się na rowerze, w szkołach zrezygnowano z jedzenia czerwonego mięsa, a ogromna sieć ciepłownicza pozwala ogrzać budynki niemal wszystkich mieszkańców. Stolica Danii osiągnie neutralność klimatyczną jako pierwsza na świecie. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem.
- Cotygodniowy, piątkowy cykl "Interia Bliżej Świata" to najciekawsze artykuły najważniejszych zagranicznych gazet
- Kopenhaga ma wielkie ambicje w dziedzinie ochrony klimatu
- Władze miasta stawiają na transport publiczny, redukcję emisji CO2 i retencję wody
- Francuski dziennik "Le Monde" odwiedził stolice Danii, by przekonać się, jak w praktyce wygląda ambitna polityka miasta
Jesteśmy w Kopenhadze. Na wysokości 85 metrów narciarze wyruszają na stok, muszą pokonać kilka zakrętów, zanim zaczną cieszyć się jazdą. Ale oprócz sprzętu do jazdy sytuacja nie ma nic wspólnego z zimowym szusowaniem. Podobnie jak widok. Ludzie ubrani w koszulki i szorty mkną po zielonym stoku, z którego wydobywają się wyziewy. Na dalszym planie są zazielenione drzewa, a w oddali majaczą łopaty turbin wiatrowych.
Odgłosy szusowania kontrastują ze śpiewem ptaków i nieco przytłumionym świstem elektrowni. Amager Bakke (pol. Wzgórze Amager) znane także pod nazwą CopenHill to koncepcja unikalna na skalę światową. Mamy do czynienia... z zakładem przetwarzania odpadów na energię w samym centrum duńskiej stolicy.
Ukończony w 2019 r. obiekt zwieńczony został stokiem narciarskim, torem saneczkowym, szlakiem turystycznym i ścianą wspinaczkową. To jeden z symboli walki miasta o zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych.
Dania. Kopenhaga liderem w walce o ochrone klimatu
Stolica Danii od dawna jest pionierem w walce z kryzysem klimatycznym. Już w 2009 r. postawiła sobie za cel osiągnięcie neutralności węglowej do 2025 r., tj. uwalnianie nie więcej CO2 niż mogą pochłonąć naturalne pochłaniacze, jak drzewa. Wówczas ten projekt był radykalny, wręcz rewolucyjny. Żadne inne miasto ani kraj nie zdecydowało się na podobny krok w tak krótkim czasie. Dla przykładu Paryż przyjął taki cel dopiero w 2018 r., a Francja w 2019 r., za każdym razem wybiegając w przyszłość do 2050 r.
- W 2009 r., kiedy Kopenhaga była gospodarzem konferencji klimatycznej COP15, gmina chciała wziąć w niej udział i zrobić coś niezwykłego. Pierwszy plan klimatyczny, przyjęty w 2012 r., był postrzegany jako niezwykle ambitny - mówi Line Barfod, burmistrz miasta ds. technologii i środowiska.
Kopenhaga przeszła długą drogę, ale nie osiągnie swojego celu. Przynajmniej nie do 2025 r. - Byłam rozczarowana, ale prawie zrealizowaliśmy nasz cel. Mamy nadzieję, że osiągniemy go wkrótce, być może w 2026, 2027 lub 2028 r. - mówi. Wszystko będzie zależeć od pomocy państwa, którą miasto ma nadzieję uzyskać, aby umożliwić spalarni CopenHill, zarządzanej przez spółkę publiczną Amager Resource Center, wychwytywanie i magazynowanie emisji CO2.
Globalne ocieplenie i rola miast w dekarbonizacji
Stawka jest wysoka i znacznie wykracza poza horyzont 660 tys. mieszkańców stolicy, a nawet 5,8 mln Duńczyków. Miasta są obecnie domem dla ponad połowy ludzkości - do 2050 r. ma w nich zamieszkać nawet trzy czwarte ludzkości i są odpowiedzialne za około 70 proc. emisji gazów cieplarnianych.
Znalezienie rozwiązań w zakresie dekarbonizacji transportu, budynków, systemów produkcji energii, zużycia żywności i odpadów ma kluczowe znaczenie dla ograniczenia globalnego ocieplenia i uniknięcia jego najgorszych skutków, od fal upałów po błyskawiczne powodzie. Jeśli metropolie są zarówno problemem, jak i rozwiązaniem kryzysu klimatycznego, Kopenhaga, pomimo opóźnień i kompromisów, coraz bardziej zbliża się do tej drugiej możliwości.
Miasto Małej Syrenki z baśni Hansa Christiana Andersena ograniczyło już emisję CO2 o 75 proc. od 2005 r. w porównaniu z poziomem z 1990 r., a do 2025 r. osiągnie redukcję o 80 proc. I to pomimo faktu, że liczba mieszkańców wzrosła o jedną czwartą w tym samym okresie, podobnie jak wzrost gospodarczy.
Emisje wynoszą obecnie 1,2 tony CO2 na mieszkańca rocznie, a nawet 0,8 tony, jeśli weźmie się pod uwagę energię odnawialną produkowaną przez miasto poza jego granicami. To spory wyczyn, biorąc pod uwagę, że celem porozumienia klimatycznego z Paryża z 2015 r. jest osiągnięcie poziomu poniżej 2 ton na mieszkańca. Wśród innych najbardziej zaangażowanych miast na rzecz klimatu Paryż osiąga poziom 2,2 tony na mieszkańca.
Ze Szwecji do Danii, czyli pchli targ zamiast Ikei
Najlepszym sposobem, by sprawdzić, jakie postępy poczyniono miasto w działaniu na rzecz klimatu jest uczestniczenie w codziennym życiu kopenhaskiej rodziny. Pewnego wieczoru pod koniec czerwca br. udało nam się wziąć udział we "wspólnotowej" kolacji, jaką Malin Lindqvist i Anders Fallentin (33 i 35 lat), oraz ich dzieci, Alfred (7 lat) i Georg (3 lata) zorganizowali wraz z przyjaciółmi w parku.
Było ciepło, a atmosfera niemal świąteczna. W menu: sałatka z soczewicy, młode ziemniaki, pieczone pomidory, opcjonalnie łosoś. - Nie jesteśmy wegetarianami, ale jemy bardzo mało mięsa - mówi Anders Fallentin, historyk i przewodnik turystyczny po mieście. Podróż powrotna do mieszkania, oddalonego o 30 minut drogi, odbyła się na rowerze cargo. Dzieci znajdują z przodu w przyczepce. Para nie posiada samochodu.
Wieczorem czas na bajki. Malin Lindqvist czyta dzieciom śpiącym na piętrowym łóżku. Sypialnia jest jak wiele innych, z wyjątkiem tego, że prawie wszystko jest z drugiej ręki, od mebli, pościeli i ubrań po robota z klocków Lego i statek piracki Playmobil.
- Wszystko poddaję recyklingowi i przekształcam. Zajmuje to trochę czasu, ale uwielbiam to. Nie czułabym się dobrze, kupując teraz coś nowego - mówi projektantka kostiumów. Szwedka przeprowadziła się do Kopenhagi 12 lat temu i zamieniła Ikeę na pchle targi i sklepy z używanymi rzeczami.
Rodzina preferuje na co dzień transport publiczny. Na wakacje do Sztokholmu jeździ pociągiem, ogranicza ogrzewanie i starannie sortuje odpady. Według nich to "podstawy" dbania o klimat i środowisko. Podobnie jak reszta mieszkańców duńskiej stolicy, dzielą swoje odpady na 10 różnych pojemników: szkło, papier, karton, cegły, plastik, metal, odpady żywnościowe, odpady niebezpieczne i elektroniczne, tekstylia i śmieci.
Malin Lindqvist i Anders Fallentin są jednak dalecy od radykalizmu. Chociaż starają się "cieszyć najprostszymi rzeczami" i "zwolnić" w codziennej bieganinie, czują, że mogliby "zrobić o wiele więcej, szczególnie w kwestii pochodzenia żywności".
Mnóstwo ułatwień dla rowerzystów
Stolica Danii od wielu lat zmienia komunikację i transport w przemyślany sposób, by zachęcić mieszkańców do korzystania z rowerów. Do tego stopnia, że dziś Kopenhaga niemal natychmiast kojarzy się z jazdą na rowerze.
45 proc. podróży w mieście do pracy lub szkoły odbywa się na rowerze. Celem jest 50 proc. do 2025 r. To spory wyczyn w mieście znanym z zimnego, deszczowego i wietrznego klimatu. Kopenhaga ma 745 tys. rowerów, które pokonują 2,6 mln kilometrów dziennie na 397 kilometrach ścieżek rowerowych. Pierwsza z nich pochodzi z 1905 r.
Statystyki nie dziwią, jeśli wspomni się o ułatwieniach dla rowerzystów: od słynnego mostu dla rowerzystów Cykelslangen, który wije się wysoko między dwoma brzegami miasta, po Cirkelbroen ("most kołowy"), zaprojektowany przez duńsko-islandzkiego artystę Olafura Eliassona, nie zapominając o autostradach rowerowych.
Jazda na rowerze jest "najszybszym, najłatwiejszym i najtańszym sposobem poruszania się" - wyjaśnia Casper Harboe, szef zespołu ds. mobilności w ratuszu.
Korki na światłach, przepełnione parkingi przy stacjach metra, przepełnione pociągi... To problemy, z którymi borykają się obecnie także rowerzyści. Każdego roku na infrastrukturę rowerową przeznacza się około 10 mln euro.
- Miasto nie wydaje wystarczająco dużo pieniędzy na transport rowerowy. Potrzeba by 10 razy więcej, by coś zmienić - mówi nasz rozmówca w ratuszu.
Kopenhaga. Samochody emitują najwięcej CO2
Samochody są nadal bardzo widoczne w Kopenhadze, zwłaszcza na obrzeżach. Liczba właścicieli aut wzrosła w ciągu ostatnich 10 lat (+28 proc.). Ruch drogowy jest sektorem, który w najmniejszym stopniu ograniczył emisje od 2005 r. (-24 proc.), a obecnie odpowiada za trzy czwarte emisji dwutlenku węgla w całej gminie.
- Opłaty za zakup samochodu i parkowanie są zbyt niskie, by zniechęcić użytkowników - wyjaśnia Emil Sloth Andersen, członek partii Zielonych w lokalnej radzie. Wzywa on do podniesienia podatków i wykorzystania pieniędzy na obniżenie opłat za transport publiczny. - Ale politycy nie chcą zrażać właścicieli samochodów ani likwidować parkingów - ubolewa.
Niels Bethlowsky Kristensen, analityk klimatyczny w think tanku Concito, zajmującym się ekologią i środowiskiem, uważa, że władze miasta dobrze wykorzystały "marchewkę", budując infrastrukturę rowerową, metro z czterema liniami i sieć autobusową, która do 2025 r. będzie całkowicie zelektryfikowana.
- Ale stosują za mało "kija", by utrudnić samochodom wjazd do miasta - podkreśla. A pomysł wprowadzenia opłaty za wjazd do centrum miasta porzucono w 2012 r. - Rząd nie chciał przyjąć niezbędnych przepisów ze względu na protesty okolicznych gmin - wyjaśnia Charlotte Korsgaard, szefowa biura ds. klimatu w Radzie Miasta. Wreszcie, samochody elektryczne nie przyjęły się tak, jak oczekiwano, z powodu braku zachęt finansowych.
Zieleń dla każdego
O ile nie udało się całkowicie zrealizować celów w przypadku samochodów, Kopenhaga znacznie zazieleniła swoją produkcję energii. Miasto instaluje nowe turbiny wiatrowe i farmy fotowoltaiczne w całym kraju. A do tego spala w kominach swoich elektrowni na biomasę zrębki drzewne importowane ze Szwecji, Norwegii i Niemiec. I chociaż to "zielone złoto" jest uważane za odnawialne przez Unię Europejską, jego wykorzystanie do produkcji energii zostało skrytykowane za konkurowanie z innymi zastosowaniami, np. jako naturalny pochłaniacz CO2, dlatego duńska stolica zamierza się z niego wycofać i zastąpić je pompami ciepła.
Na razie biomasa i spalanie odpadów odnawialnych zapewniają prawie całą energię dla miejskiej sieci ciepłowniczej, ogromnej sieci rur, do której podłączonych jest 99 proc. domów w mieście. To największy taki system na świecie. Istnieje również miejski system chłodzenia.
W mieście nie brakuje projektów, mających na celu zmniejszenie zużycia energii w budynkach, od wykorzystania kontenerów przekształconych w pokoje dla studentów po kompaktowe mieszkania z drewna. Jednocześnie z każdym rokiem miasto staje się coraz bardziej zielone. W ciągu pięciu lat zasadzono 70 tys. drzew, a każdy mieszkaniec ma dostęp do średnio 41 metrów kwadratowych zielonej przestrzeni - w porównaniu do 3,2 metra kwadratowego w Paryżu.
Kopenhaga jako miasto gąbka
Stolica Danii wdrożyła także nową strategię zapobiegania powodziom. W mieście najpilniejszą potrzebą jest wchłanianie i retencja wody podczas ulewnych deszczy, jak te z lipca 2011 r., które przyczyniły się do zalania wielu ulic i domów, powodując szkody o wartości ponad 800 mln euro. Zmiany dobrze widać w dzielnicy Sankt-Kjelds na północy miasta, gdzie place, ronda i prywatne dziedzińce są wypełnione drzewami i wysokimi trawami, co wystarcza do zwiększenia pochłaniania dwutlenku węgla, ale także do przystosowania się do zmian klimatu.
Aby zobaczyć, jak daleko zaszliśmy, wystarczy spojrzeć na zdjęcia miasta z dawnych lat. W 1990 r. widać, jak statki rozładowywały węgiel w kopenhaskim porcie, a do lat 60. do ogrzewania używano koksu, paliwa otrzymywanego w procesie pirolizy węgla. - Przez stulecie miasto było bardzo zanieczyszczone, z fasadami poczerniałymi od dymu i sadzy z fabryk, elektrowni i prywatnych domów - wyjaśnia Jakob Ingemann Parby, kurator Muzeum Kopenhagi.
Na początku XX w. podwórka dzielnic robotniczych były zagracone odlewniami żelaza i fabrykami produkującymi meble, buty i tekstylia. Budynki były obskurne, ulice wąskie i przeludnione. W latach 50. mieszkańcy uciekli z centrum miasta na przedmieścia, gdzie znajdowały się tereny zielone i czystsze powietrze.
Populacja centrum Kopenhagi zmniejszyła się niemal o połowę. - Począwszy od 1994 r., dzięki dotacjom państwowym gmina rozbudowała mieszkania i przekształciła podwórka w większe, bardziej zielone przestrzenie - kontynuuje historyk. Miasto znów staje się atrakcyjne, ale nieobcy jest mu proces gentryfikacji.
Problemy z jedzeniem. Brak lokalnych produktów
Pod koniec czerwca, przy jasnym słońcu i temperaturze 30 stopni Celsjusza, Kopenhaga kusi spędzaniem czasu na świeżym powietrzu. Stolica Danii ma do zaoferowania wiele atrakcji. Młodzi mogą skorzystać z kąpieli w wodach portu - został odkażony w 2002 r. - albo pić zimne napoje w food courtach ustawionych w dawnych stoczniach obok galerii sztuki.
W Reffen, największym w Skandynawii skupisku miejsc oferujących street food, można spróbować dań z całego świata, w tym bułeczek bao, burgerów, tacosów, biriani i wrapów. Znalezienie w tej mnogości wyboru duńskich specjałów nie jest łatwe. Reffem symbolizuje jedno z głównych wyzwań dla Kopenhagi na kolejne lata: pozostania międzynarodową metropolią z renomowanymi restauracjami dla smakoszy, jak Noma i Alchemist, a jednocześnie zmianą łańcuchów dostaw i produkcji żywności.
Obrazują to kłopoty lokalnych mieszkańców. Malin Lindqvist i Anders Fallentin mają trudności ze znalezieniem lokalnych, świeżych produktów, ponieważ są one prawie całkowicie nieobecne w supermarketach. W jednej z najpopularniejszych sieci, Netto, można wybrać z oferty zapakowanych w folię specjałów z całego świata: pomarańcz i słodkich ziemniaków z RPA, pomidorów koktajlowych z Maroka, jabłek z Włoch, gruszek z Holandii, cukinii z Hiszpanii i jagód z Rumunii, nie wspominając o egzotycznych owocach.
Miejskie farmy, czyli podnoszenie świadomości mieszkańców
Duńskie zbiory ograniczają się do ziemniaków, pomidorów, sałaty, marchwi, ogórków i cebuli. - 80 proc. zbiorów z duńskiego rolnictwa jest wykorzystywane do produkcji paszy dla zwierząt, zwłaszcza dla świń - w kraju jest ich prawie 12 mln, dwa razy więcej niż liczba ludności - wyjaśnia Livia Urban Swart Haaland, założycielka miejskiej farmy OsterGro.
- Supermarkety nie są w stanie zmienić nawyków ludzi w kierunku bardziej zrównoważonej konsumpcji - ubolewa.
Na dachu OsterGro o powierzchni 600 metrów kwadratowych rośnie 150 odmian owoców, warzyw i kwiatów, z których wszystkie są ekologiczne. Kobieta sprawdza rzędy cukinii i pomidorów oraz degustuje groszek śnieżny i nasiona amarantusa. Gospodarstwo zaopatruje 20 rodzin i własną restaurację, ale jego głównym celem jest "podnoszenie świadomości na temat bioróżnorodności i zrównoważonej żywności".
Na tym - nomen omen - polu działają także tzw. szkoły gastronomiczne. To 24 placówki, otwarte przez władze miejskie z łącznej liczby 72 szkół publicznych. Uczniowie mają zajęcia jak wszędzie z tą różnicą, że spędzają jeden tydzień w roku w kuchni, ucząc się tajników gotowania.
Jesteśmy w Skolen pa Islands Brygge. Zbliża się 11, a dzieci nakrywają do stołu w dużej, nowoczesnej sali. W trzech daniach 376 uczniów w wieku od 12 do 16 lat otrzymuje wegetariańskie curry z ryżem, kalafiorem i ziemniakami. - Do sosu dodaje się również białą fasolę i ciecierzycę, by dzieci dostarczyły organizmowi wszystkie niezbędne białka - podkreśla szef kuchni, Emil Aagaard Hansen, stojąc przed ogromnymi kadziami.
Szkoły też chcą zmniejszyć emisję CO2
Od sierpnia szkoły nie serwują już wołowiny, jagnięciny ani cielęciny, by zmniejszyć emisję CO2. Wcześniej były one w menu tylko raz w miesiącu. - To ma sens dla klimatu. Nie mam pieniędzy na kupowanie mięsa i ryb częściej niż dwa razy w tygodniu - wyjaśnia Emil Aagaard Hansen. W jego szkole, podobnie jak w przypadku 115 tys. posiłków serwowanych przez miasto w szkołach, żłobkach i domach spokojnej starości, 90 proc. żywności jest ekologiczna, a to ma swoją cenę.
Jednak nie wszyscy uczniowie są zadowoleni z braku alternatywy. 13-letnia Elin mówi, że nie tęskni za czerwonym mięsem. - Ale niektórzy uczniowie przynoszą własne obiady lub kupują pizzę i przekąski na zewnątrz, ponieważ uważają, że jest tu za dużo warzyw - mówi.
Dzięki ograniczeniu spożycia mięsa emisje CO2 z posiłków publicznych zostały zmniejszone o 25 proc. w latach 2018-2024, na rok przed planowanym terminem. Zmniejszyło się również marnotrawstwo żywności.
CopenHill i krytyka spalarni śmieci
W Kopenhadze odpady są postrzegane jako istotny zasób bardziej niż gdziekolwiek indziej. W spalarni Amager Bakke rocznie do ogromnego 36-metrowego silosu trafia około 590 tys. ton śmieci. Odpady są spalane w dwóch ogromnych piecach w temperaturze prawie 1000 stopni Celsjusza. Dzięki gigantycznej plątaninie turbin, wymienników ciepła, kotłów, zbiorników itd., emitowana energia jest przekształcana w energię elektryczną i ciepło dla około 90 tys. gospodarstw domowych.
Budynek, zaprojektowany przez duńskiego architekta Bjarke Ingelsa, ze stokiem narciarskim, 85-metrową ścianką wspinaczkową, szlakami turystycznymi i barem, przyciąga tysiące odwiedzających, którzy niemalże na wyciągnięcie ręki mogą być świadkami całego procesu - podkreśla Niels Bethlowsky Kristensen.
Spalarnia została jednak ostro skrytykowana za to, że jej budowa pochłonęła zbyt wiele pieniędzy i jest zbyt duża. - To był błąd, ale teraz, gdy już ją zbudowaliśmy, musimy ją jak najlepiej wykorzystać. Lepiej, żeby odpady były spalane tutaj, w nowoczesnym zakładzie - mówi Line Barfod. By działać z pełną wydajnością, zakład importuje odpady z zagranicy, zwłaszcza z Wielkiej Brytanii i Niemiec.
- Gdybyśmy zamknęli zakład, nie emitowalibyśmy więcej CO2, ale wszystko byłoby składowane na wysypisku, które emituje metan. To byłoby jeszcze gorsze - mówi Jacob Simonsen, dyrektor Amager Resource Center.
W 2023 r. spalarnia wyemitowała 227 tys. ton CO2 lub 144 tys. ton, jeśli odjąć emisje, których uniknięto dzięki produkcji zielonej energii. ARC zbudowała demonstrator wychwytywania i składowania CO2 i ma nadzieję uzyskać pomoc rządową w 2025 r. na wykorzystanie tej technologii do oczyszczenia prawie wszystkich emisji. Szacowany koszt: od 2 do 3 mln euro.
- Problem polega na tym, że w 2017 r. większość w radzie miejskiej zdecydowała, że rozwiązaniem umożliwiającym osiągnięcie ostatniego etapu będzie wychwytywanie CO2 ze spalarni, a nie podejmowanie dalszych działań w zakresie mobilności lub innych sektorów - wyjaśnia Barfod.
Bezpośrednia walka ze stylem życia
Podczas gdy emisje terytorialne w metropolii oscylują wokół 1 tony, ślad węglowy, który obejmuje import towarów i usług, jest znacznie wyższy: osiąga 10 ton na mieszkańca Kopenhagi - i między 11 a 13 ton w Danii, w porównaniu z 9 tonami we Francji.
Miasto się nie poddaje i jest w trakcie finalizowania nowego planu klimatycznego, który ma wykraczać poza neutralność węglową i dążyć do osiągnięcia ujemnych emisji do 2035 r., tj. wytwarzania mniej CO2, niż mogą wychwycić jego naturalni pochłaniacze.
Oznacza to jeszcze ostrzejszą walkę ze stylem życia. Według badań opinii publicznej zdecydowana większość Duńczyków jest bardzo zaniepokojona zmianami klimatu i chce zrobić "coś" więcej dla klimatu. - Ale problem polega na tym, że jesteśmy zbyt bogaci: nadal chcemy mieć duży dom, samochód, jeść dużo mięsa i latać na wakacje - wyjaśnia Bente Halkier, prof. socjologii na Uniwersytecie Kopenhaskim i członek Duńskiej Rady ds. Zmian Klimatu.
Podobnie jak stolica, Dania wyznaczyła sobie bardzo ambitne cele - zmniejszenie emisji o 70 proc. do 2030 r., znacznie powyżej europejskiego celu 55 proc. - ale jak podkreśla prof. Halkier - "istnieje ryzyko, że ich nie osiągnie". Przyczyna? Emisje z rolnictwa, które nie spadają wystarczająco. Odpowiadają one za jedną trzecią emisji w kraju.
Tymczasem od listopada 2023 r. do marca br. zgromadzenie obywatelskie 36 mieszkańców Kopenhagi pracowało nad ostatnim i być może najważniejszym krokiem: opracowaniem 12 zaleceń na kolejne lata, by uczynić ich miasto jeszcze bardziej przyjaznym dla klimatu i mieszkańców. Wśród propozycji jest m.in. uczynienie transportu publicznego tańszym lub nawet bezpłatnym, zamknięcie niektórych części miasta dla samochodów, oferowanie opcji wegetariańskiej we wszystkich instytucjach i budowanie mniejszych mieszkań.
- Chcemy być inspirujący. Konsumpcja musi stać się bardziej zrównoważona, prosta i modna, a my musimy uczyć tego dzieci - wyjaśnia 36-letnia Catharina Næsby Malkki.
Sama jest ogrodniczką, samotnie wychowuje pięcioro dzieci i stroni od alkoholu ze względu na klimat, ale także, by zaoszczędzić nieco pieniędzy. - Gdybym była dużo bogatsza, nic bym nie zmieniła, może poza posiadaniem małego ogródka - mówi.
-----
-----
Artykuł przetłumaczony z "Le Monde". Autor: Audrey Garric, Kasia Strek
Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk
Tytuł i śródtytuły oraz skróty pochodzą od redakcji
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!
-----