Już słychać ostrzenie sejmowych szabli. W głowach rodzą się ogniste przemowy. Podobno Prawo i Sprawiedliwość szykuje się na skok do gardła premiera Donalda Tuska. Zarzut: nieskuteczność rządu w trakcie powodzi. PiS rusza do akcji Wylicza się pochopne wypowiedzi urzędników, nieścisłości w przekazywaniu danych, brak inwestycji w infrastrukturę przeciwpowodziową. Żadna tama nie zatrzyma nadchodzącego ataku medialnego Kaczyńskiego na Tuska. Tym bardziej, że popularność tego ostatniego w sondażach pozostaje wysoka. Koalicja Obywatelska może liczyć na poparcie wynoszące 34,2 proc. Niemniej PiS depcze liderowi po piętach ze swoimi 31 proc. (sondaż poparcia partyjnego wykonany przez United Surveys dla Wirtualnej Polski). Po pierwsze, nie dajmy się zwieść. Biorąc pod uwagę, że wielu czołowych polityków PiS czuje na plecach oddech wymiaru sprawiedliwości za szastanie naszymi pieniędzmi i inne afery, atak na rząd będzie bezpardonowy. Trzeba odwrócić uwagę obywateli. Zrobić z siebie ofiarę. Wiadomo. Gdyby ludzie Jarosława Kaczyńskiego mieli na serio rozmawiać o tym, co zrobiono, czego nie zrobiono przed rokiem 2024, musieliby zacząć od posypania głów popiołem. Rządzili bite osiem lat. W budowaniu infrastruktury przeciwpowodziowej to okres dostatecznie długi dla rozliczeń władzy centralnej. O czym mówić w przypadku rządu Tuska? Przez kilka miesięcy nie rozpoczęto by żadnej nowej inwestycji, nie postawiono by żadnej tamy. W dużej mierze wciąż trwa proces przejmowania władzy po poprzednikach (tu: przypominam, że misja trzeciego rządu Mateusza Morawieckiego polegała głównie na pobraniu wynagrodzeń i odpraw). Po drugie, nie dajmy się zwieść. Jeśli już należałoby mówić o czymś sensownie, to o całym okresie po powodzi w roku 1997. Wtedy jednak każdy polityk musiałby się uderzyć w piersi. I nie tylko na szczeblu centralnym. Wykonano wiele inwestycji, ale niektóre zostały przecież powstrzymane przez samych obywateli. Na terenach zagrożonych powodzią stawiano domy. Od czasów (nie-)sławnych słów premiera Cimoszewicza do powodzian o tym, że trzeba się było ubezpieczyć, nikt się nie wyrwie z podobnymi zdaniami. Niemniej realne rozliczenia powodzi powinny obejmować szczebel centralny i samorządowy. Po zakończeniu katastrofy naturalnej należy wyciągnąć realne wnioski i wziąć pod uwagę także nowe elementy, jak choćby to, że poziom wody podczas powodzi 2024 był wyższy niż w ubiegłym stuleciu. Po trzecie, nie dajmy się zwieść. Na dzień dobry reagujemy atakami na państwo. Że z kartonu, że z dykty, że z innych materiałów. Tymczasem więcej to mówi o naszych zbiorowych nawykach niż o państwie. Uczciwą rozmowę zawsze należy zacząć od tego, że państwo polskie znikało z mapy - i to nie raz. I że nie raz trzeba było zaczynać pracę nad budowaniem państwa od nowa. Zerwanie ciągłości ma znaczenie. W 1918 trzeba było odpowiedzieć sobie na pytanie, czy instytucjonalnie nawiązujemy do tradycji państwa, które upadło. A może lepiej nie? Może lepiej wzorować się na państwach, które nie zostały wymazane z mapy? Jeśli odpowiadano na to pytanie pozytywnie, rodził się problem związany z tym, czy wzorujemy się na państwie amerykańskim, brytyjskim czy francuskim. Każde jest inne. Każde ma specyfikę długiej drogi. Kopiowanie instytucji z innych państw nie zawsze zachwyca. Czasem szybko rozczarowuje. W konstytucji marcowej 1921 skopiowano rozwiązania francuskie. Po pięciu latach przewrót majowy Piłsudskiego zatrzymał ten eksperyment. Duby o państwie Co dla nas z tego wynika? Że domagając się silnego państwa - robił to PiS, robiła to PO - w zasadzie nie wiemy do końca, o czym mowa. Czy chodziło o to, aby władza centralna złamała opory mieszkańców, którzy nie chcieli infrastruktury przeciwpowodziowej? Czy Warszawa miała wysiedlić tych, którzy pobudowali się wbrew zakazom? Być może tym powinny się zająć władze samorządowe. Może oddolnie sami obywatele. A przecież władza centralna, samorządy, obywatele - także są częścią państwa polskiego. Na pewno można było wiele rzeczy zrobić lepiej. Jednak w prawdziwych podsumowaniach ostatecznie najmniej pożytku dla ofiar powodzi wynika z ataków jednej partii przez drugą. To tylko medialne zasłony dymne. I unikanie prawdziwej pomocy. Co realnie wyniknie z tego, że w trzeciej dekadzie XXI wieku PiS rzuci się w Sejmie na Platformę, zaś Platforma się odwinie? Nic. Czasem można odnieść wrażenie, iż nie mamy problemu z państwem, ale przede wszystkim z chwiejnymi partiami politycznymi. One jako organizacje fragmentu społeczeństwa nie unikają konfliktów w chwilach, gdy ewidentnie korzystniejsza dla ogółu jest solidarność i współpraca. Powódź obnaża słabości ugrupowań politycznych w Polsce. W DNA partii w pierwszej kolejności odnajdujemy obawy przed rozpadem i podziałem, jeśli nie będą w permanentnym konflikcie. Poprzez teatralne, jałowe w 99 proc. antagonizowanie się, partie polityczne w praktyce nie pełnią skutecznie swojej funkcji - tj. organizowania naszej pracy i życia w państwie polskim. Bo ostatecznie - państwo polskie to my. Jarosław Kuisz ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!