W sytuacji kiedy prawica orzekła, że Polska jest już bardziej zamordystycznym krajem niż Białoruś, a najbardziej entuzjastyczni zwolennicy nowej władzy podają sobie obrazki z Donaldem Tuskiem z kijem bejsbolowym w ręce, dość łatwo jest pokazywać rzeczywistość inną niż jest. Zresztą podobne zjawisko można było odnotować za PiS. Nafaszerowani emocjami kibice obu stron nie zauważali chociażby tego, że najostrzejsze konflikty toczyły się między prezydentem a szefem TVP, albo między premierem a dwoma jego wicepremierami. Do tych kibiców należy niestety zaliczyć też media. Wczorajsze, nagłe wejście służb specjalnych do domów Zbigniewa Ziobro, jego rodziny i współpracowników wzbudziło w gruncie rzeczy dwa rodzaje reakcji, także wśród dziennikarzy, którzy zresztą nie tylko dziś są twórcami zbiorowych emocji, ale sami są nimi najbardziej zaćpani. Entuzjazm i grozę. W ten sposób łatwo nie zauważyć, że parę spraw w całej historii się nie klei. Gra poza prawem Władza w tej sprawie działa faktycznie znowu "na granicy prawa", tak jak "prawo rozumie" Donald Tusk, czyli prawdopodobnie poza nim. Na pierwszym planie, pojawił się oczywiście spór wokół niedoprecyzowanej kwestii zasięgu działania immunitetu. Czyli tego, czy służby mogą grzebać w telefonie posła i najeżdżać jego rodzinę. Wydawałoby się, że powinien być to oczywisty fragment immunitetu, ale rękę ludziom Tuska podał tu sam... Zbigniew Ziobro. Gdy niegdyś przeszukiwano nieruchomości należące do oskarżonego o korupcję polityka PO Stanisława Gawłowskiego to zinterpretował przepisy na korzyść prokuratury. Druga sprawa jest jasna i wyciągają ją dziś na stół ziobryści. Kodeks postępowania karnego nakazuje osoby, u których prowadzi się przeszukania, wcześniej o tym powiadomić i "wezwać do wydania" tego, czego się szuka. Te osoby powinny być powiadomione o przeszukaniu. Jeśli gospodarza nie ma, świadkiem powinien być choć jeden współdomownik lub sąsiad. Mówiąc krótko, artykuł 224 wspomnianego wyżej kodeksu został złamany w każdym punkcie, władza popełniła ewidentne przestępstwo, a jego rozliczenie zależy dziś od tego, czy ta władza się kiedyś zmieni, ale trudno zakładać, że będzie trwała w wieczność. To nie pokazówka I tu powstaje pytanie, po co to wszystko? Ponoć chodziło o fundację Profeto związaną z księdzem Michałem Olszewskim i sprawdzenie, czy środki wydawane są zgodnie z celem Funduszu Sprawiedliwości, jakim jest pomoc ofiarom przestępstw. Uwzględniając, że fundacja (wedle mediów) otrzymała sto milionów złotych to na pewno powinna być sprawdzona. Tylko jakie wiążące ustalenia mogą być w telefonie dziecka byłego ministra sprawiedliwości lub domu jego teściów? Przecież taką sprawę wyjaśnia się najłatwiej przez audyt, żąda papierów i sprawdza czy wszystko było zgodnie z prawem i regulaminami, a nie wyważa drzwi od czyjegoś domu. Przeciwnicy Tuska i rządu PO mówią, że to "pokazówka". Nie. Choćby dlatego, że pokazówka jest na pokaz, a tu wszystko było robione na chybcika. Gwałtowność wejścia do domów ziobrystów, przeszukiwanie rodzin, łamanie prawa w sprawie obecności świadków, w końcu zaklejanie kamer monitoringów nie sprzyjają tej tezie zupełnie. Co więcej nie poprzedziła go - obowiązkowa w takich sytuacjach kampania medialna - w której kilku cenionych publicystów lub innych influenserów zaapelowałoby do rządu o stanowcze działania wobec Ziobry. Wczorajsze "wejście z drzwiami" nie było "ustawką", a było wręcz w oczywisty sposób bardzo niebezpieczne wizerunkowo. Wiadomo, że Zbigniew Ziobro jest w złym stanie zdrowotnym. Jeśli ten stan gwałtownie by się pogorszył, a w jego sytuacji jest to możliwe, to na Donalda Tuska spada odpowiedzialność wizerunkowa, a to ona jest przede wszystkim dla niego istotna. Co pan chowa panie Ziobro? Dziś rano, po 24 godzinach u Zbigniewa Ziobro nadal trwało przeszukanie, a przynajmniej taką informację przekazał mecenas Bartłomiej Lewandowski. Czegoś bardzo mocno szukano. Tak się nie robi po to, by pokazać obrazek w publicznej telewizji albo by znaleźć dokumenty związane z jakąś decyzją grantową, których zresztą niemal na pewno tam nie ma. Tak się robi, jak się czegoś bardzo mocno szuka. Bardzo mocno, uwzględniając ryzyka, które władza poniosła w związku z tym wejściem, nie tylko wizerunkowe, bo kibice są na razie zachwyceni, ale też prawne. Takie ryzyka ponosi się, by uniknąć ryzyk większych. Możliwa odpowiedź jest w gruncie rzeczy tylko jedna. Zbigniew Ziobro przez osiem lat miał pod sobą cały aparat ścigania państwa, w tym zaufanych prokuratorów. Czy zgromadził jakieś informacje dotyczące obecnego układu władzy, które mogą być w odpowiednim momencie odpalone lub być elementem szantażu? Czy też pod wpływem jakiś informacji, podejrzeń, Donald Tusk zdecydował się gwałtownie to sprawdzić? Tego się dowiemy, albo - co bardzo prawdopodobne - nigdy nie dowiemy. Ale jest to dużo ciekawszy scenariusz filmu sensacyjnego niż te, które piszą nam media z obu stron. W dodatku scenariusz dużo bardziej prawdopodobny i równie niebezpieczny dla państwa. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!