Parę słów prawdy o strategii Trumpa
To jeszcze raz i na spokojnie. Opowieść o tym, że Donald Trump wycofuje się w Europy i zostawia Polskę samą, jest kompletną bzdurą. Nie ma tu ani słowa prawdy. Zero, null i fejk na fejku.

Kolportuje te fejki obecny liberalny establishment Europy oraz jego komentatorska otulina. Robią to, bo Trump napisał w tym dokumencie prawdę, że to oni (i nikt inny) prowadzą kontynent w kierunku geopolitycznej, ekonomicznej i cywilizacyjnej przepaści. Ot, i cała tajemnica najnowszej fali antytrumpowej histerii. Nie pierwszej i pewnie nie ostatniej niestety.
Powiadają, że kłamstwo ma krótkie nogi. No cóż, może i ma. Nie przeszkadza to jednak poważnym, zdawałoby się, ludziom sięgać po nie notorycznie. Zapewne w nadziei, że się nie wyda. Dokładnie tak jest z histerią wokół opublikowanej niedawno Strategii Bezpieczeństwa USA.
Dokument zadziałał jak przycisk enter. Stał się wezwaniem dla całego środowiska liberalnych polityków oraz podwieszonej pod nich komentatorskiej otuliny (także w Polsce) do odpalenia starych i dawno przygotowanych antytrumpowych straszaków. Słyszymy więc, że Trump wycofuje się z Europy. Że Ameryka cofa NATO do granic sprzed rozszerzenia. A my zostajemy sam na sam z Putinem.
Bezczelne kłamstwo
Wałkuje się te straszne scenariusze od dni kilku. Zawsze podając jako pewnik. Jako coś zupełnie oczywistego, że przytoczone powyżej interpretacje są faktami. I można się tylko spierać, kiedy te wszystkie straszne rzeczy się zmaterializują. I czy Putin zagości u nas już na święta, czy może jednak dopiero po nowym roku. Tymczasem...
Tymczasem jest jeden problem. To wszystko oparte jest fejku. Na kłamstwie niewiarygodnym oraz fundamentalnym. Tak bezczelnym, że aż rozbrajającym. Kłamstwo to polega na tym, że w rzeczonej Strategii Bezpieczeństwa USA tych wszystkich strasznych rzeczy... nie ma. Zwyczajnie i po prostu.
Nie ma tam ani zapowiedzi militarnego wyjścia USA z Europy albo z NATO. Nie ma tam mowy o oddaniu w rosyjską strefę wpływ dawnych demoludów a dzisiejszych sojuszników Ameryki. Nie ma tam nawet zapowiedzi sprzedania Rosji za bezdurno Ukrainy.
I odwrotnie. W tej strategii jest bardzo wiele rzeczy, które powinny nas cieszyć. Jest mowa o dalszym wzmacnianiu relacji z krajami takimi jak Polska. Jest też cały zestaw rad dla Europy, jak wyjść z obecnej pozycji geopolitycznego pariasa uzależnionego z jednej strony od amerykańskiej obrony, z drugiej od rosyjskiego gazu, z trzeciej (coraz bardziej) od chińskiego rynku zbytu oraz wyeksportowanej tam europejskiej produkcji.
Zmyślam? Zamykam oczy? Nie chcę widzieć? Właśnie odwrotnie. Ja akurat Strategię Bezpieczeństwa USA przeczytałem. I polecam to samo każdemu, bo dokument nie jest długi - ma ledwie 30 stron. A i napisany jest, by tak rzec, po trumpowemu - to znaczy bez dyplomatycznego owijania w bawełnę, mowy-trawy i - jak to się kiedyś mówiło - austriackiego gadania.
Ale do rzeczy...
Otóż o Europie jest tam cała część oznaczona literką C. Nosi ona tytuł "Zachęcanie Europy do wielkości". Brzmi strasznie? Chyba przeciwnie, któż z nas Europejczyków chce Europy małej, zahukanej i bojącej się własnego cienia?
Strategia zaczyna zaczyna się jednak od paru słów diagnozy gorzkiej, ale prawdziwej. Ameryka Trumpa ma Europie do zarzucenia to, że od dekad odmawia przyjęcia współodpowiedzialności za swoje własne bezpieczeństwo militarne.
Jednocześnie ta sama Europa (mimo zaklęć głoszonych przez miłościwie nam panujący liberalny establishment spod znaku Europejskiej Partii Ludowej oraz tzw. socjalistów) bynajmniej nie znajduje się autostradzie ku do mocarstwowej pozycji.
Jeszcze w 1990 roku na UE przypadało 25 proces globalnego PKB. Dziś to już tylko 14 procent. Choć przecież Unia się przecież nie skurczyła, lecz raczej poszerzyła.
Obie te okoliczności prowadzą Europę w kierunku cywilizacyjnej zapaści. A nawet widma anihilacji. Nie tyle zadanej Unii przez wroga z zewnętrz, lecz raczej w formie autodestrukcji. Spędzonej w coraz większym oderwaniu od rzeczywistości, rojeniach o wielkości, zbawianiu reszty świata od katastrofy klimatycznej i tak dalej.
W rzeczywistości dzisiejsza Unia prowadzi jednak politykę fatalną, która musi zakończyć się samozagładą. Tak oto nasza własna polityka migracyjna niszczy europejską spójność kulturową, fatalna polityka ekonomiczna sprawia, że społeczeństwa pękają od środka, a kolejne cele klimatyczne zabijają rodzimą produkcję, niszczą miejsca pracy i wygaszają konkurencyjność.
Zamiast odwrócić ten kurs, euroelity zajmują się wszystkim tylko nie tym, co trzeba. Pilnują zazdrośnie, by w żadnym kraju Unii nie pojawiła się u władzy siła polityczna, która kontestuje monowładzę partii głównego nurtu. A gdy się pojawi (w Polsce, na Węgrzech, we Włoszech), to robią wszystko, by tę irredentę zwalczyć.
Jak trzeba to przy pomocy metod antydemokratycznych i niemających wiele wspólnego z praworządnością. Komisja Europejska forsuje cenzorski pakiet, który pod przykrywką walki z mową nienawiści da establishmentowi kontrolę nad tym, co wolno, a czego nie wolno mówić w internecie.
Zamiast zachęcać Europejczyków do płodzenia dzieci, promuje się raczej przy pomocy publicznych środków przeróżne obyczajowe alternatywy. A tych wszystkich, którzy ośmielają się mówić, że to nie jest OK, czeka rychłe spotkanie z żarzącym się coraz mocniej okiem brukselskiego Saurona.
To wszystko jest w tej Strategii. I ja się z tym zgadzam. Ale powiedzcie mi, co tu jest takiego strasznego? Oprócz tego, że ktoś z odpowiedniej pozycji nazywa wreszcie rzeczy po imieniu, a unijne elity nie mogą tak łatwo przejść nad tą krytyką swych działań do porządku dziennego.
Efektem tych wszystkich procesów jest karlenie Europy. Także w relacjach z Rosją. Tu nastawiamy ucha i szukamy owych haniebnych zapowiedzi sprzedania nas Putinowi. Ale te straszne rzeczy się w Strategii nie pojawiają.
"Centralnym interesem USA jest wynegocjowanie zaprzestania działań wojennych w Ukrainie. Następnie wzmocnienie europejskich gospodarek, zapobiegnięcie niechcianej eskalacji w przyszłości i ustanowienie strategicznej stabilności w relacja z Rosją". A Ukraina, gdzie Ukraina? Proszę bardzo. "A także odbudowa powojennej Ukrainy i umożliwienie jej przetrwania jako sprawne (ang. viable) state" - to też cytat ze Strategii.
Czy naprawdę są to takie straszne perspektywy? Czy serio lepsze jest dalsze przedłużanie wojny Rosji z Zachodem (prowadzonej przez pośredników), która to wojna bynajmniej nie wyniszcza Rosji (a przynajmniej nie ma na to dowodów prócz myślenia życzeniowego) i która prędzej doprowadzi do zmiany Ukrainy w państwo upadłe. Ale to nie koniec.
Amerykańska strategia powiada nawet, że przedłużenie konfliktu szkodzi także Europie. Ma bowiem odwrotny do zamierzonego efekt wpychania Europy (zwłaszcza Niemiec) w zależności zewnętrzne. Już nie tylko od Rosji, ale także od Chin. Gdzie tu jest choćby cień nieprawdy?
Idziemy jednak dalej
Strategia podkreśla, że Europa jest strategicznie i kulturowo kluczowa dla USA. Że jest ona filarem transatlantyckiego handlu i prosperity. Strategia stanowi, że USA potrzebują silnej Europy, by zapobiec zdominowaniu kontynentu przez wrogów. I znowu to samo. Nie ma tu mowy o wycofaniu.
To nie jest nawet zapowiedź koncentracji Ameryki na zabezpieczaniu interesów w basenie Pacyfiku (jak to było w poprzednich strategiach z czasów prezydenta Obamy na przykład). Jest tylko o tym, że obecni włodarze Unii się pogubili. A Ameryka musi (i chce) podać Europie pomocną dłoń, by znów wspierała tradycyjnie rozumianą demokrację, celebrowała i nie wstydziła się indywidualnego charakteru narodów Europy.
Co w tym strasznego? Nic. Nawet przeciwnie. Oczywiście pod warunkiem, że jesteście normalnymi Europejczykami, a nie Ursulą von der Leyen czy Donaldem Tuskiem, którzy za taki a nie inny kurs Europy w ostatnich latach osobiście odpowiadają.
Przypomnijmy na koniec i dla utrwalenia jeszcze raz najważniejsze priorytety tej Strategii.
"Przywrócenie warunków dla stabilności wewnątrz Europy i strategicznej stabilności z Rosją". Przecież to jest sensowny warunek dalszego współistnienia ze wschodnim sąsiadem Unii, który z mapy zniknąć nie zamierza. No chyba, że Szymon Hołownia "wgniecie Putina w ziemię", jak kiedyś zapowiadał.
"Pomoc dla Europy, by stanęła na własnych nogach, gdy idzie o odpowiedzialność za własną obronę". Czy nie o to przez lata walczyliśmy także my w Polsce? By Zachód otrząsnął się z dziecinnego przekonania, że demilitaryzacja to droga do świata powszechnego szczęścia i beztroski.
Albo (ciekawy dla nas) fragment Strategii: "Wzmacnianie zdrowych narodów Europy Środkowej Wschodniej i Południowej poprzez związki handlowe, sprzedaż uzbrojenia, współpracę polityczną, kulturową i edukacyjną". Dla mnie brzmi bardzo dobrze. Jako zapowiedź pogłębienia współpracy (także wojskowej) Ameryki z takimi krajami jak Polska. Trochę na wzór relacji USA z Izraelem.
"Zakończenie wrażenia, że NATO to sojusz, który musi stale się rozszerzać" - niejednego ten cytat może w pierwszej chwili zmartwić. Ale czy naprawdę przyjmowanie do Sojuszu kolejnych krajów byłego ZSRR zwiększa nasze polskie bezpieczeństwo? Czy może raczej prowadzi do eskalacji w relacjach z Rosją i grozi wprowadzeniem do NATO krajów, których lojalność może okazać się w momencie próby problematyczna?
Albo zapis o "zachęcaniu Europy, by aktywnie zwalczała przyczyny obecnego braku równowagi w systemie międzynarodowym. W tym na przykład nadwyżki eksportowe wielu krajów UE (takich jak Niemcy)". Nadwyżki, które - dodajmy - bywały w poprzednich latach wypracowane niszczeniem wewnętrznej stabilności Europy. Na przykład w relacji Niemiec z Grecją Hiszpanią czy Włochami.
Pytam ostatni raz. Gdzież tu są te straszne rzeczy?
Trump i jego ekipa piszą tu po prostu trzeźwo i jasno, czego oczekują od europejskiego partnera i jak widzą obecny stan rzeczy. Przede wszystkim domagając się od niego… dorosłości. A Europa? W odpowiedzi rzuca się na podłogę niczym rozkapryszone dziecko. I zaczyna szlochać targana spazmami.
Ale co mają do zaproponowania naszej unijne elity? Prócz histerii rzecz jasna.
Coś czuję, że się nie dowiem. Bo winny zawsze jest cały świat. Trump, Putin i wszyscy inni szatani. Tylko nie oni w Brukseli czy Berlinie.
Rafał Woś
















