USA mają nas tam, gdzie słońce nie dochodzi
Opublikowano nową politykę bezpieczeństwa USA. Supermocarstwo obraca się plecami do wszystkich, w tym do Polski. Jednocześnie Rosja konsekwentnie realizuje swój plan odzyskania wpływów w Europie Wschodniej. Rok 2026 nie zapowiada się dla nas dobrze.

Można sobie mydlić oczy. Można fabrykować pobożne życzenia. Tymczasem stanowisko prezydenta Donalda Trumpa w sprawie obrony Ukrainy jest jasne. I to od początku. Już 10 lutego 2025 polityk powiedział, że pewnego dnia Ukraina "może stać się rosyjska, a może nie stać się rosyjska".
Później, jak zwykle, mówił raz jedno, raz drugie. Jednak cały czas wracamy do tego punktu wyjścia, który - jeśli sobie Państwo przypomną - wówczas wydawał się uprawianiem polityki "obuchem w głowę".
Od zimy do zimy
Tak było. Paradoksalnie jednak to właśnie stanowisko, które geopolitycznie mówi nam wszystko. I które zresztą w piątek tylko przypieczętowała na piśmie nowa polityka bezpieczeństwa USA. Ówczesna dezynwoltura werbalna Donalda Trumpa oznaczała wiele rzeczy jednocześnie.
Po pierwsze, USA nie stają już murem za Ukrainą. Kijów może wejść w strefę wpływów Moskwy, a może nie wejść. W gruncie rzeczy Waszyngton nie chce się w to angażować ponad miarę.
Pewne wcześniejsze zobowiązania zostaną wykonane, ale prezydent Trump wybiera dla siebie raczej rolę arbitra czy nawet zewnętrznego obserwatora. Krótko mówiąc, USA nie będą ginąć za Kijów. I być może - w domyśle - za nikogo innego. Oto kierunek na przyszłość.
Po drugie, polityczne ustroje nie mają już dla USA znaczenia. Od czasów II wojny światowej Waszyngton co do zasady wspierał demokracje na całym świecie (oczywiście, w imię antykomunizmu czy chciwości - wspierał także inne ustroje, ale czyniono to mniej otwarcie).
Teraz ta zasada została uchylona. Wprowadzono logikę interesów, w której - pod tym względem jest perwersyjnie "demokratyczna" - deale można ubijać ze wszystkimi: demokracjami, tyranami, putinami tego świata. Wszystko jedno.
Owa otwartość ma jednak pewną słabość: zakłada podskórnie, że druga strona nie chce nas i naszego ustroju zniszczyć. To wielka naiwność. I krótkowzroczność. Dlaczego drapieżnik miałby się zatrzymać w pożeraniu ofiar? W polityce międzynarodowej nie ma czegoś takiego jak przejedzenie się.
I w tym momencie USA wrzucają nową politykę bezpieczeństwa. To ideologia MAGA przełożona na język geopolityki. Dla nas - koszmar. Supermocarstwo obraca się plecami do wszystkich, w tym do Polski. Jednocześnie Rosja konsekwentnie realizuje swój plan odzyskania wpływów w Europie Wschodniej. Rok 2026 nie zapowiada się dla nas dobrze. Co nas czeka i jakie pole manewru mamy - widać jak na dłoni na przykładzie Ukrainy.
Ukraina na drugim Zachodzie
Od dawna zwracam uwagę, że mamy teraz dwa Zachody, a nie jeden Zachód. Doskonale wie to prezydent Ukrainy, który za każdym razem, gdy na pierwszym Zachodzie źle się dzieje, udaje się po pomoc i wsparcie na Zachodzie drugim. Nie inaczej było teraz. Kolejne sygnały alarmowe z Waszyngtonu sprawiły, że znów odbył się szczyt Wielkiej Trójki plus Ukraina.
Tym razem w Londynie spotkali się Macron, Merz i Starmer. Jednak najważniejsze powiedział Zełenski, który odrzucił pomysły przekazywania terytorium Rosjanom, co przecież stanowi jeden z punktów rzekomego "kompromisu" w sprawie żądań Rosji. To ciekawe. Albowiem oznacza werbalne postawienie się administracji Trumpa. Na pewno nie pozostanie niezauważone. Po spotkaniu z europejskimi przywódcami, którzy rzeczywiście zobowiązali się do dalszego wsparcia, to kupowanie czasu.
Prawdziwy dramat naszej części świata polega na tym, że ktoś tę wojnę musi wygrać, a ktoś tę wojnę musi przegrać. My wraz z resztą Europejczyków zachowujemy się tak, jakbyśmy tego nie chcieli przyjąć do wiadomości. Jakbyśmy zakładali, że wojna może trwać bez końca. Albo że w końcu Rosja ustąpi.
Jednak wycofywanie się USA z Europy Wschodniej oznacza, że Ukrainie coraz trudniej będzie walczyć w 2026 roku. Europa, owszem, ma pieniądze, ale jest podzielona politycznie. No, i nie jest w stanie zapewnić dostatecznego poziomu wsparcia militarnego.
Czasem zastanawiamy się, jak nasi poprzednicy w XX wieku mogli być aż tak naiwni. Dlaczego jak lunatycy brnęli w wielkie wojny w 1914 czy też infantylnie nie widzieli tego, co wielkimi krokami nadchodzi w 1938-1939, aby zdeptać ich świat.
Oto Historia sprawia, że mamy szansę wczuć się w tę tragiczną sytuację duchową poprzedników w stopniu od upadku komuny nieznanym. Jakie wnioski wyciągniemy z tego przesilenia, którego zmiana polityki bezpieczeństwa USA jest sygnałem - to właśnie nasz wybór.
Oby nie było za późno na mądrość Polaków. Bo w Londynie - podczas szczytu Wielkiej Trójki Europy - znów nas nie było.
Jarosław Kuisz














