Mamy najmniej uczciwe wybory w historii wolnej Polski
Nigdy jeszcze w historii III RP nie było procesu wyborczego tak mocno skręconego na korzyść rządzących. Nigdy dotąd opozycja nie była też w kampanii wyborczej tak otwarcie szykanowana.

Postawcie na starcie biegu na sto metrów dwóch sprinterów o podobnych szansach na zwycięstwo. A potem zabierzcie jednemu z nich sportowe buty. Bo po co mu? Jak taki mocny, to przecież i w klapkach dobiegnie! Mało? Wynik wciąż niepewny? No to zacznijcie szykującego się do biegu jeszcze straszyć policją. Zacznijcie mu zamykać do aresztu członków najbliższej rodziny oraz ludzi ze sztabu trenerskiego.
Jak myślicie? Kto wygra takie zawody? I czy piękne to będzie widowisko?
A przecież coś bardzo podobnego dzieje się właśnie na naszych oczach przed wyborami prezydenckimi roku 2025. I chyba tylko największy silnorazemny beton będzie się upierał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Fakty są jednak takie, że kandydat popierany przez największą partię demokratycznej opozycji Karol Nawrocki nie ma w tej kampanii szans na prowadzenie uczciwej i równej walki z kandydatem strony rządowej Rafałem Trzaskowskim. To się dzieje. Tu i teraz. Od wielu miesięcy. Krok po kroku.
Wyliczmy - trochę dla porządku, trochę z intelektualnej uczciwości, a trochę z kronikarskiego obowiązku - dlaczego ten wyścig nie jest uczciwy.
Nic wspólnego z demokracją
Przyczyna pierwsza - PiS, największa partia polskiej opozycji ciesząca się w ostatnich paru wyborach poparciem 8-10 milionów Polek i Polaków, ma wstrzymane finansowanie publiczne. Wstrzymanie, które - dodajmy na marginesie - nastąpiło nie tylko pod dętymi zarzutami "upolitycznienia środków publicznych", ale zostało zaordynowane (co też charakterystyczne dla "uśmiechniętej Polski") z pogwałceniem swoich własnych reguł gry, gdy minister Domański uznał, że jest ponad prawem i nie musi realizować decyzji organów odpowiedzialnych za rozpatrywanie sprawozdań finansowych partii.
Ale to przecież detale. Liczy się efekt. A efekt takiego odcięcia od pieniędzy jest oczywistą ingerencją w uczciwy przebieg kampanii wyborczej, której prowadzenie kosztuje. A jak pieniędzy nie ma, to nie da się takiej kampanii skutecznie prowadzić. To chyba oczywiste. Zabierzcie Manchesterowi City albo Realowi pieniądze i poczekajcie, co się stanie. Czy będą dalej mogli wygrywać Ligę Mistrzów? Wolne żarty. Nie lubicie Realu ani City? No to pomyślcie przez sekundę co się stanie, jak ktoś nagle obwieści wam, że nie możecie od jutra zarabiać pieniędzy. Jak długo wytrzymacie na powierzchni? Powodzenia.
Ale idźmy sobie dalej.
Na chwilę przed finiszem kampanii wyborczej rząd uderza w swoich najpoważniejszych konkurentów także poprzez inne - też mało subtelne - naciski. Po ataku na finanse przeciwnika przyszła bowiem pora na szykanowanie jego środowiska politycznego przy pomocy aparatu represji. Tu symptomatyczne jest niedawne zatrzymanie posła PiS Dariusza Mateckiego.
Szczerze mówiąc, nie chce mi się już słuchać tych fikołków wczorajszych samozwańczych "demokratów", którzy nie ustają w przekonywaniu, że akurat Matecki to wyjątkowo groźny przestępca. I że trzeba go natychmiast oddzielić od społeczeństwa, nie zważając na to, że jest opozycyjnym i demokratycznie wybranym parlamentarzystą Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Tak, tak. Dokładnie tak samo mówi o swoich wrogach każdy niedemokratyczny reżim. Tak mówiła sanacja o ludowcach i socjalistach słanych do Berezy. I tak samo mówili komuniści o opozycjonistach "Solidarności". Tak to działa. Zawsze.
W przypadku Mateckiego mamy jeszcze polityka mocno zaangażowanego w organizację kampanii Karola Nawrockiego w mediach społecznościowych - czyli tam, gdzie się dziś w wyniku kampanii decyduje. Czyli znów bezpośrednia i niedemokratyczna ingerencja w przebieg wyborczego procesu. A przecież sprawa Mateckiego to nie jest odosobniony przypadek. W ostatnich miesiącach proces wygaszania immunitetów posłów opozycji uzyskała charakter wręcz taśmowy. Oczywiście wiem, że świętoszkowaci uśmiechnięci komentatorzy będą się stroić w szaty zwolenników maksymy, że nikt nie jest ponad prawem.
Ciekawe tylko, że ta maksyma kończy się w przedziwny sposób na posłach PiS. Bo w sprawach senatora Grodzkiego albo (wtedy nawet jeszcze nie posła) Romana Giertycha jakoś byli zdania dokładnie przeciwnego. Wtedy już samo mówienie o zarzutach wobec ww. panów stanowiło "atak na samą demokrację" i dowód na dyktatorski charakter kaczystowskiego reżimu. A dodajmy jeszcze, że w kaczystowskiej Polsce Grodzki i Giertych nigdy nie zostali potraktowani tak ostro jak posłowie Matecki albo Romanowski.
I wreszcie po trzecie - na ścianie wciąż wisi strzelba, czyli sugestia, że może być problem z uznaniem wyniku tych wyborów prezydenckich. Strzelbę tę zawiesili już w akcie pierwszym tego dramatu marszałek Hołownia i premier Tusk (czyli osoby numer 2 i 3 w państwie). A przecież wiemy, że taka strzelba nie wisi nigdy tylko dla ozdoby. Sama jej obecność wpływa na przebieg wypadków. Jest to pozademokratyczna próba zastraszenia i zniechęcenia przeciwników politycznych, a - co za tym idzie - to jest wpływanie na wynik wyborów.
Nie wspominam już nawet szerzej o przewadze medialnej "uśmiechniętej strony", która może w tych warunkach uprawiać sobie do woli kręcenie sondażami albo pompować kandydata Sławomira Mentzena. Raz po to, by zasiać niezgodę pomiędzy PiSe-m a Konfederacją (na razie bez skutku). A dwa, by zniechęcić wyborców PiS i przekonywać ich, że "nie idzie...".
Co waży więcej?
Taką mamy - niestety - rzeczywistość w marcu roku 2025. Półtora roku po rzekomym "uratowaniu polskiej demokracji". To zabawne. Pamiętacie jeszcze poprzednie wybory parlamentarne? Te z roku 2023, gdy Polską rządziła straszliwa dyktatura PiS? Pamiętacie, jakie wtedy były największe szykany spotykające Donalda Tuska i jego drużynę? Tak, tak dobrze pamiętacie - oto najgorszym, co spotkało dawną opozycję było to, że prowadzący debatę wyborczą w TVP... nie ukrywali swojej niechęci do kandydata Tuska.
Postawcie to teraz na szali. A po drugiej stronie połóżcie to co opisałem powyżej. Odebranie pieniędzy, aresztowania i otwarte groźby nieuznania wyborów. Co więcej waży? Gdzie mamy dyktaturę urojoną? A gdzie - coraz bardziej niestety - realną tyranię?
Wiem dobrze, że przedstawione tu argumenty nie trafią do zwolenników "demokracji walczącej". Oni już dawno przyznali sobie prawo do przekraczania wszelkich granic. Dyskusja z nimi jest bezcelowa. Wciąż jednak wierzę w szanse na jakiś bunt normalsa. Choćby i na bierny opór wobec działań tych, co w glorii ostatnich sprawiedliwych niszczą naszą polityczną wspólnotę. Wierzę tym samym w rodzaj instynktu samoobrony polskiej demokracji. Zadziałał on nieraz w przeszłości. I miejmy nadzieję, że uratuje nas i tym razem.
Rafał Woś
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!