Komu wadzi Jacek Sutryk? To lider spółdzielni rozdającej posady i zyski
Kiedy zatrzymano prezydenta Wrocławia, zaraz pojawiły się spekulacje. Ktoś chce zaszkodzić? Jemu, a może Rafałowi Trzaskowskiemu? Tylko czy liberalnym politykom, rządzącym wielkimi miastami, coś jeszcze może zaszkodzić? Samorządy stały się tam wielkimi spółdzielniami rozdającymi posady i zyski.
Konsternacja! Jacek Sutryk, prezydent Wrocławia, silny człowiek, który zdobył ten urząd dwa razy, nie zapisując się do Platformy czy Koalicji Obywatelskiej, wyprowadzony z domu o szóstej rano. Dowieziony do prokuratury w Katowicach, gdzie stawia mu się korupcyjne zarzuty.
- Nie wręczyłem łapówki - ogłasza Sutryk po kilkunastu godzinach tak zwanych czynności. To adwokacka formułka. Bo jeśli na przykład polityk dostał dyplom MBA, uprawniający do zasiadania we władzach spółek, a w zamian zatrudnił rektora Collegium Humanum Pawła Cz. we Wrocławskim Parku Technologicznym, to formalnie rzecz biorąc nie kłamie. Ale czy odpowiada w ten sposób na istotę zarzutów?
Jacek Sutryk czyli Erasmus
Radni wrocławscy PiS przypominają, że Sutryka łączono z tak zwaną aferą Collegium Humanum, uczelnią, która okazała się wielką centralą dystrybucji lewych dyplomów, od dawna. Wiedziano o tym już w czasie ostatniej kampanii samorządowej. Sutryk wygrał wówczas z Izabelą Bodnar, koleżanką z obecnej koalicji rządowej, reprezentującą Polskę 2050. Ją łączono poprzez męża z lobby przemysłu śmieciarskiego, rozliczanego przed sądem. Wokół Sutryka unosił się po prostu zwykły smrodek władzy. Typowy niestety dla niemal każdego samorządowego włodarza.
Radni prawicy apelują do Sutryka o ustąpienie z urzędu. On bynajmniej nie ma takiego zamiaru. Apelują też do Związku Miast Polskich o to, aby go nie bronił. Sutryk, co symboliczne, jest jego prezesem. We władzach tej organizacji zasiadają prominentni samorządowcy, na ogół związani z Platformą i Koalicją Obywatelską, w tym Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy, starający się o start na prezydenta Polski.
To Sutrykowi przypisuje się udział w zorganizowaniu czegoś, co nazwano samorządowym Erasmusem. Podczas kampanii parlamentarnej przypominano o masowym w całej Polsce, ale szczególnie spektakularnym na Śląsku, procederze zatrudniania polityków samorządowych w zarządach, radach nadzorczych czy nawet specjalnie tworzonych "radach programowych" spółek w sąsiednich miastach. Nie mogli zasiadać u siebie, ale u kolegów już tak - za grube pieniądze.
Sam Sutryk "pracuje" w Śląskim Centrum Logistycznym w Gliwicach i współzarządza gospodarką wodnościekową w Tychach. W samym roku 2021 zarobił z tego tytułu 87 tyś. dodatkowych złotych. Czy rzeczywiście coś tam robił? Miał na to czas zarządzając wielkim miastem? Z pewnością za to potrzebował do zalegalizowania tych synekur dyplomu od siedzącego dziś w areszcie rektora Cz.
Wiedziano o tym skądinąd od lat. Już 5 listopada 2012 roku "Puls biznesu" opublikował tekst nazwany "Listą wstydu PO". Pokazał nazwiska 428 polityków i działaczy tej partii, na ogół o nieznanych nazwiskach, rozprowadzonych po zarządach i radach nadzorczych spółek, a czasem po mało istotnych stanowiskach. Wielu z nich w ramach swoistej spółkowej turystyki, kiedy trafiali do kolegi.
Sutryka na tej liście nie było. Wówczas pełnił skromną urzędniczą funkcję we wrocławskim ratuszu. Skądinąd zresztą nie należał do PO, ani wtedy ani później. Wypłynął w wyborach samorządowych w roku 2019, kiedy silna we Wrocławiu Platforma nie mogła się zdecydować, kogo wystawić. Najpierw postawiła na niego Lewica. Potem jako bezpartyjnemu łatwiej mu było odgrywać rolę kandydata całej ówczesnej antypisowskiej opozycji.
W roku 2024, trzeba to przyznać, wrocławscy działacze Platformy nie chcieli Sutryka jako swojego kandydata. Czy w przewidywaniu takich właśnie kłopotów? Czy w ramach rywalizacji o porządek dziobania, bo pan prezydent - tak jak Jacek Majchrowski, wieloletni prezydent Krakowa - kreował układ złożony z własnych ludzi. O tym aby jednak Sutryka poprzeć, zdecydował sam Donald Tusk. Specjalnie pojechał po to do Wrocławia. Bał się, że popularny we Wrocławiu dygnitarz nie będzie zawdzięczał tego urzędu partii matce, która chciała być choćby symbolicznym współgospodarzem we wszystkich dużych miastach.
Sutryk to skądinąd łebski człowiek na wielu frontach. Kupił sobie dom w ekskluzywnej dzielnicy Wrocławia. Sprzedał mu go, jak podejrzewał "Super Express", po zaniżonej cenie biznesmen, właściciel żużlowego klubu Sparta Wrocław. Klub korzysta z hojnych dotacji miasta. Obrońcy prezydenta i on sam tłumaczyli jednak, że dostawał te dotacje jeszcze przed nastaniem Sutryka.
Jacek Sutryk z zarzutami. W czyim interesie?
Wszystkie te historie, zwłaszcza ze spółdzielnią "samorządowy Erasmus", były doskonale znane, także liderom Platformy Obywatelskiej, publikującej listy synekur służących działaczom PiS lub ich rodzinom. Nikt nigdy nie próbował tego systemu korygować, choć był on krytykowany w mediach. Także o roli prezydenta Wrocławia jako swoistego kontrahenta, ba protektora, Collegium Humanum mówiono i pisano. To Tusk zabiegał o Sutryka, a nie odwrotnie. Tak to przynajmniej wyglądało z zewnątrz.
Dziś komentatorzy przypominają, że sławna reguła Neumanna: "Jesteś z nami, to jesteś chroniony", nie do końca dotyczyła Sutryka, skoro nie zgłosił akcesu do partii. Gołym okiem skądinąd widać, że choć obecny rząd koncentruje się na rozliczaniu PiS-u, traktując całą partię jako zbiór przestępców, czasem decyduje się uderzyć w kogoś ze strony liberalnej.
Niedawno był Janusz Palikot, teraz jest Sutryk. Za każdym razem stosuje się logikę teatru, z wkraczaniem o szóstej rano do domu, zamiast prostego wezwania do prokuratury. Tak się stało w przypadku prezydenta Wrocławia, choć przecież zeznawał już dwa lata temu. Poetyka stosowana za czasów PiS nie tylko jest kontynuowana, ale zwielokrotniona. Inaczej niż Palikota nie posadzono jednak polityka z Wrocławia w areszcie.
Charakterystyczne dla każdej takiej sprawy jest, że szuka się od razu w komentarzach ukrytego motywu, drugiego dna. Dlaczego właśnie teraz, padają rutynowe pytania. Czy tylko po to, żeby się wykazać twardością w różne strony? Czy kogoś w KO raziła może zbyt niezależna pozycja Sutryka, grającego na siebie?
Można i pewnie nawet trzeba takie pytania stawiać. Ale warto przypomnieć, że samą aferę Collegium Humanum CBA i prokuratura uruchomiły jeszcze za rządów PiS. Skądinąd kiedy zaczęła się ona rozwijać i owocować kolejnymi aresztami, media mainstreamu próbowały przedstawiać obrotnego szefa uczelni jako człowieka prawicy.
Dziś coraz trudniej tworzyć taki mit. Prawda, wśród sojuszników czy profitentów Collegium Humanum pojawiają się także politycy PiS, Ryszard Czarnecki czy Karol Karski. Tego pierwszego zatrzymywano widowiskowo na lotnisku, paraliżując na kilka godzin ruch samolotów. Ale wśród odbiorców dyplomów CH pojawiają się politycy KO, Lewicy czy Trzeciej Drogi, a przede wszystkim tłum samorządowców, na ogół z liberalnej strony sceny.
W efekcie po stronie opozycyjnej jedni chwalą niezależność CBA, które po prostu robi swoje, bez politycznego kontekstu. Tak mówił choćby doradca prezydenta Dudy Stanisław Żaryn pytając, czy rząd nadal chce zapowiadanej likwidacji tego Biura. Nie wykluczam tego. Z kolei inni pytają, czy jest przypadkiem, że zatrzymano Sutryka zaraz po tym, kiedy wsparł Trzaskowskiego jako kandydata na prezydenta. Miałaby to być intryga wymierzona w zbyt mocnego prezydenta Warszawy? Czyja intryga? Nieufnego wobec niego od zawsze Tuska?
Brzmi to efektownie, zwłaszcza, że wybór odpowiedniego terminu przez prokuratorów zwykle jest arbitralny, trudny do wytłumaczenia. Czy jednak to prawda? Przecież dużo poważniejsze afery nie zachwiały pozycją prezydenta stolicy. Ani w samej Warszawie, gdzie ma chyba zapewniony dożywotni wybór, ani w prezydenckich sondażach.
Jego bliski współpracownik Włodzimierz Karpiński, dawny platformerski minister, siedział w areszcie przez kilkanaście miesięcy. Wyszedł aby objąć mandat europosła, który się właśnie zwolnił. Czy prokuratura szykuje wniosek do PE o uchylenie jego immunitetu? Jakoś o tym nie słychać.
Sprawa Jacka Sutryka. Problemem samorządy?
Dzień przed zatrzymaniem Sutryka gdańska prokuratura regionalna tłumaczyła się z decyzji o umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci aktywistki ruchu lokatorskiego w Warszawie Jolanty Brzeskiej. Prokuratorzy zdają się nie rozumieć, że pretensje do nich dotyczą nawet nie samego braku winnych. Kuriozalne błędy popełniła inna prokuratura na samym początku. Zapewne to one przesądziły o obrocie sprawy i były nieprzypadkowe. Mamy pretensje o dopuszczanie innej przyczyny śmierci niż zabójstwo. Czy ktokolwiek przy zdrowych zmysłach wierzy w to, że starsza kobieta pobrała dużą sumę z banku, a potem pojechała samotnie do lasu i sama się podpaliła?
Przypominam o tych początkowych "błędach" z roku 2011, bo jest rzeczą oczywistą, że czyściciele kamienic, w bandycki sposób usuwający lokatorów z ich mieszkań, korzystali z przyzwolenia potężnego układu rządzącego Warszawą. Był to układ platformerski.
Prawda, stworzony bez udziału Rafała Trzaskowskiego, który zajmował się wtedy karierą w Parlamencie Europejskim. Ale stworzony przez ludzi, których część wciąż w stolicy urzęduje. A którego zwierzchniczka, Hanna Gronkiewicz-Waltz, też dostała się w końcu do parlamentu w Brukseli. Ktoś musiał na nią głosować. W czasach, kiedy wiedza o aferze reprywatyzacyjnej była już powszechna.
Przypomina mi się historia z roku 2021, kiedy w Gdyni oglądaliśmy film "Lokatorka" Michała Otłowskiego, opowiadający w surowy, paradokumentalny sposób historię zaszczucia i zabicia Jolanty Brzeskiej. Choć w filmie nie pada ani razu słowo "Platforma", wszyscy wiedzieli o jaki układ chodzi. Producenci mówili mi, że na grających w filmie aktorów, a pojawiło się tam kilka sław, ich koledzy naciskali aby w tym nie grali, bo zaszkodzą "naszej Platformie".
Jednak zagrali. Dawna członkini Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji z ramienia SLD Sławomira Łozińska pięknie oddała dramat pani Brzeskiej. Czy jednak komuś to zaszkodziło? Film został przemilczany, a Warszawiacy, w sporej części "słoiki" szukające w metropolii powodzenia, chcą władzy "nowoczesnej i europejskiej". A że z korupcyjnymi garbami? Albo nie wiedzą, albo nie chcą wiedzieć.
Często mówi się o samorządach jako o czymś, co udało się III RP bardziej niż osiągnięcia władzy centralnej. Skąd jednak w takim razie tyle korupcyjnych smrodów kojarzonych z władzą samorządową? Bo nad prezydentami miast czy wójtami i burmistrzami kontrola jest więcej niż iluzoryczna? Także ta medialna, obywatele często nie znają nazwisk swoich reprezentantów na tym szczeblu. Tym bardziej nie wiedzą o ich powiązaniach.
Warto jednak zwrócić uwagę na coś innego. PiS próbował tworzyć domknięty system partyjny na szczeblu centralnym. Za to samorządowcy, częściej centrolewicowi, zwłaszcza w dużych miastach, kręcą swoje lody. W wielu metropoliach rządzą reprezentanci lobby deweloperów. Czasem pod szyldem Platformy czy Koalicji Obywatelskiej, której władze centralne pozwalają im na to. A czasem pod sztandarem samorządowej "niezależności". Od partii może są niezależni, ale czy od nie zawsze czystego biznesu?
Piotr Zaremba
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!