Na początku było tak zwane 100 konkretów na 100 dni Koalicji Obywatelskiej. Ogłoszono je stosunkowo późno, w odpowiedzi na zarzuty rządzącego PiS, że główna formacja opozycyjna nie przedstawia żadnego programu. Nie było ich tak naprawdę nawet 100. Wiele zapowiedzi powpisywano do kilku rozdziałów, więc się powtarzały: od obietnicy wprowadzenia związków partnerskich po zapewnienie starszym ludziom dostępu do geriatrów. "Konkrety" poważne i niepoważne Wiele z nich robiło wrażenie kompletnie przypadkowych. Przykładowo rozdział o bezpieczeństwie składał się z trzech punktów: rozliczenia komendanta głównego policji Szymczyka, rozliczenia policji za domniemane łamanie prawa podczas demonstracji i obietnicy finansowania ochrony granicy z Białorusią za pomocą środków unijnych. Ciężko było uwierzyć, że Polacy poczują się od tego bezpieczniejsi. Można było odnieść wrażenie, że ktoś usiadł na pięć minut przed konwencją Koalicji Obywatelskiej i wpisał to, co mu przyszło do głowy. Ale znalazło się tam kilka zapowiedzi poważnych i brzemiennych w konsekwencje. Aż dwa razy powtórzono obietnicę podniesienia kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tysięcy. Także dwa razy pojawił się kredyt mieszkaniowy z zerowym opodatkowaniem czy tak zwane babciowe, a więc zachęcanie kobiet przy użyciu pieniędzy, aby wracały do pracy. Były to "konkrety" drogie i ryzykowne - z punktu widzenia publicznych finansów. Całkiem niepasujące do dawnego wolnościowego przekazu Platformy Obywatelskiej. W kampanii Donald Tusk przedstawiał całe starcie wyborcze jako wojnę obywatelskiej dobra KO z autorytarnym, złodziejskim złem PiS. Ale najwyraźniej nie wierzył, że to wystarczy. Stąd hojne, nawet jeśli przypadkowe zapowiedzi. Wcześniej podobne pomysły Zjednoczonej Prawicy były określane jako "rozdawnictwo". W roku 2015 i 2019 PiS także obiecywał dużo i nie zawsze dotrzymywał. Niektóre zapowiedzi, choćby poprzednie podniesienie kwoty wolnej od podatku, spełniano po latach. Wielki program mieszkaniowy tak naprawdę nie zmaterializował się do końca nigdy. Ale unikano podawania horyzontów czasowych. I jednak zasypywano parlament projektami, z widowiskowym 500 plus na czele. Dziś trwa rozliczanie rządu Tuska z owych stu dni, skoro minęły. Liczy się obietnice spełnione i niespełnione. Wychodzi na to, że tych spełnionych jest 12-14, w zależności od tego, jakie kryteria spełnienia przyjmiemy. Prawda, obdarzono nauczycieli podwyżkami (choć nie takimi, jak obiecywał ustnie Tusk) i zakazano prac domowych w szkołach. Prawda, przejęto media publiczne, co w programie nazywano "odpolitycznieniem". Prawda, zamrożono ceny gazu, choć tylko do połowy roku. Prawda, przegłosowano finansowanie in vitro z budżetu i "awaryjną antykoncepcję". Czy to co dziś dzieje się z CPK, to obiecywana w 100 konkretach "weryfikacja projektu"? Zapraszam do dyskusji. Sam Donald Tusk ogłasza, że żaden rząd po 1989 roku nie zrobił tyle, co jego koalicja. Może się powoływać paradoksalnie na to, że poprawiając budżet, jeszcze zwiększył deficyt, głównie z powodu podwyżek. Zarazem jego ludzie zaczęli dopisywać do "100 konkretów" wciąż wiszących w necie informacje, jaki jest stan ich wykonania. Przy podniesieniu kwoty wolnej od podatku czytamy o koniecznych "audytach finansów". Nie podaje się jednak żadnych terminów. W poszukiwaniu czarodziejskiej różdżki Symbolem przypadkowości tego, co już zrobiono po 13 grudnia, kiedy rząd został zainstalowany, jest obniżony VAT dla "usług beuaty". Nie wiadomo, dlaczego Tusk poświęcił tej akurat branży tyle uwagi, i dlaczego zajęto się tym w pierwszej kolejności. Ta konsekwencja w spełnieniu jednego "konkretu" kontrastuje z niezapowiadanym w kampanii przywróceniem VAT na żywność, co jest podyktowane najwyraźniej realiami budżetowymi. W internecie krąży zestawienie dwóch wypowiedzi Izabeli Leszczyny, dziś minister zdrowia. Przed wyborami twierdziła, że nowa koalicja uzdrowi stan finansów "jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki". Po wyborach ta sama polityczka mówi, że czarodziejska różdżka nie może być receptą. Sam Tusk ma jednak standardową odpowiedź, która paść musiała. Premier opublikował wpis podsumowujący ostatnie 100 dni. Na platformie X (dawniej Twitter) ogłasza, że poprzednicy nie ułatwili pracy jego rządowi. "Zostawili nam rekordowy dług, wszechobecną korupcję, zdeprawowane media, partyjną prokuraturę, chaos w sądach, tysiące krewnych i znajomych w spółkach, bałagan w rolnictwie, skompromitowaną dyplomację, wetującego prezydenta i partyjniaka w NBP. Kończymy porządki i przyspieszamy!" - zapowiada na koniec. Walka klasowa zaostrza się! Czyli nie można się było zająć polepszaniem bytu Polaków, bo trzeba było sprzątać po PiS? Pomińmy już uwagę o "rekordowym długu" ze strony premiera, który zwiększył wydatki budżetowe, bo nie chciał wystąpić w roli kogoś, kto odbiera coś wyborcom. Ale przecież to nie jest tak, że ci sami ludzie zajmują się przebudową (czytaj przejmowaniem) mediów czy prokuratury, albo czystkami w spółkach, i poprawiają system podatkowy, albo szukają nowych dochodów. Sam Tusk nie jest na tyle zapracowany polityczną walką z opozycją, aby nie mógł ofiarować Polakom jednej materialnej korzyści. Mamy połowicznie uszczęśliwionych nauczycieli i zaspokojoną "branżę beauty". I kogo jeszcze? Zarazem ten wpis coś nam jednak mówi. Zapowiada prymat twardej partyjnej polityki nad uszczęśliwianiem obywateli. Tusk obwinia "wetującego prezydenta", choć ten nie zablokował żadnej ustawy dającej coś Polakom. Tusk przypomina o "partyjniaku w NBP". I oto mamy wniosek do Trybunału Stanu na Adama Glapińskiego, choć pośród ośmiu zarzutów, jakie mu się stawia, ciężko znaleźć realne złamanie prawa. No ale przecież "nie przeciwdziałał inflacji" i "upartyjniał bank centralny". Tyle że Koalicja Obywatelska sama ma już poważne dokonania w sferze upartyjniania państwa, a w kwestii inflacji nie przedstawiała żadnego spójnego programu jej zwalczania. W czasach budowania w Polsce socjalizmu walka klasowa miała się zaostrzać, czym socjalizm był bardziej zaawansowany. Tusk obiecuje jeszcze więcej tego samego. Kolejne przesłuchania, czystki, a być może i wyroki, zintegrują nową koalicję i zajmą społeczeństwo na tyle, żeby nie zadawało za wiele pytań o realia społeczno-ekonomiczne. Podobną rolę mają spełniać ideologiczne wojenki, choć tu, wobec niepełnej jednolitości samej koalicji, trochę o to trudniej. Najpierw Konfederacja, a potem PiS zgłosiły projekty realizujące niektóre obietnice Tuska, z podniesieniem kwoty wolnej od podatku na czele. Ma to zawstydzić rządzących, jeśli będą zmuszeni do odrzucenia własnych inicjatyw. Z kolei Trzecia Droga forsuje w ferworze kampanii samorządowej obniżenie składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Ale o innych swoich obietnicach też nie pamięta, choćby o "akademiku za złotówkę". Tyle że blok Hołowni i Kosiniaka-Kamysza nie podawał przynajmniej terminów. Lewica awanturuje się wreszcie o niespełnienie w ciągu 100 dni zapowiedzi legalizacji aborcji na życzenie. Ale o swoich postulatach socjalnych i ekonomicznych jakby zapominała. Tweet Tuska to zapowiedź kontynuacji linii: najpierw polityczne igrzyska, potem ewentualnie chleb. Na razie sondaże zdają się potwierdzać jej skuteczność. PiS wciąż jest w sondażach pierwszy, ku żalowi Romana Giertycha, który zachęcał ostatnio KO, aby to pierwsze miejsce odbiła. Ale nowa koalicja zachowuje pakiet kontrolny i pewnie weźmie zdecydowaną większość sejmików wojewódzkich. Czyżby dla większości Polaków satysfakcje z rozliczania polityków poprzedniej władzy na rozmaite sposoby wciąż były atrakcyjniejsze niż rozliczanie własnych faworytów z najbardziej elementarnych konkretów? I jak długo stan taki potrwa? Czy magiczna recepta Tuska wystarczy na całą kadencję? Czy - przykładowo - kiedy w połowie roku 2024 ceny energii skoczą w górę, radość z igrzysk zacznie się zmniejszać? Piotr Zaremba Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!