Są także dziennikarze, którzy - jak się politycznym rozmówcom w studio za dobrze rozmawia albo nawet spiera na temat polityki zagranicznej czy inwestycji infrastrukturalnych - wrzucają im do rozmowy Smoleńsk albo komisję d.s. badania wschodnich wpływów na tę lub na przeciwną stronę sceny politycznej. No bo "jest za nudno" i "widzowie przełączą się na inny kanał". Podobno polityk zrywający rozmowę i wychodzący ze studia jest sukcesem programu. Podobno zapewnia programowi większą cytowalność, rozpoznawalność, oglądalność, klikalność... Czy możliwa jest premia za człowieczeństwo? Mogę się oczywiście mylić (wówczas jednak, jak pozwolę sobie po raz drugi powtórzyć, Polska ma przechlapane), ale mam nadzieję, że pierwszy dziennikarz lub dziennikarka, która nie wrzuci normalnie rozmawiającym politykom do rozmowy "Smoleńska". I pierwszy polityk, który po raz pierwszy od lat zachowa się w rozmowie ze swoim oponentem jak człowiek (pod warunkiem, że jego oponent to zauważy i nie odwdzięczy mu się ugryzieniem w kostkę). Zbiorą premię od Polaków, którzy mają dość, którzy wiedzą, że Polska znów znalazła się na skraju geopolitycznej przepaści. W każdym razie może warto spróbować. Czy więcej jest Polaków, którzy mają jeszcze poczucie odpowiedzialności za swoje państwo, od którego stanu i istnienia ich życie prywatne, życie ich rodzin, zależy? A może więcej jest Polaków, którzy przyzwyczaili się do oferowanego im przez media (społecznościowe i także już większość "tradycyjnych") obrazu polskiej polityki jako cyrku, widowiska, banalnego thrillera a czasem horroru. Od proporcji pomiędzy jednymi i drugimi zależy przetrwanie naszego państwa. No chyba, że od Polaków w Polsce nic nie zależy, gdyż zawsze bawili się nami, bawią i będą bawić geopolityczni, europejscy i globalni "nieco poważniejsi gracze". Wówczas jednak także nasze tu felietonowe pisanie nie ma sensu. Może poza odbieraniem wierszówki i przyjmowaniem uwielbienia lub hejtu. Świat wokół Polski się pali Załóżmy jednak, że "dobrych ludzi jest więcej, i mocno wierzę w to..." (cyt. za Czesławem Niemenem, którego ekipa Wiesława Walendziaka prowadząca kampanię wyborczą AWS w 1997 roku - tak tak na marginesie, zwycięską - wzięła kiedyś na sztandar). I warto zaryzykować, warto zachować się po raz pierwszy jak człowiek. Tym bardziej, że sytuacja geopolityczna wokół Polski stała się wyjątkowo niebezpieczna. Świat wokół Polski się pali. Mamy wojnę za wschodnią granicą. Wojnę, którą Ukraińcy mogą przegrać, jak nie dostaną amerykańskiej broni i zostaną zmuszeni do "planu pokojowego", którego jednym elementem będzie oddanie Rosji jednej trzeciej ukraińskiego terytorium, a drugim gwarancja NIEwstąpienia Ukrainy do NATO. Mamy Unię Europejską, w której Niemcy załamali się właśnie politycznie, Francja jest na skraju politycznego załamania, a na najbardziej stabilnego polityka rządzącego jednym z większych krajów członkowskich UE zaczyna wyglądać Donald Tusk. A ponieważ my tutaj wiemy doskonale, jak bardzo ta stabilność jest ograniczona i podmywana, wiemy zatem także, iż "stabilność Tuska i Polski" (opiewana na łamach prasy "liberalnego mainstreamu", opiewana nawet przeze mnie w moich felietonach, mimo że moje osobiste stosunki z "liberalnym mainstreamem" były i pozostały dość skomplikowane) niczego nie rozwiązuje na zawsze, a nawet na najbliższy rok czy dwa. Mamy wreszcie najbardziej nieprzewidywalnego prezydenta USA w całej historii tego wspaniałego kraju. Prezydenta, który może być lepszy albo gorszy. Ten lepszy Trump na szefa Departamentu Stanu wyznacza Marco Rubio, który jako dziecko kubańskich uciekinierów wie doskonale, czym było ZSRR i kim jest Putin. Ten gorszy Trump na szefową amerykańskich służb wywiadowczych wyznaczył osobę, która od wielu lat, w każdym sporze pomiędzy własnym krajem i Rosją Putina opowiada się po stronie Rosji Putina. Jeśli Trump będzie lepszy, będzie z nim można prowadzić "politykę transakcyjną". Jeśli będzie gorszy, oznacza to wewnętrzny podział i znaczne osłabienie Zachodu. Transakcje zawiera się z władzą, a nie z opozycją A propos "polityki transakcyjnej". Transakcje dopina się z rządzącymi, a nie z opozycją. Jeśli opozycja za bardzo chce kibicować innemu krajowi, ten kraj używa jej jako darmowych lobbystów, żeby jeszcze drożej sprzedać swoją broń albo gaz skroplony aktualnej władzy. Żeby nie było wątpliwości, Ameryka nie jest jedynym krajem, który taką opozycję lubi mieć za bezpłatnych (czasem "ideologicznie zmotywowanych") lobbystów. A PiS jako opozycja nie jest jedyną opozycją, która w długiej historii Polski, a nawet w krótkiej historii III RP taki błąd popełniała. Lewica i liberałowie w swoich bojach z rządzącą czasem w Polsce prawicą też lubili powoływać się na "normalność Zachodu" czy "normalność UE", a nawet wzywać Zachód i UE, żeby swą "normalność" okazały popierając jedną ze stron polskiego politycznego sporu. Jednak jeśli nasza klasa polityczna już na zawsze uzna, że błąd poprzedników daje jej prawo wyłącznie do błędów, jeśli nasza klasa polityczna już na zawsze zapomni, że błędy poprzedników trzeba korygować, wówczas - powtórzę po raz trzeci i w tym felietonie ostatni - Polska ma przechlapane. Cezary Michalski ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!