Ewentualny powrót Trumpa do Białego Domu będzie śmiertelnym ryzykiem (ryzyko nie oznacza pewności, ale i tak warto go unikać) dla Ukrainy, dla Unii Europejskiej, dla jedności i istnienia całego atlantyckiego Zachodu. Dalsze rośnięcie AfD w Niemczech i umacnianie się skrajnej prorosyjskiej prawicy w całej Europie nie będzie "klęską liberalnego mainstreamu", ale zagrożeniem dla Polski. Skrajne nacjonalizmy, faszyzmy, różne odmiany radykalnej plemienności... nie dogadywały się w Europie w XX wieku, nie dogadają się w wieku XXI. One nie uratowały Europy ani żadnego z jej krajów, one Europę (i prawie każdy z jej krajów) zniszczyły. Prawica bardziej i mniej ryzykowna PiS wchodzący do jednej grupy z Meloni zamiast z Orbanem i Marine Le Pen (nie mówiąc już o AfD), to wystarczający powód, by uważać prawicę Kaczyńskiego (bo to jego decyzja) i Morawieckiego (bo on tę decyzję przyjął z ulgą) za bezpieczniejszą niż prawica Czarnka i Ziobry (tak, zauważyłem, że wszyscy są w jednej partii). Nie miałem sympatii dla Morawieckiego (choć rozumiałem jego pragmatyzm), kiedy dla uwiarygodniania się w twardym elektoracie PiS i na jego twardym metapolitycznym zapleczu wygłaszał swoje pierwsze expose (tuż przed objęciem stanowiska premiera) w Radiu Maryja, mówiąc, że "to jest miejsce, z którego rozpocznie się ewangelizacja Europy". Jednak Morawiecki realnie woli Meloni od Orbana czy AfD, a okres kiedy współpracował z nim Konrad Szymański jako minister d.s. europejskich, a on osłaniał Konrada Szymańskiego przed Ziobrą, jest momentem najbardziej odpowiedzialnej polityki zagranicznej w okresie całego późnego Prawa i Sprawiedliwości. Symboliczny konkurent Morawieckiego w szeregach PiS Przemysław Czarnek nie jest wariatem czy chamem. On jest sprytnym i twardym politykiem skrajnej prawicy, który czasem chama gra, najchętniej wobec liberalnych dziennikarzy, których oburzenie zawsze łatwo jest użyć do autopromocji, szczególnie w oczach zmęczonych tym oburzeniem prawicowych widzów. Dla mnie ryzyko związane z umacnianiem się Czarnka jest takie, że on nie jest konserwatystą, on postawi na alt-right, na skrajną prawicę polską i europejską. Ryzyko jest takie, że PiS pod jego kierunkiem pójdzie w Europie do Orbana, Marine Le Pen, czyli tak czy inaczej w kierunku Putina. Ludzie (czasem byli konserwatyści, czasem moi byli bliscy koledzy, żeby nie nadużywać trudnego słowa "przyjaciel") cieszący się, że "od Czarnka czy Ziobry liberalny mainstream bardziej oberwie niż od Kaczyńskiego, Morawieckiego czy Konrada Szymańskiego" w ogóle nie rozumieją (raczej nie chcą rozumieć) mojego wezwania. Wezwania do odpowiedzialności za coś więcej, niż za własne traumy. Za całość, za Polskę, za Europę, za Zachód. Błędy "liberalnego mainstreamu" Najważniejszym z tych błędów, który przyczynił się do dzisiejszych sukcesów skrajnej, "alt-rightowej" prawicy w USA, w Europie, w Polsce, jest zupełna bezradność liberalnego centrum wobec kulturowej lewicy. Jacek Dehnel to nie jest liberalizm, to nie jest sojusznik wolności, to uczestnik niezliczonej liczby nagonek, samosądów, wykluczeń. Grzegorz Sroczyński i cały "pisolew" to nie jest sojusznik liberalnego centrum, ale jego w pełni świadomy przeciwnik. On "libki" (liberałów) uważa za prymarnego wroga, choć przez te "libki", w stworzonych przez nie instytucjach, jest karmiony i rośnie. Lewacka kulturowa wojna to nie jest liberalizm, ideologiczna ofensywa niebinarności to nie jest liberalizm, nostalgia za etatystycznym komunizmem to nie jest liberalizm. Niezrozumienie tego przez wiele kluczowych postaci, instytucji, mediów "liberalnego mainstreamu" w USA, w Europie, w Polsce, na całym Zachodzie; zezwolenie, aby "w imieniu liberalnego centrum" kulturowa lewica stawiała stopę na karku zwykłego człowieka - to jedna z najważniejszych przyczyn bezsilności liberalnego mainstreamu wobec populistycznej prawicy. Liberalizm, podobnie jak liberalny konserwatyzm, rozumiał i obsługiwał zmianę społeczną. Osłaniał tę zmianę przed radykalizmem, który zawsze niesie za sobą przemoc. Homoseksualizm jest tożsamością, tożsamością odwieczną, można powiedzieć "naturalną", którą należy w ten czy inny sposób chronić za pomocą prawa. "Niebinarność" jest tylko psychozą (w przeciwieństwie do queeru, który zawsze był fajny, bo nigdy nie był ideologiczną pseudo tożsamością). Psychozą jest też nostalgia za komunizmem, za "wspaniałym globalnym Południem", za wszystkimi światami, których nie było, nie ma i nigdy nie będzie. A jeśli gdzieś były i są, to zawsze były i są gorsze od liberalnego Zachodu. Polityczne obsługiwanie psychozy jest dekadencją. Być może największą dzisiaj i najgroźniejszą dekadencją liberalnego Zachodu, z której tak łatwo korzystają wszyscy jego wrogowie. Dekolonizacja była procesem dobrym i nieuniknionym, podobnie jak próba odrzucenia rasizmu. Jednak oikofobia, nienawiść do własnej kultury, do liberalnego Zachodu, przedstawianie go jako najgorsze, co się ludzkości zdarzyło - jest dekadencją, jest wyłącznie złem. Masowa migracja - bez jakichkolwiek kryteriów, bez pomysłu na asymilację - zniszczy liberalny Zachód. Do tego stopnia, że za pokolenie czy dwa ludzie pragnący uciec z piekła "globalnego Południa" nie będą mieli dokąd uciekać. Tusk jako centrysta Sojusznikiem liberalnego centrum może być wyłącznie liberalna, chadecka, konserwatywna umiarkowana prawica. Tusk to zrozumiał, ale na razie w bardzo specyficzny sposób. On sam lokuje się dziś w centrum i na centroprawicy. On sam symbolizuje otwarcie "mainstreamu" na polityczny realizm. Nie szuka (jeszcze? oby zaczął) partnerów na umiarkowanej prawicy (w koalicji, poza koalicją). Jego metoda polityczna wciąż pozostaje metodą radykalnego solisty. Tusk ma ogromną zaletę i wadę, która może go zniszczyć. Zaleta to głód przywództwa i zdolność do walki. Niedojdowaty lider politycznego centrum to najgorsze, co się politycznemu centrum może zdarzyć, a Tusk niedojdowaty nie jest. Nie widzę w nim jednak zdolności szukania sobie partnerów. Ani we własnej partii, ani w koalicji, ani tym bardziej w szeregach prawicy. Można zamykać politycznych przeciwników, jeśli są przestępcami. Można używać rozliczeń do osłabiania politycznego konkurenta. Ale na koniec politycznego dnia (może po wygranej prezydenckiej kampanii, o ile będzie wygrana) warto w osłabionym przez siebie obozie szukać sobie partnerów. Choćby partnerów do bardziej cywilizowanej walki - w granicach liberalno-demokratycznych konwencji. Cezary Michalski