Prawica skupiona wokół Jarosława Kaczyńskiego zarzucała "kłamstwo smoleńskie" wszystkim, którzy nie wierzyli w "zamach". Raport dotyczący działań podkomisji Macierewicza pokazuje, że to ona produkowała mit "smoleńskiego zamachu" - żeby zdobyć władzę, żeby władzę utrzymać, żeby mieć argument, który na zawsze zwiąże twardy elektorat prawicy z Kaczyńskim. Jarosław Kaczyński miał na pokładzie Tupolewa brata. Trudno pojąć, co odczuwa człowiek dotknięty podobną tragedią. Miała ona jednak także wymiar czysto polityczny. Dopóki mit "smoleńskiego zamachu" działał i działa, pozwalało to Kaczyńskiemu - i nadal pozwala - likwidować wszystkich konkurentów do władzy nad polską prawicą i pacyfikować wszystkie pucze wewnętrzne. Poczynając od PjN w 2010 roku (Kowal, Kamiński, Kluzik-Rostkowska, Migalski, którzy jako prawicowa formacja mogliby dla polskiej polityki zrobić więcej, niż robią to dzisiaj), poprzez frondę Ziobry i Kurskiego w 2011, a skończywszy być może na Morawieckim, gdyby ten chciał się zbuntować lub został do tego przez Kaczyńskiego zmuszony za pomocą Czarnka. Żaden z konkurentów lidera PiS nie ma tak osobistej legitymizacji wynikającej z katastrofy smoleńskiej. Tusk nie chciał eskalacji z użyciem Smoleńska Przeszkadzanie Kaczyńskiemu przez "opozycję uliczną" w miesięcznicach smoleńskich miało może sens, kiedy posiadał całą władzę w Polsce i nadużywał tej władzy. Dziś, kiedy władzy nie ma, te działania wpisują się w logikę Antoniego Macierewicza, radykalizują wojnę o Smoleńsk. Zupełnie inną strategię miał przez całe lata Donald Tusk (choć teraz i to mogło się zmienić). Długo nie chciał ani eskalacji w stosunkach polsko-rosyjskich, ani eskalacji wojny PO-PiS - przynajmniej przy użyciu akurat smoleńskiego narzędzia. Prawica zarzucała Tuskowi, że w 2010 roku zgodził się na mniej konfrontacyjny wobec Rosji scenariusz badania katastrofy smoleńskiej w oparciu o przepisy konwencji dotyczącej lotów cywilnych. Był to czas już po Gruzji, ale jeszcze przed Majdanem i wkroczeniem Rosjan na Ukrainę. Zachód wciąż próbował jeszcze wówczas dialogu z Kremlem, a Polska jest częścią Zachodu. Musimy przekonywać Zachód do swoich racji, jednak nie możemy wychodzić zbyt daleko przed szereg, szczególnie jeśli mielibyśmy znów pozostać sami. Także powołana przez Tuska komisja Jerzego Millera pracowała z wyraźnym zadaniem, aby nie eskalować konfliktu wewnętrznego w Polsce. Hipoteza nacisku (wizyty w kokpicie generała i urzędników reprezentujących prezydenta Lecha Kaczyńskiego) podgrzewała atmosferę publicystycznych sporów, jednak komisja Millera świadomie ją ominęła. Maciej Lasek (wiceprzewodniczący komisji Millera, będący wcześniej wiceprzewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych) przypomniał, że "owocem działania komisji Millera były 44 zalecenia mające poprawić bezpieczeństwo lotów. Podczas gdy owocem działań zespołu Macierewicza jest 41 wniosków do prokuratury". PiS podkręcało wojnę o Smoleńsk Kiedy w 2015 roku do władzy wróciło PiS takiej subtelności nie było. Antoni Macierewicz mówił o "zamachu" na wiecach i w państwowych mediach, jakby to była prawda dowiedziona. Najbardziej brutalne były jednak ekshumacje bliskich wymuszone na rodzinach ofiar, które nie wspierały budowy smoleńskiego mitu w wersji przydatnej dla PiS. Cała koncepcja "zamachu", której potwierdzaniem zajmowała się przez lata podkomisja Macierewicza, opierała się na sugestii, że samolot z Lechem Kaczyńskim na pokładzie został "zwabiony w pułapkę" na lotnisko w Smoleńsku, gdzie zaatakowano go sztuczną mgłą i zdetonowano bombę. Tymczasem jeszcze w czasie lotu, na długo przed lądowaniem, kiedy można było (i należało) wybrać rezerwowe lotnisko, rosyjscy kontrolerzy lotu wyraźnie i jednoznacznie informowali pilotów prezydenckiego Tupolewa, że "na lotnisku w Smoleńsku nie ma warunków do lądowania". Ten komunikat był znany wszystkim ludziom badającym katastrofę smoleńską. Ponieważ jednak nie pasował do "wciągania Lecha Kaczyńskiego w smoleńską pułapkę", zwolennicy tezy o "zamachu" zaczęli go bardzo szybko po prostu ignorować. Wojna bez końca Do tego dołączył się cynizm "nas-mediów". Parę lat przed katastrofą smoleńską premier Leszek Miller o mało nie zginął w katastrofie rządowego śmigłowca pamiętającego czasy PRL. Już sama chęć zakupu przez niego nowszych, bezpieczniejszych samolotów dla vipów została przez "nas-media" zdławiona w zarodku, jako "niepotrzebny luksus" i "pogarda dla zwykłych Polaków". Ci sami medialni hipokryci, tuż po katastrofie smoleńskiej, oburzali się: "dlaczego polskich vipów wciąż wozi wysłużona postsowiecka flota?!". Mogliśmy wykorzystać katastrofę smoleńską, żeby podnieść bezpieczeństwo lotów i zatrzymać polaryzację. Wykorzystaliśmy ją (my Polacy, my politycy, my dziennikarze), żeby polaryzację zradykalizować, a dzięki "zamachowi" mieć więcej materiałów do tabloidowej karuzeli krzyczących tytułów napędzających "klikalność" i sprzedaż. Siedzimy w tym wszyscy, nie tylko Macierewicz, choć Macierewicz faktycznie zrobił najwięcej, żeby z katastrofy smoleńskiej wycisnąć wszystko co najgorsze dla polskiej polityki i szerzej - dla polskiego ducha. W raporcie dotyczącym wielu lat działania jego podkomisji, zarzuca mu się usuwanie ekspertyz nie potwierdzających hipotezy zamachu; naciski na ekspertów, aby nie protestowali przeciwko utajnieniu lub zmianie ich opinii; wydanie na to wszystko milionów złotych z budżetu państwa; budowanie za te pieniądze własnej politycznej pozycji i wypełnianie politycznego zlecenia kierownictwa PiS. Rozczarowuje reakcja prezydenta. Żadnego dystansowania się wobec mitu "smoleńskiego zamachu". Może dlatego, że również dzięki temu mitowi wygrał wybory prezydenckie 2015 roku. Wygrał je nie tylko dzięki Smoleńskowi, ale także dzięki własnej pracy i pokoleniowej świeżości, jednak nie chce i nie jest w stanie ze smoleńskim mitem podejmować sporu. Wie, że to by go przekreśliło w twardym elektoracie prawicy. W ten sposób Smoleńsk pozostaje najwygodniejszym narzędziem radykalizowania wewnętrznej politycznej wojny i wewnętrznego podziału Polaków. A przetrzymywanie przez Putina wraku Tupolewa jest inwestycją wciąż opłacalną. Niszczy bowiem wspólnotę narodową i osłabia państwo, które z punktu widzenia Kremla jest bramą do Europy. Bramą, którą Putin chciałby otworzyć kopniakiem, a Trump, po oddaniu mu Ukrainy, może na to pozwolić. W takim właśnie geopolitycznym kontekście rozgrywała się i nadal rozgrywa polsko-polska wojna o Smoleńsk. Dla własnego dobra powinniśmy tę wojnę zakończyć, ale wciąż nie mamy na to żadnej ochoty, żadnej siły. Cezary Michalski