Ani ustawka, ani prawdziwa demokracja. Prawybory w KO
W Koalicji Obywatelskiej prawyborcze głosowanie. Czy Donald Tusk chciał nim zablokować Radosława Sikorskiego? A może przeciwnie, sprawić niespodziankę Rafałowi Trzaskowskiemu? One się wymknęły spod kontroli. A mimo to zyski KO przewyższają straty.
Zaledwie tydzień temu występując w Katowicach, minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zapewniał: "O prezydencie Warszawy Rafale Trzaskowskim mogę mówić tylko pozytywnie". Takie deklaracje miały nadawać tak zwanym prawyborom w Koalicji Obywatelskiej właściwy charakter: Konfrontacji bez konfrontacji. Obaj kandydaci mieli zachwalać swoje charaktery i zasługi, ale nie atakować się wzajemnie.
W podobnym tonie wypowiadał się Trzaskowski. Oto jego typowe prawyborcze samochwalstwo. "Jeżeli ktoś próbuje kwestionować moją odwagę i twardość, to niech sobie przeanalizuje te ostatnie lata. To nie w gębie trzeba być silnym. I nie mówię tutaj do Radka. Trzeba pokazywać w działaniu, że się nie pęka".
Niesmak pozostał
Finał odbywał się w całkiem innym tonie. Nadrabiający straty do rywala Sikorski rozważał w Polsat News: "To ja pomagałem powrotowi Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego PO, a niektórzy próbowali temu zapobiec i rzucić mu rękawicę. To był mój współzawodnik w tych prawyborach". W innej swojej wypowiedzi na spotkaniu z publicznością szef MSZ przypomniał, że Trzaskowski chciał tworzyć nowy projekt polityczny. Były to oskarżenia skierowane tak do przeciętnego działacza Platformy, jak i do samego Tuska. Skądinąd Sikorski zdążył ogłosić, że premier z pewnością będzie głosował na niego.
Trzaskowski nie odpowiadał aż tak mocno. Aczkolwiek kończąc swój prawyborczy rajd w Piasecznie, dziwił się, że ludzie niemający nic wspólnego z KO organizują kampanię "jednemu z konkurentów". Chodziło o takie postaci jak Michał Kamiński i zwłaszcza hałasujący w internecie Roman Giertych. "Ja nie zmieniam zdania co dwa dni" - zżymał się prezydent Warszawy. Mówił o Giertychu, choć być może i o dawnym polityku prawicy Sikorskim.
To, czego nie można było usłyszeć od samego Trzaskowskiego, padało z ust jego zwolenników. Posłanka PO-KO Agnieszka Pomaska opowiadała, że w czasie kiedy oni walczyli wraz z prezydentem stolicy o prawa kobiet, "Radka z nami nie było". Był w tamtym czasie zarabiającym grube miliony europosłem.
Sprawa miała posmak sporu o biografie, choć i o ideologię. Sikorski przedstawiał się jako człowiek rozumiejący zarówno wrażliwość liberalną, jak i konserwatywną. Wprawdzie równocześnie deklarował się jako zwolennik związków partnerskich i aborcji na życzenie. Ale dowodził: "Powinniśmy wybrać kandydata, który w drugiej turze przyciągnie więcej wyborców na prawo od nas. I tym, kto to zrobi, nie jest Rafał Trzaskowski."
Oczywiście napięcie i wzajemna podejrzliwość panowały od początku podsycane przez komentarze z zewnątrz. Rozmaite incydenty bywały interpretowane jako intrygi. Kiedy Monika Olejnik spytała, powołując się na artykuł w "Tygodniku Powszechnym", czy nie zaszkodzi mu żydowska żona (Anne Applebaum), szef MSZ wyszedł ze studia TVN.
On sam nie oskarżył o inspirację konkurenta, ale mówiło się, że w niektórych strukturach Platformy podnoszono tę kwestię jako zagrożenie dla szans Sikorskiego. Choć skądinąd niektórzy komentatorzy twierdzili, że to może być ustawka samego ministra, który chciał w ten sposób rozładować temat na swoich warunkach.
Z kolei zatrzymanie przez CBA prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka bywało przedstawiane jako uderzenie w Trzaskowskiego. Dzień wcześniej samorządowiec poparł przed kamerami, symbolicznie, bo nie jest członkiem KO, prezydenta Warszawy.
Gdyby tak rzeczywiście było, oznaczałoby zaangażowanie aparatu państwowego, a więc tak naprawdę Tuska, po stronie Sikorskiego. Jest to wątpliwe z jednego powodu. Trzaskowski zachował wysokie notowania, będąc szefem obciążonego korupcyjnymi tradycjami układu interesów w Warszawie, począwszy od afery reprywatyzacyjnej.
Jeden z jego bliskich współpracowników Włodzimierz Karpiński siedział kilkanaście miesięcy w areszcie. Jeśli to Trzaskowskiemu nie zaszkodziło, dlaczego miałaby zaszkodzić taka koincydencja. Skądinąd wątpliwe także, aby Monika Olejnik miała się narażać na publiczne besztanie w interesie prezydenta Warszawy. Ale, jak w tym znanym kawale, "niesmak pozostał".
Kto jest silniejszy?
Wojna eskalowała, kiedy ogłoszono ostatni sondaż, zamówiony przez samą partię. Okazało się, że Trzaskowski wygrywa z kandydatem PiS i w pierwszej i w drugiej turze, na dokładkę odbierając część wyborców Szymonowi Hołowni, który już się zgłosił. Szef MSZ Radosław Sikorski w pierwszej turze przegrywa z kandydatem PiS.
Wygrywa w drugiej, ale mniej przekonującą większością. Co najważniejsze, podobno 42 proc. Polaków jest już dziś gotowych głosować na Trzaskowskiego, a tylko 26 procent na Sikorskiego.
Pretensje zwolenników Sikorskiego dotyczyły tego, że sondaż przeprowadzono niedługo po tym, jak minister stanął do prawyborczej konkurencji. Podnosił to on sam opowiadając zarazem, że idzie "łeb w łeb" z "kandydatem od pięciu lat". Co ciekawe tę jego argumentację wspierał nie tylko Giertych, ale też "Gazeta Wyborcza", która w ostatnich dniach zdawała się bardziej sprzyjać pozującemu na półkonserwatystę Sikorskiemu niż otwartemu na lewo Trzaskowskiemu. Trend miał podobno przemawiać na rzecz ministra spraw zagranicznych.
To skądinąd każe spytać, czy mierzenie siły obu kandydatów nie jest dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Zestawiano ich w tym ostatnim sondażu z anonimowym kandydatem PiS. Skoro taka niedługa kampanijka mogła zmienić układ sił, co dopiero mówić o kampanii właściwej.
Jeszcze w kwietniu 2015 roku Bronisław Komorowski miał sondażową mocną przewagę nad Andrzejem Dudą. Inna sprawa, że wtedy to Platforma była zużyta wieloletnim rządzeniem. Teraz zużyty jest PiS. Nowa władza rządzi fatalnie, ale pytanie, na ile szeroka publika ma tego świadomość.
Po co Tusk zafundował swojej partii powtórkę z prawyborów (pierwsze odbyły się w roku 2010 między Komorowskim i Sikorskim)? Najbardziej rozpowszechnioną wśród insiderów PO była wersja, że chciał odmówić startu Sikorskiemu skompromitowanemu rozmaitymi wypowiedziami i zachowaniami na przestrzeni lat, a że nie wypadało mu go upokarzać, przerzucił to zadanie na platformerski ludek. Jeśli tak było, nie spodziewał się chyba, że Sikorski zabierze się tak mocno do walki.
Postawienie na Trzaskowskiego zdawało się mieć rozmaite zalety, poza tym, że miał mocny wynik pięć lat temu. Nad rządem Tuska wiszą najróżniejsze przewiny - od kiepskiej pomocy powodzianom, poprzez kłopoty z budżetem i sypanie się służby zdrowia, po długą listę niedotrzymanych obietnic wyborczych. To powinno obciążać kandydata KO.
Rzecz w tym, że Trzaskowski we władzy centralnej nie uczestniczy. Można mu zarzucać kiepskie zarządzanie Warszawą. Ale lemingoidalni stołeczni wyborcy mu to wybaczają, a dla reszty Polski to abstrakcja.
Dochodzi do tego miękki styl Trzaskowskiego. Jest bardziej uwikłany w ideologię od Tuska i Sikorskiego. Ale mówi o wszystkim łagodnie, bezosobowo. Unika ataków personalnych. To czyni go względnie teflonowym - na tle polskiej polityki.
Pojawiła się wszakże i konkurencyjna teoria. Że Tusk próbuje Trzaskowskiego osłabić, a może i zastąpić Sikorskim. Bo nie ma do niego zaufania od czasu, kiedy ten w 2022 roku tamten naprawdę próbował zdobywać pozycję jako nowy lider. Bo nie jest pewny, czy jako prezydent Trzaskowski będzie chciał pomagać rządowi w każdej sprawie.
Prawda, obiecuje zgodnie z duchem Tuska, że pierwszą decyzją pozbawi orderu Orła Białego Antoniego Macierewicza. Ale co potem? Możliwe, że nie wszystko będzie się kręciło wokół polaryzacji i karania PiS.
Czy taka operacja byłaby bezpieczna? Możliwe, że Tusk testuje jej prawdopodobieństwo. Zarazem możliwe też, że traktował prawybory po prostu jako kolejne widowisko. Pozwalające odwracać uwagę od złego rządzenia, ostatnio od katastrofalnych opóźnień we wspieraniu powodzian. I zapewniające jego obozowi dodatkowy czas w mediach. Bo przecież zależy mu na przejęciu prezydentury. To klucz do dalszego, względnie bezpiecznego rządzenia. I polisa na wypadek, gdyby w 2027 roku prawicowa opozycja wygrała wybory parlamentarne.
Tusk powinien to zatrzymać?
Padają czasem porównania do prawyborów amerykańskich. Oczywiście podobieństwa są pozorne. W amerykańskich prawyborach głosują wyborcy albo zarejestrowani jako republikanie czy demokraci, albo nawet swobodnie wybierający sobie partyjny głos. W większości stanów organizują je władze publiczne.
To część normalnego, demokratycznego procesu wyborczego. Tu mamy do czynienia z plebiscytem wewnątrz partii, rozstrzygnięciem między dwoma kandydatami wybranymi arbitralnie przez Tuska.
W warunkach amerykańskich prawybory bywały realnymi starciami. Prawda kończonymi potem poparciem przegranych dla wygranego, ale czasem po drodze wyrządzającymi mu realne szkody. W roku 1988 kandydata demokratów Michaela Dukakisa oskarżono o to, że jako gubernator Massachusetts wypuszczał więźniów na przepustki. Jeden z nich zgwałcił potem kobietę. Zarzut stawiali republikanie, ale najpierw rywal Dukakisa w prawyborach demokratycznych. Nawet zaś jeśli podczas prawyborczych starć nie ma konkretnego odgrzebywania trupów w szafie, to są wzajemne inwektywy. W takiej atmosferze Donald Trump zdobywał Partię Republikańską, zwłaszcza w roku 2016.
Konkurenci z KO tak daleko się nie posunęli. Niemniej niektórzy zwolennicy tego obozu zareagowali szokiem. Oto wpis pewnej internautki na forum antypisowskiej grupy Facebooka. "Radosław Sikorski okazuje się zwykłą świnią, atakując Trzaskowskiego w ohydny sposób. PiS to wykorzysta. A my tak się podkładając, tracimy. Dlaczego Tusk tego nie zatrzyma?"
Nie zatrzyma dlatego, że być może nie przewidział aż takiej temperatury, a teraz byłaby to kompromitacja. Zarazem nie przeceniałbym wagi tych wzajemnych zarzutów. One są ważne w kontekście sporu wewnątrz partii, ale mniej dla wyborców zewnętrznych, których dopiero trzeba pozyskać. Oczywiście dochodzą też inne pytania, choćby o to, że obaj kandydaci jeżdżą po kraju i agitują w godzinach swojej pracy.
Albo o to, kto opłaca ich podróże i występy w wynajętych salach. To są publiczne pieniądze, np. samorządowe. Pada też pytanie, czy kandydat KO, ktokolwiek nim nie zostanie, nie zaczął kampanii prezydenckiej zbyt wcześnie, więc niezgodnie z prawem. Ale i to się rozejdzie po kościach. W Polsce to politycy dyktują warunki.
Zyski chyba jednak przewyższają straty. Zwłaszcza na tle niezdecydowania w obozie PiS, gdzie raz za razem przesuwano termin ogłoszenia swojego, wyłanianego w piętrowych badaniach, kandydata. Pozycja wyjściowa zapewne Karola Nawrockiego będzie osłabiona tym wielomiesięcznym niezdecydowaniem.
Skądinąd prawybory odwracają także uwagę od kuriozalnego braku symetrii w szansach obu głównych formacji. Właśnie Państwowa Komisja Wyborcza pozbawia PiS głosami reprezentantów koalicji reszty budżetowych pieniędzy. A my się pasjonujemy tym, że Radek Sikorski wypomina Rafałowi Trzaskowskiemu brak międzynarodowego doświadczenia.
Z punktu widzenia Tuska ta rywalizacja może mieć jeszcze jedną zaletą. Pokazuje dwie twarze jego obozu: lewicową Trzaskowskiego i bardziej strawną dla prawicy, którą reprezentuje Sikorski. To może być część szerszego planu: zmonopolizowania całej sceny. Choć skądinąd chwalący się rzekomą sympatią dla niego w Konfederacji szef MSZ nie jest w tym konsekwentny. W partii popierają go ludzie spod znaku zielonych, poza partią - Aleksander Kwaśniewski. Dla wyborców tradycyjnych taki ideowy "postmodernizm" wciąż nie jest strawny.
Trwa partyjne głosowanie. Wygra je zapewne Trzaskowski. Ale wygra z trudem. Może się też zdarzyć niespodzianka. Warto by sprawdzić, kto liczy te esemesowe głosy.
Piotr Zaremba