- Afryka to strefa starcia interesów mocarstw - mówi w rozmowie z Interią prof. Wiesław Lizak z Uniwersytetu Warszawskiego. - Zarówno Francja, jak i Rosja przez cały okres pokolonialny traktują Afrykę jako pole wzajemnej rywalizacji, na którym mogą wzmocnić swoją pozycję aktywnego gracza na arenie międzynarodowej - podkreśla specjalista od sytuacji geopolitycznej w Afryce i konfliktów międzynarodowych. Poza Francją i Rosją w afrykańskiej rozgrywce mocarstw są też Stany Zjednoczone, które dotychczas traktowały Czarny Ląd po macoszemu, koncentrując się na innych regionach świata. - Waszyngton mocno niepokoi prorosyjski zwrot kolejnych państw afrykańskich i w ich interesie jest wysłanie jasnego sygnału, że Zachód będzie bronić swoich wpływów w Afryce - uważa dr Tomasz Pawłuszko, amerykanista oraz ekspert od geostrategii i bezpieczeństwa międzynarodowego z Instytutu Sobieskiego. Ameryka pod ścianą Problem Amerykanów z Afryką polega na tym, że przez lata nie byli w tej części globu silnie obecni. Sprawy Czarnego Lądu zostawili Francuzom - swojemu sojusznikowi z NATO, członkowi Rady Bezpieczeństwa ONZ i byłemu imperium kolonialnemu, które w Afryce nadal miało wiele do powiedzenia. Tyle że po Arabskiej Wiośnie mocno się to zmieniło, a pozycja Paryża wyraźnie podupadła. - Francuzi tracą status gracza numer jeden na kontynencie afrykańskim, są coraz mocniej wypychani przez Rosję i Chiny. To Francja gra tutaj o uratowanie swoich interesów, które są w Afryce Zachodniej na szali - analizuje dr Pawłuszko. Kolejne potknięcia Francji stawiają administrację Joe Bidena w kłopotliwym położeniu - jeśli Ameryka nie zrobi nic, sytuacja wymknie się Zachodowi spod kontroli, jeśli jednak Stany Zjednoczone zdecydują się działać, otworzą sobie kolejny front, którym będą musiały zajmować się przez bliżej nieokreślony czas. Wybór może być jednak tylko pozorny. - Doszliśmy do punktu, w którym bez zaangażowania Waszyngtonu Zachód straci Afrykę - nie ma złudzeń dr Pawłuszko. Chociaż Afryka nie była i nie jest oczkiem w głowie amerykańskiej administracji, Waszyngton nie może pozwolić, żeby Rosja i Chiny wyparły Zachód z Czarnego Lądu. Po pierwsze dlatego, że oznaczałoby to koniec skutecznej marginalizacji Rosji przez Zachód na arenie globalnej wskutek inwazji na Ukrainę. Po drugie, brak zachodniej pomocy dla Afryki oznaczałby szybką destabilizację kontynentu, na czym skorzystałyby prężnie działające tam organizacje terrorystyczne - Państwo Islamskie, Al-Kaida i Boko Haram. Wreszcie po trzecie, symbolika takiej kapitulacji byłaby Amerykanom bardzo nie w smak. - W 2021 roku prezydent Biden ogłosił swoją doktrynę polityczną, którą można streścić jako globalne starcie demokracji i autokracji. Afryka jest jednym z głównych pól tej rywalizacji - przypomina ekspert z Instytutu Sobieskiego. Afryka Zachodnia płonie Arcytrudnej dla Zachodu sytuacji w Afryce Zachodniej być może udałoby się uniknąć, gdyby Zachód wcześniej zrozumiał, co trapi afrykańską duszę i spróbował na to jakoś odpowiedzieć. A zasadnicze przyczyny obecnego kryzysu są trzy: nędza, tradycjonalizm, religijny ekstremizm. Kraje Sahelu należą do najbiedniejszych państw świata, etatowo okupują ostatnie miejsca wszelkich raportów dotyczących walki z biedą i wykluczeniem społecznym, jakości życia, walki z korupcją, czy zwalczania przestępczości. Mimo tego, albo właśnie z tego powodu, Afryka jest demograficzną bombą. W samym Nigrze na jedną kobietę w 2020 roku przypadało średnio 6,89 dziecka. To ponad trzykrotnie więcej niż wynosi tzw. próg zastępowalności pokoleń (2,1). Przeludnienie i brak perspektyw życiowych napędzają nędzę, przestępczość i konflikty. Tu dochodzimy do trzeciej zmiennej, czyli religijnego ekstremizmu. Mówimy bowiem o krajach islamskich, gdzie religijny fundamentalizm jest podstawą kształtowania zachowań społecznych i świadomości zbiorowej. Mówi prof. Wiesław Lizak, kierownik Katedry Studiów Regionalnych i Globalnych WNPiSM UW: - Brak sukcesów w wychodzeniu z biedy, zacofanie gospodarcze i społeczno-kulturowe, brak poczucia bezpieczeństwa - to wszystko działa na niekorzyść władz. Państwo, które nie jest w stanie zaspokoić potrzeb swoich obywateli, prędzej czy później podlega kontestacji. W pierwszej kolejności kontestacji podlega natomiast władza, która zostaje wymieniona. Kto i dlaczego dąży do wojny? Wymiana władzy w Nigrze może jednak przyczynić się do jeszcze większego chaosu w Afryce Zachodniej. Obecnie cały region jest na krawędzi wojny. Członkowie Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) nie chcą bezczynnie patrzeć, jak kolejny kraj regionu jest przejmowany przez wojskową juntę (w ostatnich latach to samo wydarzyło się w Burkina Faso, Gwinei i Mali), a relacje z Zachodem osłabiane czy zrywane na rzecz geopolitycznego mecenatu Kremla. Dlatego ECOWAS bardzo poważnie myśli o interwencji zbrojnej w Nigrze, której celem byłoby przywrócenie do władzy odsuniętego pod koniec lipca prezydenta Mohameda Bazouma. Tyle tylko, że ECOWAS nie jest w tej kwestii jednomyślny. Będące jego członkami Burkina Faso i Mali stoją po stronie nowych władz Nigru i oświadczyły, że jakąkolwiek zewnętrzną interwencję w tym państwie potraktują jako wypowiedzenie wojny również przeciwko sobie. Gwinea z kolei tak kategoryczna w tej kwestii nie była. Do interwencji prą natomiast kraje mocniej związane z Francją - Senegal, Wybrzeże Kości Słoniowej i Benin - oraz regionalne mocarstwo, czyli Nigeria. Jeśli więc dojdzie do działań zbrojnych wobec Nigru, ECOWAS najpewniej rozpadnie się na dwa zwalczające się bloki. Tu wracamy do roli Stanów Zjednoczonych i Francji, bez których ewentualna operacja wojskowa w Nigrze nie ma szans powodzenia. Podobnie jak trwała stabilizacja tej części Afryki. Ani jedno, ani drugie państwo nie chce jednak bezpośrednio angażować się w ewentualną wojnę w Nigrze. Waszyngton i Paryż wolałyby być cichymi wspólnikami działań państw afrykańskich, a nie pierwszoplanowymi aktorami ewentualnej interwencji zbrojnej. Putin wyzwoliciel Na problemy zachodnich mocarstw z satysfakcją patrzy Kreml. Rosja od kilku lat odgrywa coraz poważniejszą rolę na kontynencie afrykańskim, a apetyt ma jeszcze większy. - Kremlowi przyświeca jasny cel, jakim jest dywersyfikacja kontaktów międzynarodowych, zdobycie poparcia politycznego ze strony innych państw, a także rynków zbytu i bogactw naturalnych - tłumaczy strategię Moskwy wobec Czarnego Lądu Miłosz Bartosiewicz, analityk ds. Rosji z Ośrodka Studiów Wschodnich (OSW). Chociaż silna polityczna i gospodarcza obecność Rosji w Afryce może wydawać się zaskakująca, to przypadku w niej nie ma. Jeszcze w czasach "zimnej wojny" Związek Radziecki i jego model polityczno-gospodarczy był w Afryce niezwykle popularny. Gdy kolejne afrykańskie państwa zyskiwały niepodległość i niezależność wobec dawnych mocarstw kolonialnych, radziecki socjalizm był idealną alternatywą dla znienawidzonego Zachodu i kapitalistycznego wyzysku Czarnego Lądu. Dzisiaj jest podobnie. O wojnie w Ukrainie Kreml na Globalnym Południu opowiada jako o cywilizacyjnym starciu Zachodu ze Wschodem i próbie strącenia z piedestału Amerykanów i Europejczyków. Dla wielu afrykańskich nacji, mających wiele traum z czasów kolonialnych, taka narracja jest melodią dla uszu. - Moskwa przychodzi do Afryki jako wyzwoliciel, ratunek od wpływów kolonialnych i kapitalistycznych - analizuje działania reżimu Putina dr Tomasz Pawłuszko z Instytutu Sobieskiego. - Rosja chce pełnić w regionie rolę mecenasa nowych reżimów. Jeśli Kremlowi się uda, to nawet w przypadku klęski junt wojskowych, nikt nie pobiegnie po pomoc do Paryża, tylko do Moskwy - dodaje prof. Wiesław Lizak. Warunkiem sukcesu Kremla jest jednak wynik wojny w Ukrainie. Jeśli Rosja wyjdzie z niej mocno poturbowana politycznie i gospodarczo, odbije się to również na jej możliwościach działania w Afryce. Jeśli jednak w Ukrainie Kreml ugra swoje, doda to tylko Rosji rozpędu do geopolitycznego podboju Afryki. Arena walk Zachodu ze Wschodem Zaangażowanie Rosji na Czarnym Lądzie bynajmniej nie jest altruistyczne. Putin i jego świta mają klarowną listę celów do osiągnięcia. Po pierwsze, to dywersyfikacja politycznych wpływów. Odcięci od świata Zachodu Rosjanie starają się zdominować Globalne Południe i stworzyć swego rodzaju strategiczną alternatywę. Drugim motywem jest prestiż. Zachód mocno upokorzył Putina, robiąc z Rosji światowego pariasa. Sukcesy na Czarnym Lądzie to dla Kremla przypomnienie światu, że Rosja wciąż jest wielka i wciąż liczy się w wyścigu mocarstw. Wreszcie Afryka może być dla Putina atrakcyjnym narzędziem nacisku na Zachód, zwłaszcza na Europę. Chociażby poprzez presję migracyjną, która mogłaby wywołać poważne podziały w Unii Europejskiej. Miłosz Bartosiewicz z OSW ocenia, że słowem-kluczem w relacjach Rosji z Afryką jest asymetria. - Rosja nie postrzega Afryki jako podmiotu stosunków międzynarodowych tylko jako pole geopolitycznej konfrontacji z Zachodem i rezerwuar zasobów strategicznych. Moskwa jest gotowa rozwijać relacje zbliżone do partnerskich z najsilniejszymi krajami kontynentu, a całą resztę traktuje patronalnie - analizuje w rozmowie z Interią. - Afryka Zachodnia będzie areną walk Zachodu ze Wschodem, miejscem starcia globalnych mocarstw - przewiduje z kolei prof. Wiesław Lizak. Jak dodaje, "to na kontynencie afrykańskim rozegra się walka o globalną pozycję Rosji".