Pierwszy pakiet pomocowy, w którym było ponad 60 miliardów dolarów dla Kijowa, Senat przyjął w lutym. Od razu potem zaczęły się naciski na spikera Mike'a Johnsona, żeby jak najszybciej poddał pakiet pod głosowanie, bo Ukraina potrzebuje wsparcia natychmiast. Jednak Johnson oznajmił, że szybkiego głosowania nie będzie, bo projekt, który przeszedł przez Senat do niczego się nie nadaje i Izba musi przygotować nową propozycję. Przez wiele tygodni, gdy Johnson pytany był o pomoc dla Ukrainy i gdy rozmówcy zwracali mu uwagę na fakt, że Kijów nie może już czekać, bo ukraińscy żołnierze nie mają czym strzelać, za każdym razem, gdy z Białego Domy płynęły te sam alarmistyczne ostrzeżenia, że Ukraina bez pomocy USA przegra, Johnson odpowiadał, że najpierw trzeba zająć się inwazją nielegalnych imigrantów na południową granicę Ameryki. Wydawał się zupełnie niewzruszony faktem, że jedna jego decyzja - ogłosić głosowanie, czy nie - ma kluczowe znaczenia dla Ukrainy i jest decyzją na wagę życia i śmierci. Nazywany był głównym blokującym pomoc dla Ukrainy, bo wiadomo było, że w Izbie jest ponadpartyjna większość, która, gdyby tylko głosowanie się odbyło, pozwoliłaby na przyjęcie pakietu, ale Johnson głosowania nie ogłaszał. Wszystko zmieniło się w połowie kwietnia. Johnson zaczął wyraźnie odcinać się od swojego politycznego obozu, od partyjnych kolegów twierdzących, że Ukraina to nie problem Ameryki i że pomaganie jej to wyrzucanie pieniędzy amerykańskich podatników w błoto. Gdy w zeszłą środę na konferencji prasowej w Kongresie Johnson ogłosił, że są gotowe projekty, w tym ten dotyczący Ukrainy, i że głosowanie się odbędzie, brzmiał już jak zagorzały zwolennik niesienia pomocy Kijowowi. - Jeśli nie zatrzymamy Władimira Putina, to będzie on kontynuował marsz przez Europę. Myślę, że pójdzie na kraje bałtyckie, albo zetrze się z Polską, albo z naszym innym sojusznikiem z NATO. Mówiąc wprost - kontynuował Johnson - wolę wysłać Ukrainie pociski, niż musieć wysyłać amerykańskich chłopców. I gdy wypowiadał te słowa jest bardzo prawdopodobne, że myślał o swoim synu, który niedługo zaczyna studia w akademii marynarki wojennej. Można zadać pytanie - czy naprawdę spiker Johnson już wcześniej nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji, czy dopiero niedawno zrozumiał, co się dzieje na świecie i ile od niego jednego zależy? Niektórzy jego prominentni koledzy z Kongresu przyznają, że Johnson rzeczywiście przeszedł przyspieszony kurs polityki zagranicznej i potrzebował czasu, aby w pełni dotarło do niego, w jak trudnym i jak krytycznym momencie dla bezpieczeństwa świata przyszło mu kierować pracami Izby Reprezentantów. Spotkania, które otwierały oczy Wybór Mike'a Johnsona kongresmena z Luizjany na Spikera Izby Reprezentantów w październiku ubiegłego roku był zaskakujący, a Johnson zrobił błyskawiczną karierę. Johnson do Kongresu został wybrany w 2016 roku. Należał do głęboko konserwatywnych polityków Partii Republikańskiej. Nie był kongresmenem z pierwszych ław, nie zasłynął żadnym śmiałym pomysłem legislacyjnym. Miał jednak cechę, która go wyróżniała - był powszechnie lubiany i nie miał wrogów w Partii Republikańskiej. I to miało przesądzić, że został wskazany jako kandydat na spikera po tygodniach szukania następcy Kevina McCarthy’ego, który został odwołany ze stanowiska po tygodniach chaosu w Kongresie i pogrążania się republikanów w bezładzie. Wraz z objęciem stanowiska spikera Mike Johnson z mało znanego polityka stał się trzecią najważniejszą osobą w Stanach Zjednoczonych. Z kongresmena, który nie miał wcześniej kontaktów z najważniejszymi partyjnymi liderami, który nie był zapraszany do Białego Domu stał się politykiem, z którym każdy wszystko konsultował, do którego gabinetu ustawiały się kolejki zabiegających o spotkanie, z którym amerykański prezydent negocjował najważniejsze kwestie w kraju. Mike Johnson wszedł na polityczne salony, a wraz z tym przyszła wiedza, której wcześniej nie miał i której nie szukał. Jako jeden z liderów na Kapitolu zaczął regularnie otrzymywać informacje wywiadowcze, w tym te tajne. - Mike miał głód wiedzy, chłonął każdą informację - mówi republikanin Michael McCaul, szef komisji sprawa zagranicznych Izby Reprezentantów, który regularnie rozmawiał z Johnsonem o pomocy dla Ukrainy. W Gabinecie Owalnym w Białym Domu o krytycznej sytuacji na ukraińskim froncie Johnson słyszał od prezydenta Bidena, od lidera republikanów w Senacie Mitcha McConnella, który nie tylko od dekad jest jednym z najważniejszych amerykańskich polityków, ale także jest wielkim zwolennikiem dozbrajania Ukrainy i słyszał od liderów demokratów. Olbrzymi wpływ na Johnsona miało wywrzeć jedno z ostatnich spotkań z szefem CIA Williamem Burnsem, podczas którego Burns miał przekazać kolejne informacje o dramatycznej sytuacji na Ukrainie. Z tych wszystkich spotkań i narad wniosek był jeden, że bez pomocy Waszyngtonu Ukraina się nie utrzyma. A Johnson w przeciwieństwie do swoich kolegów z radykalnego skrzydła poważnie podchodził do tego co słyszał. - Wierzę w dane wywiadowcze, które do mnie docierają. Wierzę, że Xi, Putin i Iran to oś zła- mówił kilka dni temu spiker Izby Reprezentantów. Johnson coraz mocniej odczuwał, że na jego barkach ciąży odpowiedzialność za - jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało - los Ukrainy i dalsze przywództwo Ameryki w świecie. Modlitwa i naciski z Europy O spotkania ze spikerem zabiegali politycy z Europy, którzy chcieli, aby od nich usłyszał jak ważne jest szybkie przyjęcie pakietu dla Ukrainy. Mike Johnson rozmawiał między innymi z szefem brytyjskiej dyplomacji Davidem Cameronem, który zresztą po tym spotkaniu jasno dał do zrozumienia, że przedstawiciele europejskich rządów mają dużą role do odegrania w przekonywaniu amerykańskiego spikera do pomagania Ukrainie. O tym co to znaczy żyć w sąsiedztwie Rosji Johnsonowi, z własnego doświadczenia opowiadała Kaja Kallas, premier Estonii, a zaledwie kilka dni przed głosowaniem ze spikerem spotkał się czeski premier. Z Mikem Johnsonem widział się także prezydent Andrzej Duda, gdy był wraz z premierem Donaldem Tuskiem w Waszyngtonie na zaproszenie prezydenta Bidena. Podczas tej wizyty wybrzmiały także mocno słowa szefa polskiego rządu, że na Johnsonie spoczywa odpowiedzialność za życie tysięcy ludzi: kobiet i dzieci. Z Johnsonem rozmawiał też prezydent Zełenski, który opisywał sytuację na froncie, podupadające morale ukraińskich żołnierzy nie mających czym strzelać i coraz szybszy marsz naprzód rosyjskiego wojska. Te wszystkie słowa, prośby i przekazywane dane zmieniały powoli nastawienie Johnsona. - Nie możemy dłużej bawić się w tej kwestii w politykę - mówił w Kongresie, gdy przedstawiał projekty pomocowe. Tuż przed ogłoszeniem projektów Johnson już nie prosił o radę. Zagłębił się w modlitwie. Jest osobą bardzo głęboko wierzącą i zawsze to podkreślał. - Podczas naszych rozmów apelowałem do niego ze względu na jego wiarę, do jego sumienia i wrażliwości. Wiem, że wieczorem przed opublikowaniem projektów Mike modlił się. I ostatecznie wiedział, co należy zrobić - opowiada kongresmen McCaul. Przyjaciele stali się wrogami W dniu głosowania Johnson wiedział, że nie udało mu się do pomocy Ukrainie przekonać tego najbardziej konserwatywnego skrzydła Partii Republikańskiej, czyli jego dawnych kongresowych przyjaciół. Dla nich Johnson nie jest już ich spikerem, teraz jest zdrajcą. Tuż po głosowaniach w Kongresie najdonioślejszy głos radyklanej grupy konserwatywnej - kongresmenka z Georgii Marjorie Taylor Greene oburzona postawą spikera mówiła, że Johnson i ci, którzy głosowali za pakietem pomocowym, nie słuchają zwykłych Amerykanów, którzy są wściekli, bo nie mają poczucia, że kogoś interesują ich problemy. Jedno z ostatnich badań pokazuje, że aż 61 procent wyborców Partii Republikańskiej uważa, że Stany Zjednoczone nie powinny wysyłać więcej pomocy wojskowej Ukrainie. Greene przygotowała wniosek o odwołanie Johnsona z funkcji spikera, ale na razie nie poddaje go pod głosowanie, chociaż twierdzi, że z łatwością zostałby on przyjęty. Faktem jest, że większość kongresmenów Partii Republikańskiej zagłosowała przeciwko pomocy dla Ukrainy - 112 głosów, a za było 100 głosów. Jednak nie wszyscy przeciwnicy wspierania Ukrainy są gotowi odwołać Johnsona. Nawet jeśli nie będzie mógł on liczyć na pomoc własnej partii to już pomoc zapowiedzieli ci, którzy stoją pod drugiej stronie politycznej barykady - demokraci. Jared Moskowitz kongresmen Partii Demokratycznej z Florydy uważa, że Greene jest niebezpieczna. - Może składać wiele różnych wniosków, ale nigdy nie pozwolę, aby zapanowała nad Izbą Reprezentantów. Ona tylko dolewa oliwy do ognia. Chce, żeby Chiny i Rosja stały się potężniejsze. Chce, żeby ajatollahowie przejęli Izrael, a Putin Europę. Ona jest zagrożeniem dla kraju - grzmi kongresmen Moskowitz. Demokrata Mike Quigley, kongresmen z Illinois dodaje: "Myślę, że spiker Johnson ma teraz bardzo dobre notowania w naszych szeregach, najlepsze jakie miał do tej pory". Jednak im lepsze notowania u demokratów, tym większa wściekłość skrajnie prawicowego skrzydła u republikanów. Kongresmeni mają teraz przerwę i rozjechali się po kraju. Do Waszyngtonu wrócą w przyszłym tygodniu. Wróci też Majorie Taylor Greene z wnioskiem o odwołanie Johnsona. Ten zapewnia, że utraty stanowiska się nie boi. - To co zrobiliśmy było właściwe i myślę, że historia oceni to dobrze - uważa Mike Johnson. Pytanie, czy historia wybaczy mu, że przez tyle tygodni blokował pomoc tak bardzo potrzebną walczącej o przetrwanie Ukrainie. Dla Interii z Waszyngtonu, Magda Sakowska, Polsat News *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!