Pekin konsekwentnie realizuje plan przebudowy globalnego porządku, który od zakończenia II wojny światowej tak bardzo służył USA oraz jego zachodnim sojusznikom. Waszyngton oraz partnerzy z Europy doskonale zdają sobie z tego sprawę, jednak na naciski administracji Białego Domu w sprawie ograniczenia związków gospodarczych z Pekinem europejscy liderzy - głównie z zachodu - nie reagują z zachwytem. Europa ma spory problem z Chinami i amerykańską polityką wobec tego kraju. Sama pozostaje w tej kwestii głęboko podzielona. O ile kraje z naszej części kontynentu są gotowe podążać za USA, o tyle Niemcy czy Francja liczą na obłaskawienie chińskiego smoka, licząc na realizację własnych interesów. W ostatnich miesiącach kilku ważnych europejskich przywódców udało się do Pekinu, by skłonić prezydenta Chin do swojego punktu widzenia na globalne wydarzenia. Cel - przekonanie Xi Jinpinga do pomocy w zakończeniu wojny w Ukrainie. - Nic nie wskazuje, by możliwa była zmiana polityki ChRL w sposób, który oznaczałby działanie na rzecz interesu ukraińskiego, czy nawet szerzej - prowadził choćby, zgodnie z postulatami UE - do uznania Rosji za agresora i działania na rzecz suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy - podkreśla w rozmowie z Interią dr Marcin Przychodniak z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. USA promują rozłączenie od Chin. Naciskają na Europę Kolejne administracje w Białym Domu począwszy od schyłkowego Baracka Obamy prowadzą wobec Chin politykę powstrzymywania. Dostrzegają, że Pekin wzmocnił się dzięki globalizacji kosztem amerykańskiej gospodarki. Waszyngton chce zablokować militarną ekspansję Pekinu, zwłaszcza siłowe opanowanie Tajwanu oraz próby rewizji międzynarodowego porządku. Jednocześnie Joe Biden dąży do podtrzymania przewagi swojego kraju na polu nowych technologii, które zdecydują o rywalizacji mocarstw. Wszystko to sprowadza się do angielskiego terminu decoupling, czyli "rozłączenia" - amerykańskiej gospodarki z chińską, zwłaszcza w branżach, w których wzajemna zależność postrzegana jest jako zagrożenie dla interesów USA. Waszyngton od dawna naciska na swoich europejskich sojuszników, by realizowali podobną politykę wobec Chin. W efekcie państwa bałtyckie, Czechy czy Polska są coraz bardziej sceptycznie nastawione do Pekinu. Ale nie wszyscy mają podobne zdanie. Dla państw z Europy Zachodniej Chiny są zbyt ważnym partnerem gospodarczym i handlowym, by ślepo podążać za USA. Na to nakłada się forsowana przez Emmanuela Macrona wizja "strategicznej autonomii Europy" - podłoże niedawnych "symetrystycznych" komentarzy francuskiego prezydenta w stosunku do USA i Chin. Silne powiązania Niemiec z Chinami Ogromne kontrowersje wzbudziła umowa inwestycyjna UE z Chinami z końca 2020 r. Jej ogromną zwolenniczką była niemiecka kanclerz Angela Merkel. Dokument, który pozwalał na znaczne ułatwienia dla Pekinu w prowadzeniu inwestycji w Europie, nigdy nie został ratyfikowany. Zakładał m.in. zgodę na przenoszenie produkcji przez europejskie firmy do Chin. Porozumienie szło w kontrze do zamierzeń państw Europy do przenoszenia kluczowej produkcji przemysłowej na Stary Kontynent, odbudowy strategicznych sektorów oraz dywersyfikacji źródeł energii. To nauka wyniesiona z pandemii COVID-19 i zerwanych łańcuchów dostaw. Ale temat umowy handlowej z Chinami powraca. Do jej największych zwolenników należą Niemcy, które chciałyby pogłębienia współpracy i przyspieszenia rozmów. Powody? Interesy. Chiny to dla naszych zachodnich partnerów, którzy zbudowali swoją gospodarczą potęgę na eksporcie, ogromny i lukratywny rynek. Pod koniec kwietnia niemiecki koncern BASF ogłosił budowę w chińskim Zhanjiang wielkiej fabryki. Inwestycja jest warta 10 mld dolarów. Pracę w siedzibie firmy w niemieckim Ludwigshafen straci 700 pracowników. Firmy nie odstrasza perspektywa wojny o Tajwan, a więc ewentualne straty zainwestowanych pieniędzy. ChRL jest najważniejszym partnerem handlowym Niemiec od 2016 r. Analizy Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii wskazują, że ok. 80 proc. przenośnych komputerów jest sprowadzanych do Niemiec z ChRL. Są one również najważniejszym dostawcą telefonów komórkowych. Niemiecka gospodarka jest silnie uzależniona od importowania z Chin niektórych metali ziem rzadkich i surowców. Ale nie wszyscy w Niemczech popierają politykę kanclerza Olafa Scholza w sprawie relacji z Chinami. Komentatorzy - ostatnio Mareike Ohlberg z German Marshall Fund na łamach "Tagesspiegel" - dostrzegają, że w pragmatycznym, nastawionym na handel podejściu Berlina wobec Pekinu widać podobieństwa do naiwnej polityki "Wandel durch Handel" (Zmiana poprzez handel). Wiemy, jak to się skończyło w przypadku Rosji Putina. Strategiczna autonomia Macrona i dwie wizyty Gdy rosną obawy, że Niemcy popełnią po raz kolejny błąd zbytniego zbliżenia się do autokratycznego kraju, Francja promuje "strategiczną autonomię Europy". To zdolność do autonomicznego i niezależnego od innych państw działania w strategicznie ważnych obszarach. Macron chce silnej UE, a Francja ma w niej grać pierwsze skrzypce, by w coraz bardziej wielobiegunowym świecie jego kraj nadal był liczącym się graczem. Dzięki silnej i zintegrowanej UE Francja mogłaby realizować swoje żywotne interesy. Macron w kwietniu był wraz z szefową Komisji Europejskiej w Chinach. Celem było m.in. przekonanie Xi Jinpinga do punktu widzenia Europy w sprawie Ukrainy. O ile Macron podczas wizyty w Chinach był przyjmowany ze wszelkimi honorami, Ursula von der Leyen została upokorzona, jak dwa lata temu przy okazji "Sofagate", gdy zabrakło dla niej krzesła w Ankarze. Szefowa Komisji - w optyce chińskich państwowych mediów zbyt proamerykańska - została zignorowana. Wizyta, która miała pokazać wspólny europejski front, zakończyła się niesmakiem, wzmocniona przez wypowiedzi Macrona o Tajwanie. Gospodarz Pałacu Elizejskiego w drodze powrotnej powiedział dziennikarzom, że Europa musi się oprzeć presji, by stać się "naśladowcą Ameryki". Odnosząc się do napięć między Pekinem a Waszyngtonem w sprawie statusu Tajwanu, ostrzegł, że wielkim ryzykiem dla Europy jest "uwikłanie się w kryzysy, które nie są nasze". Słowa wzbudziły zachwyt w Chinach oraz konsternację po obu stronach Atlantyku. - Chiny starają się realizować swoje cele, a nadrzędny jest wymiar strategiczny, tj. współpraca z Rosją w ramach rywalizacji z USA. Tutaj UE pełni w optyce chińskiej rolę użytkową, gdzie takie wizyty jak Macrona mają pogłębiać różnice w relacjach transatlantyckich, wzmacniać poczucie "samodzielności" Unii, a jednym z elementów ma być niezależna od USA polityka wobec ChRL - podkreśla w rozmowie z Interią dr Przychodniak. Chiny: Partner, konkurent i rywal W tym kontekście w Berlinie czy Paryżu sojusz z USA nie oznacza - jak powiedział w kwietniu Macron w Hadze - "braku prawa do samodzielnego myślenia", "ani bycia amerykańskim wasalem". I trudno odmówić prawa europejskim liderom do prowadzenia relacji z Chinami na własnych zasadach. Już pierwsza kadencja Donalda Trumpa pokazała, że interesy Waszyngtonu i państw Starego Kontynentu nie zawsze są tożsame, a gdy w grę wchodzi interes firm z obu stron Atlantyku niewiele brakuje do wybuchu wojny celnej. Jednocześnie w Europie politycy zdają sobie sprawę, że Chiny mają zdecydowanie inną wizję międzynarodowego ładu oraz wartości. Od 2019 r. unijna polityka wobec Chin opiera się na diagnozie, że Chiny dla Europy są jednocześnie partnerem, konkurentem i systemowym rywalem. Europa chce współpracować z Chinami tam, gdzie to możliwe: w rozwiązywaniu globalnych problemów, jak kryzys klimatyczny czy głód na świecie, rozwijać współpracę gospodarczą, a przy tym "konkurować", ale wyłącznie gospodarczo. - Celem Chin jest przekonanie Unii do "business as usual", zamiast obecnych priorytetów unijnych podkreślających zagrożenia chińskie, relacje z Rosją, a także wprowadzających nową legislację wymierzoną przede wszystkim w ChRL - podkreśla dr Przychodniak. Wszelkie różnice między USA a Europą są wykorzystywane przez Pekin. 27 państw UE ma wiele opinii na temat podejścia do Chin i Pekin to wykorzystuje, wbijając klin pomiędzy USA a UE, by osłabić jakąkolwiek koalicję wymierzoną przeciwko Chinom.