UE jako superpaństwo? USA, Chiny, Rosja prowokują pytania o federalizację

Mateusz Kucharczyk

emptyLike
Lubię to
Lubię to
like
0
Super
relevant
0
Hahaha
haha
0
Szok
shock
0
Smutny
sad
0
Zły
angry
0
Lubię to
like
Zły
angry
1,6 tys.
Udostępnij

Niemiecki rząd chciałby dążyć do rozwoju Unii Europejskiej w kierunku "federalnego państwa europejskiego". Silniejszej UE chciałaby Francja. A Polska? - Dalsza integracja wzmacniałaby interesy największych państw UE kosztem mniejszych krajów Europy Środkowej, w tym Polski - ocenia w rozmowie z Interią prof. Tomasz Grzegorz Grosse. - UE ma wiele cech systemu federalnego, ale nie ma i nigdy nie będzie miała swojego rządu - podkreśla na naszych łamach dr Bartłomiej E. Nowak z Akademii Finansów i Biznesu Vistula. - Trudno sobie wyobrazić, by kraje członkowskie UE zgodziły się na pozbycie się kolejnych kompetencji - dodaje dr Spasimir Domaradzki z Uniwersytetu Warszawskiego.

Na zdjęciu przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, premier Mateusz Morawiecki oraz kanclerz Niemiec Olaf Scholz
Na zdjęciu przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, premier Mateusz Morawiecki oraz kanclerz Niemiec Olaf ScholzSERGII KHARCHENKO / Nur PhotoAFP

Nie brakuje głosów, że federalizacja Unii Europejskiej mogłaby być pożądaną odpowiedzią na wyzwania, jakie stoją przed Europą, a inwazja Rosji na Ukrainie dostarczyła nowych argumentów.

Francja i Niemcy chcą więcej UE

Kilka dni temu w Paryżu kanclerz Olaf Scholz podkreślił konieczność istnienia suwerennej Europy, na rzecz której Niemcy i Francja będą wspólnie pracowały. Zaapelował o łączenie sił tam, "gdzie państwa narodowe straciły swoją nieugiętość w zabezpieczaniu naszych wartości na świecie, w ochronie naszej demokracji przed siłami o charakterze autorytarnym".

Jak dodał, chodzi o współpracę w przypadku "rywalizacji dotyczącej nowych technologii, przy zabezpieczaniu surowców naturalnych, zaopatrzenia w energię oraz lotów w przestrzeń kosmiczną".

Niemiecki rząd zapisał jesienią 2021 r. w umowie koalicyjnej dążenie do dalszego rozwoju Unii Europejskiej w kierunku "federalnego państwa europejskiego". To bardzo ambitne zadanie i nawet, gdyby w międzyczasie nie wybuchła wojna w Ukrainie, potrzeba byłoby wiele czasu na jego realizację.

Orędownikiem wzmacniania UE jest także Emmanuel Macron. Prezydent Francji niemal od początku pierwszej kadencji w 2017 r. podkreśla konieczność działania na rzecz autonomii strategicznej UE, budowy wspólnej europejskiej armii, zacieśniania współpracy gospodarczej i przyznawania prymatu instytucjom unijnym.

Jaki z tego wniosek? Europejskie elity dochodzą do wniosku, że w grze o dwa najważniejsze wyzwania - geopolityczną i gospodarczą pozycję Europy - może być trudno bez jakiejś formy federalizacji. A szanse związane z pogłębianiem integracji i zagrożenia wynikające z utrzymania status quo są dla nich coraz bardziej oczywiste.

Mówiąc wprost Niemcy i Francja zdają sobie sprawę, że jeśli nadal chcą być liczącym się graczem na arenie międzynarodowej potrzebują do tego silniejszej Europy. Gospodarki obu państw - nawet jeśli w Europie uważane za potęgi - w skali świata tracą swoje przewagi.

Małe szanse na powstanie rządu UE

W przypadku dyskusji o federalizacji często mówi się o zabieraniu suwerenności z państw narodowych na rzecz UE, a argumenty obu stron sporu są podobne, jak w przypadku dyskusji o przyjęciu euro. Politycy obozu Zjednoczonej Prawicy podkreślają, że federalizacja Europy byłaby niekorzystna dla Polski.

- Dalsza integracja wzmacniałaby interesy największych państw UE - Francji i Niemiec - kosztem mniejszych krajów Europy Środkowej, w tym Polski. Wynika to m.in. z potencjału głosów w unijnych instytucjach. Unijna federacja pracowałaby zgodnie z interesami Paryża i Berlina - przekonuje w rozmowie z Interią prof. Tomasz Grzegorz Grosse z Uniwersytetu Warszawskiego.

W Polsce w kontekście przyjęcia euro czy też zmian w UE często wybrzmiewa argument o zabieraniu suwerenności. I trudno się dziwić. Dla państwa, które w wyniku rozbiorów zniknęło na 123 lata z mapy Europy, a następnie znajdowało się w strefie wpływów ZSRR, jakiekolwiek sugestie o powstaniu nowego hegemona trafiają na podatny grunt.

Zwolennicy zmian podkreślają jednak, że pojęcie suwerenności współcześnie znaczy coś innego niż w XIX w., gdy kształtowały się europejskie państwa narodowe. W czasach globalizacji trudno jest wskazać kraj, który byłby całkowicie suwerenny.

- UE ma wiele cech systemu federalnego, ale nie ma i nigdy nie będzie miała swojego rządu. Taką rolę mogłaby teoretycznie odgrywać Komisja Europejska, ale wiemy, że tak nie jest. System władzy i podejmowania decyzji w Unii jest rozmyty i skomplikowany. Komisja nie ma traktatowych kompetencji porównywalnych do tego, co może prawdziwy rząd - zwraca uwagę w rozmowie z Interią dr Bartłomiej E. Nowak z Akademii Finansów i Biznesu Vistula.

Tymczasem w Europie nie ma zgody, jak taka Europa mogłaby wyglądać i wydaje się, że jeszcze długo nic się w tej sprawie nie zmieni.

Unijni liberałowie najchętniej widzieliby w Unii federalistyczną strukturę, która narzuca ograniczenia na państwa narodowe. Unijny establishment zaś przechyla się w kierunku zastąpienia zarządzania na poziomie państw narodowych bardziej scentralizowaną strukturą. Prawica, w tym PiS, jest zaś za Europą ojczyzn, przeciwstawiając ją zbiurokratyzowanej Brukseli.

- Dołączenie do przywództwa Niemiec i Francji nie leży w interesie naszego kraju. Polska powinna pogłębiać współpracę z państwami swojego regionu, a także z Ukrainą, Wielką Brytanią oraz USA, by w ten sposób tworzyć przeciwwagę dla Paryża i Berlina. Najpierw należy zbudować własny potencjał, a dopiero później można podjąć bardziej równorzędne rozmowy z Niemcami i Francją. Tak czyni Francja, która, jak ma problem z Niemcami, to najpierw pogłębia współpracę z Włochami i Hiszpanią, a następnie wraca do rozmów z Berlinem - zwraca uwagę prof. Grosse.

I jakby na potwierdzenie tych słów Emmanuel Macron podpisał niedawno w Barcelonie traktat o hiszpańsko-francuskiej przyjaźni i współpracy. Jego celem jest zacieśnienie współpracy m.in. w obronności oraz energetyce.

Pożytki z globalizacji

Entuzjaści zmian w UE podkreślają, że Unia Europejska ma przed sobą wyzwanie, jakim jest znalezienie miejsca w rywalizacji USA z Chinami, zagrożenie ze strony Rosji oraz konieczność przeprowadzenia transformacji energetycznej. Dlatego unijni liderzy podkreślają konieczność wzmocnienia integracji, aby polepszyć geopolityczną i geogospodarczą pozycję.

Zgodnie z tą narracją podkreśla się, że państwa Unii w międzynarodowych relacjach gospodarczych są w pojedynkę bardziej narażone na negatywne skutki finansowe i agresywną politykę handlową innych krajów. A jednocześnie konkurencja między nimi nie sprzyja wyznaczaniu standardów i koordynacji działań, aby osiągać swoje cele.

W Europie toczy się obecnie ożywiona dyskusja dotycząca rywalizacji gospodarczej z USA. Bo chociaż Waszyngton jest sojusznikiem Europy - dostarcza sprzęt wojskowy Ukrainie, to jednocześnie prowadzi ostrą rywalizację na polu gospodarczym.

Najnowszym przykładem jest antyinflacyjny pakiet ekipy Joe Bidena wart około 370 mld dolarów. Inflation Reduction Act - ze względu na ulgi oraz subsydia dla amerykańskich firm - określono w Brukseli jako potencjalne zagrożenie dla unijnej gospodarki.

- Niewątpliwie UE jest w najsłabszej pozycji w rywalizacji z USA czy Chinami, ponieważ nie jest państwem. Szereg narzędzi, które posiadają Waszyngton i Pekin nie są do dyspozycji Brukseli. Ale mam wątpliwości czy akurat kwestia rywalizacji z tymi państwami powinna być najważniejszym bodźcem do zmian w UE - mówi w rozmowie z Interią dr Spasimir Domaradzki z Uniwersytetu Warszawskiego.

Nasz rozmówca podkreśla, że problem UE jest raczej natury wewnętrznej niż zewnętrznej. - Dlatego, jeżeli mówimy o zmianach, to w sprawach wewnętrznych. UE tworzy 27 suwerennych państw. Trudno sobie wyobrazić, by kraje zgodziły się na pozbycie się kolejnych kompetencji - dodaje.

Według dr Domaradzkiego należy poszukać mechanizmów wzmocnienia struktury UE. - Niestety wyczerpała się pozytywna narracja dotycząca zmian, która pozwalała w ostatnich latach na wzmacnianie integracji. Państwa członkowskie są dziś o wiele bardziej skłonne do podważania dążeń UE na tym polu, co prowadzi do kolejnych napięć - zwraca uwagę.

- Kłopot polega na tym, że w obecnej formule jakiekolwiek zmiany w UE są możliwe poprzez zmiany traktatów. Podjęcie próby zmian może mieć zaś odwrotne skutki. Dlatego unijne elity podejmują próby pozatraktatowego rozszerzenia kompetencji, co powoduje opór unijnych stolic - dodaje. 

Weto w polityce zagranicznej

W działaniach na rzecz stabilizacji Unii Europejskiej jako mocarstwa między USA a Chinami, pozostaje drażliwa kwestia większościowego głosowania.

Unia powołała Wysokiego Przedstawiciela do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa w 1997 r. Urząd ten nazywany jest bezpodstawnie resortem unijnej dyplomacji. W rzeczywistości UE nie ma wspólnej polityki zagranicznej, obronnej ani bezpieczeństwa, w tym cyberbezpieczeństwa.

- UE powinna mieć więcej kompetencji na poziomie Wspólnoty w dziedzinie polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Szczególnie ten drugi obszar bardzo cierpi przez jednomyślny sposób podejmowania decyzji, czyli tzw. weto któregokolwiek z 27 państw. Ostatnio ta dyskusja znowu wróciła przy okazji szantażu węgierskiego wobec pomocy dla Ukrainy. Rząd Orbana chciał w ten sposób zabezpieczyć uruchomienie środków pomocowych UE dla Węgier - podkreśla dr Bartłomiej E. Nowak.

Nasz rozmówca dodaje, że byłby za zmianą systemu podejmowania decyzji, ale "nie lekceważy argumentów przeciwnych, w tym polskiego rządu". - Przecież przy głosowaniu większościowym można by jeszcze niedawno przegłosować Polskę i państwa bałtyckie w ważnych obszarach polityki wschodniej UE - dodaje.

Za odejściem od zasady jednomyślności przy podejmowaniu kluczowych decyzji w UE opowiedziała się w styczniu br. szefowa MSZ Niemiec Annalena Baerbock.

- Dla Niemców idealne byłoby zniesienie jednomyślności w głosowaniu. Kłopot z realizacją tej zapowiedzi polega na tym, że wraz z nim pojawi się frustracja tych co przegrywają głosowania. A to może prowadzić do kolejnych napięć między państwami - podkreśla dr Domaradzki.

Z kolei, jak dodaje prof. Grosse, wojna w Ukrainie nie jest argumentem za stworzeniem armii europejskiej. - Niemcy i Francja nie chcą armii, która broniłaby przed imperializmem rosyjskim państw Europy Środkowo-Wschodniej. Wojna pokazała sprzeczne interesy Berlina oraz państw naszego regionu, co widać np. po dostawach broni na Ukrainę, a to z kolei podważyło zaufanie do przywództwa Niemiec. Jednocześnie Niemcy temperują francuskie aspiracje w kontekście zaangażowania unijnej polityki obrony na rzecz byłych kolonii Francji w Afryce Północnej - dodaje.

W efekcie unijne państwa zawierają niezależne umowy, często nie oglądając się na interesy pastw sąsiednich. Efekty? Wystarczy przywołać gazociąg Nord Stream 2. Niemcy zblokowały inwestycję dosłownie kilka dni przed wybuchem wojny w Ukrainie, broniąc jej zasadności przez wiele miesięcy. Wciąż jeszcze da się słyszeć głosy płynące z Niemiec w obronie gazociągu. Odcięcie od tanich surowców z Rosji jest dla naszych sąsiadów sporym problemem.

COVID-19 i Fundusz Odbudowy: Prawie federalizacja

W niektórych obszarach UE już bardzo zbliżyła się do państwa federalnego. Stało się tak np. poprzez wspólny rynek wewnętrzny lub w handlu zagranicznym. Według szacunków Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) wynika, że bez uczestnictwa we wspólnym, unijnym rynku, polski produkt krajowy brutto byłoby w 2021 r. na poziomie z 2014 r.

W innych dziedzinach jednak państwa nie zrzekły się suwerenności i co najwyżej są gotowe do koordynacji i współpracy ze sobą.

- Wojna w Ukrainie uświadomiła wszystkim w Europie, co to znaczy być razem. Nie musi się to jednak przełożyć na chęć pogłębiania integracji. Jednocześnie obecna formuła integracji dotarła do punktu krytycznego i bez głębokich zmian w podejściu trudno spodziewać się wielkiego przełomu - mówi dr Domaradzki.

Przez jakiś czas wydawało się, że takim przełomem może być pandemia COVID-19, gdy brak koordynacji działań w pierwszych tygodniach pandemii został negatywnie odebrany w Europie. Pamiętajmy jednak, że polityka zdrowotna jest sprawą poszczególnych państw, na co jedni narzekali, a inni przyjmowali z zadowoleniem. Z drugiej strony w odpowiedzi na społeczno-gospodarcze skutki pandemii UE utworzyła ogromny wspólny fundusz pomocowy w celu złagodzenia gospodarczych skutków pandemicznych restrykcji (to pieniędzy z niego nadal nie otrzymała Polska).

Fundusz ten pokazuje, jak kontrowersyjne mogą być wspólne projekty. Szczególnie, gdy chodzi o pieniądze, pojawia się pytanie: kto płaci, kto korzysta? W bogatych krajach UE regularnie pojawia się widmo unii transferowej, czyli wsparcia finansowego dla biedniejszych państw. Już samo to jak dotąd zdusiło w zarodku ideę federalnej Europy.

Na kwestie finansowe zwraca uwagę dr Nowak. - W UE brakuje mi znacznie większego budżetu wieloletniego. Potrzeby są ogromne, a Unia wydaje na swoje polityki około 1/45 tego, co średnio wydają państwa członkowskie. Przeznaczanie na Unię przez państwa około 1 proc. swojego PNB, to zdecydowanie za mało, aby UE mogła zbliżyć się do założeń poważnego systemu federalnego - konkluduje nasz rozmówca.

Video Player is loading.
Current Time 0:00
Duration -:-
Loaded: 0%
Stream Type LIVE
Remaining Time -:-
 
1x
    • Chapters
    • descriptions off, selected
    • subtitles off, selected
      reklama
      dzięki reklamie oglądasz za darmo
      "Unia przymusza nas do odchodzenia od węgla". Doradca prezydenta w "Gościu Wydarzeń"
      "Unia przymusza nas do odchodzenia od węgla". Doradca prezydenta w "Gościu Wydarzeń"Polsat NewsPolsat News
      Przejdź na