Mija rok, od kiedy kanclerzem Niemiec jest Olaf Scholz. Szef niemieckiego rządu z powodu polityki wobec Ukrainy nie jest specjalnie poważany w naszej części Europy. Niewykluczone, że w Polsce byłby w czołówce najbardziej nielubianych polityków z zagranicy. Ale niemiecki kanclerz nie ma dobrej prasy także w swoim kraju. Rocznica sprzyja wszelkim podsumowaniom, a w nich kanclerz jak i kierowany przez niego koalicyjny rząd wypadają blado. Olaf Scholz. Pod górkę na krajowym podwórku Obecnie 68 proc. uprawnionych do głosowania krytycznie ocenia koalicję Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), Zielonych i Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) - wynika z opublikowanego kilka dni temu badania ARD-Deutschlandtrend, które przeprowadził instytut Infratest-dimap. Dodatkowo między koalicjantami pojawia się wiele rozbieżności, co nie sprzyja wypracowywaniu kolejnych reform. - Nie dziwi, że wśród koalicjantów pojawiają się spięcia i mniej lub bardziej otwarte konflikty. Spadające notowania rządu, w tym kontekście, także nie są czymś zaskakującym - zwykle po pewnym czasie notowania partii wchodzących w skład nowego rządu, pogarszają się. Obecnie koalicja ta nie miałaby większości w Bundestagu, ale jednocześnie wyborcy nie są przekonani, że sojusz rządowy wokół chadeków z CDU/CSU lepiej sprostałby istniejącym wyzwaniom - podkreśla w rozmowie z Interią Agnieszka Łada-Konefał, wicedyrektor Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt. Pewną okolicznością łagodzącą są wydarzenia z ostatnich miesięcy. Jeszcze żaden niemiecki rząd w powojennej historii nie mierzył się z tak wieloma kryzysami jednocześnie. Wojna w Ukrainie, kryzys energetyczny, zmiany klimatyczne, a także inflacja - wszystko to ma poważne konsekwencje i prowadzi do pogłębiającego się niezadowolenia w społeczeństwie. - To, co charakteryzuje rząd Scholza, to niezdecydowanie, brak konsekwencji w podejmowaniu działań, gdy nie zawsze po deklaracjach następują czyny. Tak było np. w przypadku obietnic militarnego wsparcia dla Ukrainy oraz w sprawie obietnicy dostarczenia niemieckich leopardów w zamian za dostawę polskich czołgów na Ukrainę - mówi w rozmowie z Interią prof. Tomasz Grzegorz Grosse z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Zmiana polityki Niemiec Niemiecki kanclerz nie ma jak na razie w Europie takiej pozycji jak rządząca przez 16 lat Niemcami Angela Merkel. Scholz irytuje niezdecydowaniem partnerów zwłaszcza w naszej części Europy z powodu niewystarczającego wsparcia dla Ukrainy. Dzieje się tak, mimo że od początku rosyjskiej inwazji Niemcy solidarnie z sojusznikami z państw zachodnich zaangażowały się w pomoc zaatakowanej Ukrainie, dostarczając do Kijowa m.in. amunicję, broń przeciwczołgową czy też podstawowy ekwipunek dla ukraińskich żołnierzy. Przełamano w ten sposób niemieckie tabu o niewysyłaniu broni w rejony objęte konfliktem zbrojnym. Zaś w samych Niemczech doszło do mentalnego resetu i Scholz odrzucił kunktatorską politykę Merkel. Berlin zobowiązał się do reformy własnej armii i zainwestowania w nią dodatkowych 100 mld euro. A nieco wcześniej to rząd Scholza zablokował Nord Stream 2, przymuszony okolicznościami rozpoczął poszukiwania zastępczych źródeł energetycznych dla rosyjskiego gazu czy wprowadził sankcje. Jednocześnie Berlin był ostrożny, kiedy przychodziło do rozszerzania zakresu nowych sankcji. Z rezerwą patrzył na propozycje dostarczania Ukrainie ofensywnej broni. Scholz niemal od samego początku konfliktu skupiał się na akcentowaniu potrzeby dyplomatycznego rozwiązania wojny. Podejście to, które wzbudza skrajne emocje, nie różni się niczym od podejścia Angeli Merkel. Berlin niezmiennie od lat usiłuje przedstawiać się jako główny rozjemca w sytuacjach kryzysowych w Europie. Było tak np. w trakcie kryzysu zadłużeniowego w strefie euro czy w 2015 r., gdy do Europy zbliżały się setki tysięcy uchodźców, podążając szlakiem bałkańskim. Wówczas Merkel bez konsultacji z europejskimi partnerami zdecydowała o otwarciu niemieckich granic dla uchodźców, czym wprawiła w osłupienie państwa UE. Pozycjonowanie się Niemiec jako państwa rozstrzygającego spory ma przyczyniać się do wzmacniania pozycji tego kraju w najistotniejszych dla Europy sprawach oraz stawiać naszych zachodnich sąsiadów w rzędzie najważniejszych światowych potęg. Dlaczego Niemcy lawirują w sprawie Rosji? - Aby zrozumieć niemiecką postawę wobec dostarczania broni Ukrainie, warto cofnąć się do generalnego stosunku Niemców do wojny, gdyż w polskim i niemieckim podejściu są zasadnicze różnice - podkreśla Agnieszka Łada-Konefał. Nasza rozmówczyni zwraca uwagę, że Polacy - z uwagi na swoje doświadczenie - traktują wojnę jako zagrożenie egzystencjalne dla kraju, narodu, kultury. Obawiają się, że w wyniku wojny mogą one po prostu przestać istnieć. Tak postrzegają więc i sytuację Ukraińców, którzy, w przekonaniu Polaków, walczą o swoją egzystencję i wolność, broniąc jednocześnie innych - wysuniętych bardziej na Zachód. Ekspertka dodaje, że Polacy od lat uważają Rosję za zagrożenie, a jej napaść na Ukrainę tylko to poczucie wzmocniła. Pomoc Ukrainie wydaje się więc czymś naturalnym - nie tylko odruchem serca, ale i praktyczną koniecznością. - Niemcy inaczej podchodzą do wojny, gdyż ich doświadczenie jest inne (nie ich egzystencja była zagrożona), a po 1945 r. byli wychowywani w duchu konieczności rozwiązywania wszelkich konfliktów poprzez dialog. Państwo niemieckie świadomie nie chciało się angażować w żadne działania militarne. Zmiana tego myślenia jest bardzo trudna. Do tego dochodzi obawa, że zaangażowanie Zachodu - np. poprzez wysyłanie sprzętu (czołgów) sprowokuje Rosję - wskazuje Agnieszka Łada-Konefał. Podkreśla się, że kilka miesięcy po rosyjskiej agresji można było zauważyć swoiste rozdwojenie - z jednej strony Niemcy już nieco mniej niż w marcu 2022 r. obawiali się Rosji, z drugiej strony wyrażali obawy przed możliwością użycia przez nią broni atomowej. Wreszcie niemiecki biznes cierpi z uwagi na ograniczenie możliwości kontaktów handlowych z Rosją i chciałby częściowo powrócić do tych relacji. - To wszystko powoduje, że kanclerz Scholz ciągle lawiruje i stara się zaspokoić wszystkie oczekiwania: uspokoić nastroje społeczne - wskazując, że Niemcy się nie angażują i nie prowokują, więc nie należy się obawiać - niwelować skutki gospodarcze wojny (stąd pakiety pomocowe, które mają dać społeczeństwu poczucie, że nie odbijają się na nim skutki wojny) i wysyłać w stronę biznesu sygnały, że dojdzie do poprawy relacji z Rosją. Najchętniej widziałby jednak kontakty z Rosją, którą już nie rządzi Władimir Putin, ale jest świadomy, że to z nim najprawdopodobniej trzeba by jednak rozmawiać. Podobnie postrzega politykę Niemiec prof. Grosse. - Nie można zapominać, że przed wojną Rosja była rynkiem zbytu dla zachodnich firm, dostarczała tanich surowców oraz dawała oparcie zachodnim gospodarkom - mówi nasz rozmówca. I dodaje, że Niemcy uważają, że po wojnie Zachód będzie musiał napięte relacje z Rosją uregulować. A stąd już blisko do konstatacji samego Scholza, że "działania NATO nie mogą prowadzić do bezpośredniej konfrontacji z Rosją, ale sojusz musi wiarygodnie powstrzymywać dalszą rosyjską agresję". Niewykluczone, że dla Scholza scenariusz, w którym Rosja ponosi klęskę, jest mało prawdopodobny. Nie można w tym wypadku lekceważyć trwających ponad 200 lat relacji między różnymi wcieleniami Niemiec i Rosji, poczynając od rządów Fryderyka II i carycy Katarzyny po Angelę Merkel i Putina. Wojna w Ukrainie byłaby więc kolejnym zakrętem historii, po którym powinno dojść do jakiegoś unormowania wzajemnych stosunków. Zmartwienie Scholza: Zadbać o podmiotowość Europy Więcej światła na doktrynę Scholza rzuca opublikowany kilka dni temu artykuł w prestiżowym amerykańskim czasopiśmie "Foreign Affairs". W artykule w niemiecki kanclerz podkreślił, że "świat nie może pozwolić, by Putin dopiął swego i jak podkreślił, rewanżystowski imperializm Rosji musi zostać powstrzymany". Dodał jednak, że państwa demokratyczne, chcąc nie chcąc, powinny rozmawiać również z autokracjami. Według Scholza wraz z rosyjską inwazją skończyła się pewna epoka, a zaczęło się słynne już Zeitenwende - epokowe przesunięcie tektoniczne, w wyniku którego wynurzyły się nowe mocarstwa, w tym gospodarczo silne i politycznie asertywne Chiny. "W tym wielobiegunowym świecie różne kraje i modele rządów rywalizują ze sobą o siłę i wpływy" - napisał szef niemieckiego rządu. I wskazał przy tym nie wprost na aktywne na polu dyplomatycznym w ostatnich miesiącach w kontekście wojny w Ukrainie Iran (militarne wspieranie Rosji), Indie (kupują ropę z Rosji, wspierają humanitarnie Ukrainę), niedawnego gospodarza szczytu G20 Indonezję, ale także podejmujące na różnym etapie wojny próby dyplomatycznego pośredniczenia między Moskwą a Kijowem Izrael, a zwłaszcza Turcję. Dlatego Scholz ocenia, że w obliczu zmian główne pytanie, przed którym stoi Europa, brzmi: "Jak możemy pozostać niezależnymi aktorami w coraz bardziej wielobiegunowym świecie?". W tym kontekście nie można zapominać o próbach budowania europejskiej równowagi przez najważniejsze kraje Unii w ostatnich latach. Prezydent Francji Emannuel Macron po dojściu do władzy próbował ułożyć relacje UE z Rosją. Paryż, ale także Berlin przekonywały partnerów w Europie, w tym Polskę, że osiągnięcie porozumienia z Rosją leży w długoterminowym interesie UE, chociażby ze względu na rywalizację z Chinami, a więc wzmocnienie geopolitycznej karty przetargowej Starego Kontynentu. Wojna przynajmniej na jakiś czas brutalnie zweryfikowała te rachuby. Po co Scholz zbliża się do Chin? Kanclerz Niemiec ściągnął na siebie ogromną krytykę, gdy na początku listopada złożył wizytę w Chinach. Stało się to tuż po potwierdzeniu wybrania na trzecią kadencję sekretarza generalnego Xi Jinpinga. Wizyta wzbudziła wiele kontrowersji w Niemczech, ale także w stolicach krajów zachodnich w obawie przed zwiększeniem zależności gospodarki niemieckiej od Państwa Środka. Spotkanie między Scholzem a Xi wywołało również zaniepokojenie w Waszyngtonie. - Olaf Scholz znalazł się w trudnej sytuacji, gdy w kilka tygodni po przejęciu rządów doszło do załamania się niemieckiej geostrategii. Bazowała ona na gospodarczym i politycznym przywództwie Niemiec w Europie. Była oparta na współpracy z Rosją i Chinami oraz utrzymywaniu wysokiego eksportu do USA. Kanclerz planował utrzymać strategię z czasów rządów Angeli Merkel - podkreśla prof. Grosse. Nasz rozmówca dodaje jednak, że wobec wybuchu wojny stało się to niemożliwe. Niemniej Scholz stawia na Chiny pomimo świadomości zależności ekonomicznej oraz krytyki zachodniej opinii publicznej wobec łamania przez Pekin praw człowieka. Eksperci podkreślają, że kanclerz nie ma wyjścia i to pomimo świadomości, że podobna współpraca z Rosją, oparta na kupowaniu surowców energetycznych, zbankrutowała po 24 lutego br. Prawdopodobnie Scholz chce dać wytchnąć rodzimej gospodarce poturbowanej przez kryzys związany z wojną w Ukrainie. Jednakże bliska współpraca z Chinami w kontekście importu surowców i metali ziem rzadkich podważa zaufanie Amerykanów do Niemiec. - Próby Scholza zbudowania silnego bieguna geoekonomicznego opartego na surowcach z Chin oraz przekonaniu USA o lojalności będą więc karkołomne w sytuacji coraz większych napięć na linii Waszyngton-Pekin - dodaje prof. Grosse. Niemcy oczywiście nie zamierzają psuć relacji z Amerykanami i będą nadal współpracować na wielu polach, w tym w ramach NATO. Berlin chce jednak podkreślić swoją i europejską podmiotowość, zwłaszcza gdy na horyzoncie złowrogo majaczą spory handlowe między Waszyngtonem a Brukselą. Chodzi m.in. o kwestie niepłacenia podatków przez amerykańskich gigantów technologicznych czy sprawę ochrony i przechowywania danych Europejczyków, korzystających z aplikacji firm zza oceanu. Najnowszy spór może dotyczyć przyjętego latem, a wchodzącego w życie od początku 2023 r. amerykańskiego "Inflation Reduction Act". Oznacza on prawie 370 mld dolarów dotacji na zielone technologie, a duża część tej kwoty ma charakter protekcjonistyczny, co może odbić się na europejskim przemyśle. Dlatego Berlin od czasu przejęcia władzy przez Scholza, a wcześniej Paryż, wzywał do reform w UE, wzmocnienia europejskiego przemysłu, jakiejś formy wspólnotowej polityki obronnej, zmianach fiskalnych czy w końcu skończenia z blokowaniem decyzji przez jedno państwo. Na początek w zakresie spraw zagranicznych. - Polska traktuje Amerykanów jako gwaranta bezpieczeństwa i z punktu widzenia Warszawy gospodarcze spory państw Europy Zachodniej z Amerykanami są niezrozumiałe. Berlinowi zależy na zwiększeniu autonomii od USA w sferze gospodarczej, jak również geopolitycznej, choć prawda jest taka, że RFN nie może i chyba nie do końca chce być gwarantem bezpieczeństwa dla Europy Środkowo-Wschodniej - sceptycznie podsumowuje prof. Grosse. Jak na razie na zmiany idące po myśli Berlina i tak nie ma w UE zgody, a przeciwko są m.in. Polska i część państw naszego regionu. Jednak wobec niedawnych zapowiedzi Scholza trudno przypuszczać, by Berlin porzucił swe zamierzenia wprowadzenia takich zmian w UE, które pozwoliłyby mu na realizację strategicznych interesów. A na pewno tym próbom warto się przyglądać.