Rywalizacja o globalną dominację między Chinami i Stanami Zjednoczonymi nie pozostawia nikogo na uboczu. Walka toczy się o każdy kraj i każdą arenę wpływów. Nawet o te, które są w praktyce bez większego znaczenia. Dominuje jednak mentalność zimnowojenna - nasz sukces to jednocześnie odebrana szansa na sukces drugiej strony. W przypadku Indii jest jednak zgoła inaczej - to sprzymierzeniec, o którego względy naprawdę warto powalczyć. Stany Zjednoczone robią to zresztą nie od dziś, a przeciąganie Delhi do amerykańskiego narożnika ma dla obu stron dużo sensu i obopólnych korzyści. Po pierwsze: Przeciwwaga dla Chin W amerykańskiej polityce zagranicznej Indie od dekad miały status strategicznej przeciwwagi dla Chin w Azji. Rzecz w tym, że za zapisami w politycznych doktrynach nie szło zbyt wiele praktycznych działań. Chociażby fakt, że wielki amerykański biznes nie chciał mocno wiązać się z Indiami i inwestować tam swoich pieniędzy. Amerykański rząd nie widział też potrzeby w rozwijaniu współpracy z Indiami w strategicznych obszarach takich jak obronność czy nowe technologie. Punktem zwrotnym okazała się tutaj inwazja Rosji na Ukrainę, która jednocześnie przyspieszyła tempo rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Zarówno Chiny, jak i Stany Zjednoczone szukają sojuszników, gdzie tylko mogą. Chiny postawiły na Rosję i Globalne Południe. Amerykanie na Unię Europejską i kraje z basenu Pacyfiku. Indie, w myśl swojej politycznej doktryny, pozostawały niezależne i trzymały dystans od obydwu bloków. Kluczowe jest tu jednak pole manewru. Chińczycy nie mają co liczyć na sojusz i bliską współpracę z Indiami. Historycznie to ich przeciwnik - weźmy chociażby wojnę chińsko-indyjską z początku lat 60. XX wieku czy ostatnie starcia graniczne, które trwają nieprzerwanie od grudnia 2022 roku - a gospodarczo największy rywal w Azji, z którym walczą o dominację w regionie. Mówimy przecież o drugiej i szóstej gospodarce globu. W przypadku Stanów Zjednoczonych takich przeszkód nie ma. Administracji Joe Bidena zależy natomiast na jak najszerszym antychińskim froncie w samej Azji i basenie Pacyfiku. Nie bez powodu NATO, głównie z inicjatywy Amerykanów, mocno zacieśniło współpracę z Japonią, Koreą Południową, Australią i Nową Zelandią. Dodanie do tego grona Indii byłoby dla Waszyngtonu wielkim, strategicznym sukcesem. Sukcesem, który już w samej Azji przechylałby szalę na stronę Stanów Zjednoczonych. - Fundamentalnym powodem, dla którego uważam, że relacje amerykańsko-chińskie nie są w tym miejscu co relacje amerykańsko-indyjskie jest ogromny szacunek pomiędzy Ameryką i Indiami, wynikający z tego, że i my, i Indie jesteśmy demokracjami - stwierdził prezydent Biden podczas czerwcowej wizyty indyjskiego premiera Narendry Modiego w Waszyngtonie. Po drugie: Uzbrojenie, technologie i rynek zbytu Geopolityka i walka o miano globalnego gracza numer jeden to nadrzędny cel zarówno dla Amerykanów, jak i Chińczyków. Stany Zjednoczone w relacjach z Indiami widzą też jednak ogromny potencjał handlowy i militarny. Wspomniana czerwcowa wizyta premiera Modiego w Stanach Zjednoczonych przyniosła szereg dwustronnych porozumień obronnych, handlowych i dotyczących transferu technologii. Stany Zjednoczone sprzedadzą Indiom drony bojowe MQ-9B Sea Guardian, a amerykański koncern General Electric będzie współpracować w indyjskimi firmami przy budowie silników odrzutowych do indyjskich myśliwców. Co więcej, w Indiach mają też powstać zakłady Microna, a więc jednego z największych na świecie producentów półprzewodników. Jeszcze wcześniej obie strony podpisały porozumienie INDUS-X, którego celem jest "rozszerzenie strategicznego partnerstwa technologicznego" i współpraca przemysłów zbrojeniowych obu państw. To przełomowy krok, bowiem dotychczas Amerykanie bardzo niechętnie dzielili się z Indiami swoimi technologiami. - Odchodzimy od starej relacji "sprzedawca-kupujący", którą mieliśmy wcześniej, i przechodzimy dziś do relacji, w które wchodzi transfer technologii, wspólny rozwój i wspólna produkcja - zachwalał podpisane porozumienia szef indyjskiego rządu. Logika Waszyngtonu jest prosta: dając od siebie coś, czego nie dawali wcześniej, Amerykanie chcą wciągnąć Indie na pokład antychińskiej koalicji, a jednocześnie wzmocnić rolę tego państwa w Azji, bo będzie się to wiązać z jednoczesnym osłabieniem Chin. Chodzi przede wszystkim o stworzenie alternatywy dla zależnych od Chin łańcuchów dostaw oraz produkcję półprzewodników. Jednak możliwości obopólnie korzystnej współpracy są o wiele szersze. Indie to gigantyczny i chłonny rynek, na którym żyje ponad 1,4 mld osób. Chociaż Amerykanie są głównym partnerem handlowym Indii, a wymiana handlowa obu krajów szacowana jest na 130 mld dol. rocznie, to ekonomiści wskazują, że potencjał tej relacji jest zdecydowanie większy. Poza tym, Indie chcą odejść od łatki światowej szwalni i montowni, a położyć nacisk na przemysł i nowe technologie. Amerykanie mają możliwości, żeby im w tym pomóc. Ale, oczywiście, wszystko ma swoją cenę. Po trzecie: Uderzenie w Putina W dyskusji o nowej roli Indii zarówno w Azji, jak i w walce o światową dominację między Stanami Zjednoczonymi nie można zapominać o... Rosji. A to dlatego, że jeśli chodzi o współpracę wojskową, Indie od lat są z Kremlem bardzo mocno związane. Przed 2016 rokiem Rosja odpowiadała za zaspokojenie nawet 65 proc. potrzeb indyjskiej armii. Później, pomiędzy rokiem 2017 a 2022, ten udział spadł do 45 proc. To wciąż niemal połowa, ale Amerykanie dostrzegają tutaj dla siebie szansę i pole do działania. Wciągając Indie do wielopłaszczyznowej współpracy, chcą zwiększyć swój udział w dostawach dla tamtejszej armii z obecnych 11 proc. i wyprzedzić drugiego dostawcę uzbrojenia, czyli Francję, która zaspokaja 29 proc. potrzeb indyjskiej armii. Kluczowe jest jednak konsekwentne wypieranie z indyjskiego rynku Rosji. Mimo wywołanych wojną w Ukrainie problemów ze swoim przemysłem zbrojeniowym, Kreml nadal realizuje kontrakty dla Indii, finansując w ten sposób swoją machinę wojenną. Co ciekawe, amerykańskiej administracji nie zniechęciło tutaj nawet odmienne stanowisko Waszyngtonu i Delhi, jeśli chodzi o wojnę w Ukrainie. Amerykanie to najważniejszy sojusznik Kijowa, zapewniający Ukraińcom militarną płynność i możliwość prowadzenia działań wojennych. Z kolei Indie, w myśl swojej doktryny neutralności, nie potępiły jednoznacznie agresji Rosji na Ukrainę, chociaż w ostatnim czasie zaczęły wzywać do tego, że wojna musi się skończyć. Powodu można się domyślać: ogromna zależność od Rosji w sektorze zbrojeniowym. Amerykanie liczą jednak, że ta zależność już niedługo będzie melodią przeszłości.