Sebastian Przybył, Interia: Lewica nie lubi mężczyzn? Prof. Joanna Senyszyn, Lewica Demokratyczna: - Niektórych z pewnością, ale skąd to pytanie? W mediach społecznościowych pojawiły się głosy, że lewica troszczy się wyłącznie o prawa kobiet, z kolei o prawach mężczyzn nie mówi wcale. - Ponieważ kobiety są wciąż dyskryminowane, muszą być traktowane afirmacyjnie, aby przyspieszyć rzeczywiste równouprawnienie. Tego wymaga sprawiedliwość. Dlaczego więc młodzi mężczyźni rzadziej mają lewicowe poglądy? - Kiedyś mężczyźni wyżywali się na wojnach, w pojedynkach i pospolitych bijatykach. Teraz żyją w pokoju, bójki są zagrożone karami kodeksowymi, więc może buzują w nich hormony i szukają ujścia dla agresji m.in. w popieraniu agresywnych ugrupowań. Zapisują się też do przeróżnych organizacji, przynajmniej z nazwy paramilitarnych: "Żołnierze Chrystusa", "Wojownicy Maryi". W czerwcu 2021 roku powiedziała pani, że "mężczyźni są słabsi psychicznie, nie radzą sobie we współczesnym świecie, nie potrafią się w większości dostosować do tego, że kobiety wreszcie osiągnęły niezależność". Dalej podtrzymuje pani tę tezę? - To teza lekarzy i psychologów, którą przytoczyłam i nie mam podstaw do zmiany zdania. Chłopcy rodzą się słabsi i krócej żyją. Śmiertelność niemowląt płci męskiej jest wyższa niż niemowląt płci żeńskiej. Mężczyźni kilkukrotnie częściej niż kobiety popełniają samobójstwa. W 2021 roku w Polsce 85 proc. aktów samobójczych dokonali mężczyźni (4413 przypadków), choć z racji płci mają łatwiejsze życie niż kobiety. Jak to dowcipnie ujął Henry Louis Mencken, "mężczyźni mają szczęśliwsze życie niż kobiety, bo później się żenią i wcześniej umierają". I to są pani zdaniem czynniki wskazujące na to, że młodzi mężczyźni częściej popierają Konfederację? - Szukają kogoś, kto - jak oni - nie rozumie kobiet, kto by ich poprowadził przez życie, kto by za nich myślał i podejmował decyzje. Natomiast kobiety chcą same kierować swoim życiem. Młodzi mężczyźni popierają Konfederację za radykalizm, konserwatyzm, a zwłaszcza za seksizm, który uważają za bardzo męski. Na szczęście z wiekiem im to przechodzi (śmiech). Na początku marca powiedziała pani w Sejmie, że "Jan Paweł II ma szczęście, że nie żyje, bo zmarłych się nie sądzi", po czym posłowie PiS opuścili salę plenarną. Jakie chciałaby pani zatem postawić zarzuty Karolowi Wojtyle? - Zarzuty - nie tylko ukrywania kościelnej pedofilii, ale i papieskiej odpowiedzialności za rozprzestrzenienie się AIDS w Afryce, dyskryminację kobiet, zniewolenie katolików ortodoksyjnym, bezdusznym podejściem do legalnej aborcji, antykoncepcji, in vitro, edukacji seksualnej, przyjaźń z pedofilskim przestępcą Degollado - stawiałam wielokrotnie w swoich sejmowych wystąpieniach i publikacjach. Jakie związki ma z tym Jan Paweł II? - Wojtyła był zwolennikiem kultury tajności. Interes Kościoła stawiał ponad krzywdę ofiar, ponad prawdę, ponad uczciwość. Do końca swojego świadomego pontyfikatu utrzymał w mocy tajną instrukcję nakazującą biskupom ochronę pedofilów, niszczenie dowodów przestępstw i zmuszanie ofiar do milczenia. Zresztą sam to robił jako krakowski biskup. Ale po skandalach pedofilskich na przełomie wieków w USA papież wspominał, że "pedofilia to zbrodnia i wielki grzech w oczach Boga". - Mówić łatwo, ale ludzi ocenia się po czynach, nie po słowach. Jan Paweł II był wyznawcą etyki norm i stąd właśnie jego kompletny brak empatii dla ofiar gwałtów pedofilskich. Grzechem - bo tak Kościół nazywa przestępstwa - jest złamanie normy. W przypadku gwałcenia dzieci łamana jest norma mówiąca, że seks jest dopuszczalny tylko w sakramentalnym związku małżeńskim w celach prokreacyjnych. Zatem gdy dochodzi do przestępstwa pedofilii, w opinii Kościoła obie strony łamią tę normę i dlatego słyszymy nawoływania biskupów, by modlić się za księży pedofilów. Oni zrównują ofiary z przestępcami. Więc jak w pani opinii Jan Paweł II wpłynął na sytuację związaną z pedofilią w Kościele? - Jan Paweł II stworzył w Kościele raj dla pedofilów. Dlatego jest ich tam ponad dwukrotnie więcej (4-7 proc.) niż średnio w ludzkiej populacji. Za jego pontyfikatu w 1983 roku w nowym kodeksie prawa kanonicznego pedofilię przeniesiono z grupy przestępstw ciężkich do pospolitych i zrównano z utrzymywaniem stosunków płciowych księży z dorosłymi, a nawet z przywłaszczeniem przez księdza pieniędzy z tacy. W środę wysłała pani interpelację poselską w sprawie rekolekcji w Toruniu. Pyta się w niej pani o działania MEiN w tej kwestii, o zgłoszenie sprawy do organów ścigania, o konsultacje programów rekolekcji z rodzicami i dyrektorami szkół oraz o konsekwencję wobec kujawsko-pomorskiego kuratora oświaty, który odmówił działania w tym temacie. Jakiej odpowiedzi spodziewa się pani od ministerstwa? - Głupiej, bo mądrej jeszcze nigdy od Czarnka nie dostałam. Minister Czarnek będzie bronił Kościoła jak niepodległości i swojego stanowiska. Podczas tych rekolekcji - na co nikt nie zwrócił uwagi - miały miejsce poważne przestępstwa zagrożone w kodeksie karnym więzieniem. Była to promocja przemocy i pornografii w masochistycznej, ostrej formie. Księża dopuścili do demoralizacja dzieci i młodzieży. Twierdzi pani, że parafia o tym wiedziała? - Szkoła Nowej Ewangelizacji, która została wybrana przez ten kościół do organizacji rekolekcji, zwróciła się do księdza z prośbą, by wynieść z kościoła przenajświętszy sakrament, więc mieli świadomość, że będą demoralizować dzieci, pokazując i promując rzeczy skandaliczne, niegodne, obrażające moralność, a przede wszystkim zabronione przez prawo, a mianowicie przemoc wobec kobiet i pornografię. Jaka więc powinna być reakcja ministerstwa? - To powinno być zgłoszone do prokuratury, bo żadne przeprosiny nie wystarczą. Kościół katolicki dopuścił do przestępstwa. Skandaliczne rekolekcje miało oglądać dwa tysiące dzieci i młodzieży. Czy pani zdaniem prokuratura rozpocznie śledztwo w tej sprawie? - Minister Ziobro do tego nie dopuści, ponieważ przestępstwa Kościoła są ukrywane. Dobrym przykładem jest rezygnacja przewodniczącego Państwowej Komisji ds. Pedofilii pana Błażeja Kmieciaka. Stwierdził on, że rezygnuje, ponieważ przy obecnej nowelizacji przepisów czułby się niekompetentny. Uważam, że nie to odegrało główną rolę. Nie wykluczam nacisków. Już wcześniej przewodniczący wyrażał się bardzo negatywnie o współpracy z Kościołem i mówił, że nie może dostać żadnych materiałów. Przechodząc do kwestii politycznych. Co dzieje się z założonym w czerwcu 2022 roku Stowarzyszeniem Lewicy Demokratycznej? Sąd Okręgowy w Warszawie zakazał państwu posługiwać się logotypem SLD na czas trwania postępowania, z kolei Sąd Okręgowy w Zielonej Górze dokładnie przeciwnie. - W Polsce nie ma precedensów, więc każdy sąd może wydawać takie wyroki, jaki uważa za zgodne z przepisami. Sytuacja stowarzyszenia jest jednak jasna, ponieważ logo jest opatentowane, a prawo do niego posiada właśnie Stowarzyszenie Lewicy Demokratycznej. Dlaczego więc po rozstaniu z PPS nie budowali państwo tożsamości swojego koła na bazie marki Stowarzyszenia Lewicy Demokratycznej a nowym brandzie Lewicy Demokratycznej? - Jesteśmy kołem, które ma szeroki pogram i szerokie, lewicowe horyzonty. Identyfikujemy się z problemami pracowników, z inicjatywami kobiecymi, szkolnymi, na rzecz świeckiego państwa. Nie chcemy być w żaden sposób zaszufladkowani. Co was zatem różni od konkurencyjnej lewicowej listy Unii Pracy, Nowej Lewicy, Razem i PPS? - Jesteśmy demokratyczni, a partia Czarzastego demokratyczna nie jest. Zresztą sąd w Warszawie bada obecnie proces połączenia Nowej Lewicy - czy współprzewodniczący Czarzasty i Biedroń zostali legalnie wybrani. Dnia 11 marca w Zielonej Górze odbył się zjazd SLD. Podczas konferencji poseł z ramienia Nowej Lewicy Bogusław Wontor krytykował Czarzastego jednoznacznie, podobnie jak pani. Powinniśmy spodziewać się przejścia posła Wontora z klubu Lewicy do koła LD? - O to proszę pytać posła Wontora. Jaki jest plan Lewicy Demokratycznej na kampanię, a przede wszystkim na listy wyborcze? Do niedawna wspierający was PPS wszedł w koalicję z Nową Lewicą. Koło LD - jak rozumiem - taki scenariusz wyklucza. - Nie wykluczamy żadnego scenariusza. Czyli bylibyście w stanie znaleźć się na jednej liście z Nową Lewicą Czarzastego i Biedronia? - Jesteśmy zwolennikami jednej listy demokratycznej opozycji, bo tylko taka ma realne szanse wygrania z PiS. Nie widzimy problemów o charakterze programowym, ponieważ można znaleźć wspólne punkty, które łączą PO, Polskę 2050, PSL i lewicowe ugrupowania. Na przykład? - Chociażby to, że chcemy być w Unii Europejskiej. Prezes Kaczyński - który dotychczas wypierał się, że chce wyprowadzić Polskę z UE - powiedział w listopadzie wyraźnie, że wyjście z Unii jest moralnie uzasadnione i gdyby to nastąpiło, osobiście by to popierał. Prawo i Sprawiedliwość dąży do wyjścia Polski z Unii Europejskiej? - Nie ma żadnych wątpliwości. 90 proc. Polaków popiera nasze członkostwo w UE, a dalsze rządy PiS oznaczają wyprowadzanie Polski z Unii. Dziś wcale nie potrzeba referendum, żeby do tego doszło. Wystarczy, że PiS-owska większość przegłosuje taką ustawę sejmową. Ale wspólna lista opozycja to dzisiaj mrzonka. - Nic nie jest jeszcze przesądzone. Jeżeli w czerwcu notowania kilku opozycyjnych partii będą na granicy progu wyborczego, to chęć utworzenia jednej dużej listy gwałtownie wzrośnie. Państwa ugrupowanie nie jest akurat wcale notowane w sondażach. - Koła zazwyczaj nie są notowane w sondażach, tylko partie. Było natomiast takie badanie, w którym SLD-PPS miało około 2,5 proc., a Lewica około 5 proc. Wicemarszałkini Gabriela Morawska-Stanecka ma zapewnione miejsce w pakcie senackim? - Zapewne tak, skoro na początku przyjęto, że obecni senatorowie - jeśli wyrażą taką wolę - będą mogli ponownie ubiegać się o mandat w Senacie. Nie wykluczam jednak, że być może marszałkini Morawska-Stanecka będzie chciała wystartować do Sejmu, ponieważ tam rozgrywa się główna polityka. Jeśli nie doszłoby do wspólnej listy opozycji, gdzie znaleźliby się politycy Lewicy Demokratycznej? - Do Senatu zawsze można startować samodzielnie. Pani startowałaby więc z Gdyni? - Cała Polska stoi otworem, jest sto jednomandatowych okręgów wyborczych. Wierzy pani, że znajdzie się pani w kolejnym parlamencie? - Jestem niewierząca. W takim razie - rozważa pani scenariusz, że nie znajdzie się pani w kolejnym parlamencie? - Każdy zdroworozsądkowy polityk musi się z tym liczyć. W 2015 roku, mimo że miałam znakomity wynik w Gdańsku, moja partia nie przekroczyła progu i nie weszła do Sejmu. Wolałaby pani zasiadać w Sejmie czy w Senacie? - W Senacie jeszcze nigdy nie byłam, więc może byłoby to ciekawe doświadczenie. Trzon polityki to jednak Sejm. Jeśli jednak nie dostałaby się pani ani do Sejmu, ani do Senatu - jakie ma pani plany na przyszłość? - Robiłabym dokładnie to samo, co teraz - wpływam na polityczną rzeczywistość, piszę felietony do tygodnika "Fakty po mitach", "Alfabet naszych czasów" i autobiografię, więc nie zabrakłoby mi zajęć. Pisałabym również projekty ustaw i zbierałabym 100 tys. podpisów, aby je złożyć jako obywatelskie. Mam w tym duże doświadczenie. W czwartej kadencji, wspólnie z organizacjami kobiecymi, napisałam i złożyłam projekt ustawy o świadomym rodzicielstwie (druk sejmowy 3215 z 2004 roku), który był inspiracją dla wszystkich późniejszych liberalizacji prawa aborcyjnego. Miałabym też więcej czasu na podróże. Rozmowę przeprowadził Sebastian Przybył Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na sebastian.przybyl@firma.interia.pl