Konfederacja 2023. Wczoraj "faszyści". Jutro "realiści"?
Wygląda na to, że to partia Bosaka i Mentzena zdecyduje, kto będzie nami rządził po jesiennych wyborach. Proces ich obłaskawiania pewnie zaraz się rozpocznie.

Zanosiło się na to od pewnego czasu. Jednak liderzy opozycji antyPiSowskiej długo nie chcieli przyjąć faktów do wiadomości. W obliczu coraz wyraźniej rysujących się sondażowych trendów, trudno jednak dłużej uciekać od rzeczywistości.
A rzeczywistość jest taka, że szeroki blok KO-Hołownia-Lewica-PSL jest jednak zbyt... wąski. I zbyt krótki. Jakby nie ciągnąć i tak nie starczy. I jeśli nie wydarzy się żaden polityczny cud - taki blok nie będzie miał w nowym Sejmie większości. Nie mówię nawet o większości trwałej. Ale w ogóle takiej, która pozwoliłaby dostać się do upragnionych ław rządowych i przepędzić stamtąd złych PiSiorów.
Diabelski wybór
W tej sytuacji obóz "demokratyczny" stanie przed iście diabelskim wyborem. Pierwsza opcja jest taka, że nie zrobią nic. I będą się bezradnie przyglądali jak PiS pozostaje u władzy (w oficjalnym sojuszu z Konfederacją albo za jej cichą zgodą). Jeśli antyPiS tak się zachowa, to zdenerwować się mogą jednak ich wyborcy. Przynajmniej ich część.
No bo jakże to? Najpierw opozycja pompowała oczekiwania i straszyła, że stawką tych wyborów jest "sama demokracja" i że PiS to rozjeżdżający Polskę walec, który należy za wszelką cenę powstrzymać. I że odsunięcie PiS-u od wpływu na państwo to wręcz moralny nakaz sumienia. A teraz co? Odpuszczają i umywają ręce, mówiąc "niech się dzieje wola nieba"?
Wielki słoń w pokoju
Już wiecie pewnie do czego zmierzam. Tak, zmierzam w kierunku - jak to się mówi - wielkiego słonia w pokoju. To znaczy do perspektywy zbudowania szerokiej koalicji KO-Hołownia-Lewica-PSL z Konfederacją właśnie. O takim mariażu po stronie antyPiSowskiej nikt głośno nie chce mówić. Bo to temat bardzo niewygodny.
Taka koalicja oznaczałaby przecież złamanie niepisanej zasady, że z narodową prawicą nie wolno się nawet przywitać na ulicy. A co dopiero zbudować z nimi koalicji rządowej. Budowa takiej koalicji wiązałaby się przecież dla wielu polityków i sympatyków antyPiSu z koniecznością przełamania głębokiego kulturowego obrzydzenia, które mają wobec Konfy. Niektórzy musieliby zaprzeczyć sporej części swojej politycznej tożsamości. Budowanej na werbalnym dystansie wobec środowiska uosabiających dla liberałów wszystko co w polityce najgorsze i najbardziej grząskie. Od homofobii po nacjonalizm.
Polityczne fikołki
Z drugiej strony... bez przesady. Polityka to taka gra, w której nie takie rzeczy już przechodziły. I nie takie jeszcze przejdą. Tu dawni wrogowie w jednej chwili mogą się stać cennymi sojusznikami. Niegdysiejsi "faszyści" łatwo zmieniają się w "zatroskanych państwowców". A "niebezpieczni radykałowie" w "wyważonych realistów". Mało mamy takich przykładów w polityce. Od Niesiołowskiego poczynając, na Giertychu i Gowinie kończąc.
Fikołki i wolty są w polityce możliwe. Problem polega tylko na tym, że takie rzeczy muszą zostać uprzednio przygotowane. To się nigdy nie odbywa z dnia na dzień. Takie próby nigdy się nie udają. Jak po pierwszej turze wyborów prezydenckich roku 2020, gdy nagle o poparcie Krzysztofa Bosaka oraz jego elektoratu próbował zawalczyć Rafał Trzaskowski. I gdy Michał Sutowski napisał w "Krytyce Politycznej" słynny tekst, że "prezydencki Paryż wart jest konfederackiej mszy". I że wróg mojego wroga jest jednak moim przyjacielem.
Czy teraz opozycja podejdzie do sprawy bardziej systemowo? To ważne pytanie, na które poznamy odpowiedź już bardzo niedługo. Warto więc uważnie obserwować w najbliższych miesiącach klimat opinii, jaki się będzie wokół Konfederacji roztaczał. Zwłaszcza w mediach liberalnych.