Demokratyczna opozycja w Polsce ma tylko jedną opcję, by rządzić po jesiennych wyborach - wynika z sondażu obywatelskiego, którego omówienie opublikowała w ubiegłym tygodniu "Gazeta Wyborcza". I choć eksperci zarzucili autorom manipulowanie wynikami wyjściowymi, to widmo jednej listy opozycji unosi się nad Polską. Przed podobnym wyzwaniem stanęły nie tak dawno partie opozycyjne w krajach Grupy Wyszehradzkiej: w 2021 r. w Czechach i w 2022 r. na Węgrzech. I chociaż efekty współpracy były różne, w obu państwach na opozycji na wiele miesięcy przed wyborami przystąpiono do uzgadniania warunków współpracy. - Na Węgrzech opozycja zaczęła uzgadniać kwestie programowe w sierpniu 2020 r., a wczesną jesienią 2021 r. wybrano kandydata na premiera. Takie trudne rozmowy wymagają czasu, który w Polsce zmarnowano - podkreśla w rozmowie z Interią Adam Balcer, politolog, dyrektor programowy w Kolegium Europy Wschodniej. Budapeszt w Warszawie. Widmo jednej listy Mimo różnic w systemach wyborczych w Polsce w dyskusji dotyczącej powstania jednej listy opozycji często towarzyszy odwołanie do przykładu Węgier. W kwietniu 2022 r. węgierska opozycja pierwszy raz w historii przystąpiła do głosowania zjednoczona. W jej skład weszły ugrupowania z niemal całego politycznego spektrum, włącznie z niegdyś skrajnie prawicowym Jobbikiem. Jednak pomimo dobrych początkowo sondaży nie pomogło to w pokonaniu Viktora Orbána. Nie brak głosów, że zaszkodziło. Pomimo tego rozmówcy Interii wskazują, że jedna lista opozycji w Polsce ma sens i mogłaby przyczynić się do wyborczego zwycięstwa nad PiS. - Inaczej niż w 2019 r. PiS nie jest zdecydowanym faworytem wyborów. I o ile w 2019 r. Koalicja Europejska w wyborach do Parlamentu Europejskiego nie miała żadnych szans, o tyle w przypadku podobnego tworu obecnie jest inaczej - podkreśla prof. Rafał Chwedoruk, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - Ordynacja wyborcza w Polsce umożliwia opozycji stworzenie jednej listy, co może przełożyć się na dużo więcej miejsc w parlamencie niż w przypadku oddzielnego startu. Wymaga to jednak zaangażowania wszystkich zainteresowanych podmiotów, powołania gabinetu cieni, pokazania projektów ustaw, gotowości do przejęcia władzy - podkreśla Adam Balcer. Przewagi Orbána Węgierska opozycja nie miała innej możliwości niż wspólny start, ze względu na przewagi, jakie zbudował przez 12 lat rządów premier Węgier. Po kolejnych nowelizacjach ordynacji Fidesz dysponował przewagą już na poziomie liczenia głosów. Zmniejszył liczbę miejsc w parlamencie, ale zwiększył proporcję mandatów przydzielanych w okręgach jednomandatowych kosztem miejsc przyznawanych proporcjonalnie. Granice okręgów zmieniono w ten sposób, by pokrywały się z grubsza z poparciem dla partii Orbána. Wprowadzono także instytucję kompensacji głosów, która podwójnie premiuje zwycięstwa w okręgach jednomandatowych odniesione dużą różnicą głosów. - Fideszowi pomogła przede wszystkim dominacja w mediach. Węgry są jedynym krajem Unii Europejskiej, który jest uznawany przez organizację Freedom House za tylko "częściowo wolny" - podkreśla Adam Balcer. I jak dodaje nasz rozmówca, Węgry to najbardziej skorumpowany kraj w UE. - Państwo w dużym stopniu zostało zawłaszczone przez partię rządzącą, a administracja jest upolityczniona. Te czynniki przełożyły się na przewagę, jaką miał Fidesz podczas kampanii wyborczej - dodaje Balcer. Polska to nie Węgry? Do koalicji Wspólnie dla Węgier należało sześć partii od "zielonej" partii Dialog, proekologicznego ugrupowania Polityka Może Być Inna, Partię Socjalistyczną, liberalne Momentum przez Koalicję Demokratyczną, po prawicowy Jobbik. W takiej sytuacji wielokrotnie pytano o sens budowania szerokich koalicji ze względu na różnorodność ideową partii i konieczność budowania trudnych kompromisów. Słabości takich tworów widać zwłaszcza w rywalizacji z wyrazistymi ugrupowaniami, jak Fidesz czy PiS. - To zależy od kontekstu. Koalicja opozycji na Węgrzech była tworem sztucznym, gdyż znalazł się w niej skrajnie prawicowy Jobbik. W Polsce nikt nie myśli o włączeniu do podobnej koalicji Konfederacji - zwraca uwagę prof. Chwedoruk. Węgierskiej koalicji złożonej z tak różnorodnych partii brakowało spójności i jednolitego przekazu w sprawie programu. I podobnie bywa postrzegana sytuacja w Polsce, gdzie często słychać, że mówienie o odsunięciu PiS-u od władzy może okazać się niewystarczające. - Ze względu na ordynację wyborczą opozycji opłaca się startować w dużym bloku. Ewentualne zwycięstwo może zostać premiowane dodatkowymi głosami, jak w 2015 r., gdy głosy oddane na ugrupowania, które nie przekroczyły progu wyborczego, wzmocniły de facto PiS - podkreśla prof. Chwedoruk. Adam Balcer zwraca zaś uwagę, że sytuacja opozycji na Węgrzech jest zupełnie inna niż w Polsce, gdzie jest zachowany większy pluralizm mediów. - Kontrola nad instytucjami i mediami jest w Polsce nieporównywalnie mniejsza. PiS ma kontrolę nad mediami publicznymi, ale nie ma aż takiej dominacji nad pozostałymi środkami masowego przekazu. Kandydat węgierskiej opozycji na premiera był na żywo w telewizji łącznie przez zaledwie kilka minut - zwraca uwagę Balcer. Czeska lekcja W przeciwieństwie do węgierskiej opozycji w Czechach jesienią 2021 r. opozycji udało się wygrać ze wzbudzającym kontrowersję premierem Andrejem Babiszem. Opozycja wystartowała w dwóch blokach. Pierwszym z nich była koalicja Razem (SPOLU), którą uformowały Obywatelska Partia Demokratyczna (ODS), Unia Chrześcijańska i Demokratyczna - Czechosłowacka Partia Ludowa (KDU-ČSL) oraz liberalna TOP 09. W skład drugiego bloku weszła Czeska Partia Piratów oraz ugrupowanie Burmistrzów i Niezależnych (STAN). Chociaż rządząca wówczas nominalnie liberalna partia ANO uzyskała w nowym rozdaniu parlamentu najwięcej mandatów (72), to więcej głosów zdobyła koalicja Razem (27,8 proc.). Na drugi blok (tzw. Pirstan) zagłosowało 15,6 proc. wyborców. Taki wynik dał obu blokom partii opozycyjnych stabilną większość w Izbie Poselskiej (108 miejsc na 200) i umożliwił stworzenie gabinetu, na którego czele stanął konserwatysta z ODS - Petr Fiala. Do porażki ANO przyczyniło się kilka czynników. - Ograniczone zdolności koalicyjne ANO uniemożliwiły Babiszowi zbudowanie większości parlamentarnej. Poza Izbą Poselską znaleźli się jego potencjalni koalicjanci czyli współrządzący z nim wcześniej socjaldemokraci, a także komuniści - podkreśla w rozmowie z Interią Łukasz Ogrodnik z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Jak dodaje analityk PISM, opozycji sprzyjał wyrok Sądu Konstytucyjnego z lutego 2021 r., który ustanowił korzystniejszy dla nich próg wyborczy (5 proc. zamiast wcześniejszych 10 proc. lub 15 proc. dla koalicji odpowiednio dwu lub trzypartyjnej) oraz sposób przeliczania głosów na mandaty. Zarówno SPOLU, jak i STAN powstały w grudniu 2020 r., na dziewięć miesięcy przed wyborami. Obie koalicje przed wyborami przedstawiły programy. Samorządowcy i Piraci poszli do wyborów z agendą centrolewicową. Centroprawica akcentowała liberalne propozycje, jak obietnica braku podwyżek podatków czy likwidacja części zasiłków mieszkaniowych. Takie zróżnicowanie utrudniło ANO polaryzowanie kampanii. Gdy partia Babisza zaczęła uderzać w liderujących w sondażach STAN, przejściowo wzrosły notowania ANO, jednak ze względu na złą kampanię część z nich postanowiła zagłosować na SPOLU. I wydaje się, że to umiejętność przekonania wahających się wyborców stała się kluczem do zwycięstwa, podobnie jak zachowanie niezależności przez media publiczne. To o tyle istotne, że Babisz jest najbogatszym Czechem, a w jego konglomeracie znajduje się kilka ważnych tytułów prasowych. Konfederacja jako partia "pokoju"? Dzięki znacznej przewadze w mediach i instytucjach państwowych na Węgrzech to Viktor Orbán lepiej "zarządzał" emocjami. Kampanię wyborczą zdominował temat wojny w Ukrainie. Fidesz przekonywał, że opozycja zamierza wciągnąć kraj w konflikt. Węgierski premier wielokrotnie podkreślał, że jego kraj powinien zachować dystans od walczących Ukrainy i Rosji. Partia Orbána przedstawiała się jako gwarant stabilności i bezpieczeństwa, a węgierski premier podkreślał, że najważniejsze jest realizowanie interesów Węgrów. Sztucznie podkręcano psychozę i strach wśród obywateli. - Viktor Orbán skutecznie wpływał na niezdecydowanych. Badania pokazały, że byli to głównie wyborcy Fideszu, którzy wycofali poparcie w trakcie pandemii COVID-19 - podkreśla Adam Balcer. Temat wojny w Ukrainie może być kluczowy także w wyborach parlamentarnych w Polsce. Z badań wynika, że sytuacja za naszą wschodnią granicą obok gospodarki oraz inflacji należeć będzie do najważniejszych tematów kampanii. - Wybory w ostatnich kilkunastu miesiącach w Europie wskazują na popularność partii "pokoju". Są to formacje, które akcentują potrzebę pierwszeństwa spraw wewnętrznych, rozwiązywanie problemów ekonomicznych, a nie np. wysyłania broni Ukrainie. Wybory z taką hierarchią celów wygrał węgierski Fidesz, dobry rezultat osiągnęła lewicowa koalicja we Francji pod kierunkiem Jean-Luc Melenchona czy prawica Marine Le Pen, a w Bułgarii do parlamentu weszli nacjonaliści - zwraca uwagę prof. Chwedoruk. W Polsce w podobne tony uderza Konfederacja. Politycy tego ugrupowania niejednokrotnie przekonywali, jak niedawno Robert Winnicki w RMF FM, że "grozi nam ukrainizacja Polski". Z analiz Instytutu Monitorowania Mediów (IMM) oraz Stowarzyszenia Demagog wynika, że tylko w okresie od 1 listopada 2022 r. do końca lutego br. w polskim internecie odnotowano prawie 180 tys. przekazów deprecjonujących Ukrainę i Ukraińców. Wśród najpopularniejszych antyukraińskich treści na Facebooku znalazły się wpisy Grzegorza Brauna. Adam Balcer przekonuje, że na Węgrzech mamy do czynienia z większym stopniem nacjonalizmu w społeczeństwie. Ugrupowania odwołujące się do takich haseł zdobyły łącznie ponad 60 proc. głosów. - W Polsce jest inaczej - zapewnia. Prof. Chwedoruk podkreśla, że po wyborach rządzący w Polsce - niezależnie od zwycięzcy - będą sprawować władzę w bardzo trudnych warunkach: kryzysu ekonomicznego i niestabilnej sytuacji geopolitycznej w związku z wojną na Ukrainie.