Łukasz Rogojsz, Interia: Jak to jest, że po ośmiu latach rządów Zjednoczona Prawica wchodzi w kampanię z niemal identycznym poparciem jak przed objęciem władzy? Magdalena Biejat: - Wahania poparcia partii są bardzo duże. To była absolutnie wyjątkowa kadencja Sejmu. Mieliśmy w niej globalną pandemię, potem światowy kryzys gospodarczy, a wreszcie także wojnę w Ukrainie. Tradycyjne spojrzenie i tradycyjne metody analizy sytuacji nie zdają tutaj egzaminu. Fakt jest faktem. Zjednoczona Prawica jest dzisiaj mocniejsza, niż myśleliście, że będzie po zimie. - W ostatnim półroczu widzimy bardzo dynamiczne zmiany sondażowe, często z miesiąca na miesiąc. Dlatego nie chcemy się skupiać na sondażach, tylko na rozwiązaniach, które zaproponujemy Polakom. Nasza wizja jest po prostu lepsza od oferty Prawa i Sprawiedliwości. Ale jednak to miała być zima, która zmiecie rządzących z planszy - kryzys inflacyjny, kryzys energetyczny, drożyzna. Dlaczego PiS wyszło z tego z tarczą? - Dlatego, że były bardzo zaniżone oczekiwania wobec rządu ze względu na kryzys, z którym Polacy mierzyli się zimą. Wielu Polaków obawiało się najgorszego, swojego obawy przerzucali na rząd i obniżali jego poparcie, a jednak te najgorsze scenariusze się nie sprawdziły. Za to Polacy przypisali polityczną sprawczość władzy. Czyli PiS dało radę. Czy może miało szczęście? - To kombinacja tych dwóch rzeczy. Jestem daleka od twierdzenia, że rząd nie potrafi nic zrobić. Problem z PiS-em polega na tym, że opiera się na zasadzie "Dziel i rządź", konfliktuje przeciwko sobie różne grupy wyborców. Bardzo dobrze widać to ostatnio po tym, jak rozgrywali protesty osób z niepełnosprawnościami. Zamiast odpowiedzieć na potrzeby różnych grup, rząd daje coś jednym grupom kosztem drugich i konfliktuje ze sobą różne grupy, żeby marginalizować te, które są dla niego niewygodne. Działa z myślą o interesie własnym, nie interesie społecznym. A konkretnie? - Dotyczy to chociażby opozycji starsi-młodsi. Mamy mocne dowartościowanie osób starszych w postaci chociażby 13. i 14. emerytury, a z drugiej strony brak realnego wsparcia dla młodych - uczniów, matek czy młodych dorosłych. Do tego PiS jeszcze potrafi sobie radzić w obliczu krótkoterminowych kryzysów - wtedy, gdy trzeba szybko znaleźć pieniądze na dodatkowe transfery - jednak kompletnie nie radzi sobie ze zmianami systemowymi, które zapewniłyby nam odporność na rozmaite kryzysy w przyszłości. - W efekcie mamy rosnącą liczbę emerytów otrzymujących głodowe emerytury, które nie pozwalają na godne życie. Albo uzależnienie nas od paliw kopalnych, ponieważ od lat nie ruszyły inwestycje w wiatraki czy atom. PiS samo kryzysy wywołuje, żeby potem heroicznie je rozwiązywać i ustawiać się w roli bohatera narodowego. To taki polityczny strażak podpalacz. Dlatego tym większą odpowiedzialnością opozycji, w tym Lewicy, jest prezentowanie korzystnych dla ludzi rozwiązań systemowych, które będą wybiegać w przyszłość. Jakich? - Chociażby propozycje Lewicy dotyczące podniesienia emerytur, leków za 5 zł czy wprowadzenia lepszych usług publicznych takich jak np. dobry i ogólnodostępny transport - autobus w każdej gminie i stacja kolejowa w każdym powiecie. Rozwiązań, które zostaną z nami na dłużej i nie będą zależeć od widzimisię tego czy innego polityka. Jako opozycja nie macie sobie nic do zarzucenia? Przez lata mówiliście Polakom, że poważny kryzys gospodarczy zatopi rząd PiS-u. Ostatni rok to taki właśnie kryzys. Tymczasem PiS stoi, jak stało. Skoro nie na kryzys gospodarczy, to na co liczy dzisiaj opozycja? - Musimy pamiętać, że wpływ kryzysu gospodarczego i inflacji na codzienne życie ludzi jest odroczony w czasie. Kiedy kryzys inflacyjny się zaczynał, nie wpływał jeszcze tak wyraźnie na siłę nabywczą Polaków, jeśli chodzi o codzienne wydatki. Dzisiaj widzimy z analiz i badań, że realne płace Polaków w wyniku inflacji szybko topnieją. Podwyżki nie nadążają za rosnącymi cenami. Dopiero teraz, po roku, oglądamy prawdziwy wpływ inflacji na jakość życia Polaków. Dzisiaj z jednej strony mamy odbijające się sondażowo PiS, a z drugiej Donalda Tuska, który dopiero co otwarcie zakomunikował partiom opozycyjnym: albo wspólna lista, albo nie będzie was w przyszłym Sejmie. - Radziłabym Tuskowi, żeby zajął się tym, co do niego należy. A jego rolą na opozycji, podobnie jak rolą każdego z nas, jest przekonywanie swoich wyborców do własnego programu. Tusk jest szefem formacji prawicowo-liberalnej. Jego zadaniem jest dzisiaj budować ofertę dla liberalnych wyborców. Zadbać o to, żeby poszli do wyborów i oddali głos na Platformę, a nie Konfederację. Nie boicie się, że groźba Tuska się zmaterializuje? Albo jeszcze inaczej: że taki jest cel PO, czyli kto nie będzie na pokładzie wspólnego statku, ten znajdzie się za burtą? - Wszystkie rzetelne sondaże pokazują, że jedna lista antyPiS ma bardzo silny potencjał demobilizacyjny dla wyborców opozycji. Jeśli może komuś zaszkodzić, to bardziej opozycji niż PiS-owi. To tym ważniejsze, że w najbliższych wyborach walka będzie toczyć się o każdy tysiąc głosów. Tusk powinien o tym pamiętać. Poza tym, wyborcy opozycji to nie worki z ziemniakami, które można przerzucać między listami dla interesu własnej partii. To świadomi ludzie, którzy mają swoje poglądy i wartości. Uważa pani, że Tusk nie ma tej świadomości? - Mam nadzieję, że ją ma. Tusk sam wielokrotnie przyznawał, że ma świadomość swojego ogromnego elektoratu negatywnego. Jest bardzo dużo ludzi wśród wyborców opozycji, którzy na Tuska nigdy w życiu nie zagłosują. Na jedną, wspólną listę również. Tak po prostu jest, to są fakty. Podobnie są w opozycji ludzie, którzy na pewno nie zagłosują na listę, na której jest Magdalena Biejat. I na to nie ma się co obrażać. Chodzi o to, żeby żaden wyborca opozycji nie został w dniu wyborów w domu i żeby każdy i każda czuł, że może wybrać kogoś, kto ich naprawdę reprezentuje. Jedna lista sprawi, że ci wyborcy zostaną w domu? - Tak, to bardzo realne ryzyko. Trzeba zachęcić ludzi do głosowania, ale nie negatywnym przekazem antyPiS, który nic ze sobą niesie, tylko przekazem pozytywnym - programem, konkretną wizją tego, jak ma wyglądać Polska po PiS-ie. My do tego zachęcamy. Niech Platforma również przekonuje wyborców do swojej wizji Polski, a gwarantuję im, że wtedy mamy bardzo dużą szansę pokonać PiS. Po co Tusk straszy potencjalnych sojuszników z opozycji? To jest jeszcze gra na pokonanie PiS-u czy już na to, żeby być numerem jeden w opozycji w przyszłym parlamencie? - Nie skupiamy się na tym, co publicznie opowiada Tusk, bo to donikąd nas nie doprowadzi. W odróżnieniu od niego, skupiamy się na swoim programie i na tym, co chcemy zaproponować wyborcom. Powiało chłodem. - Żeby była jasność, nie chcę stworzyć wrażenia, że nie ma kompletnie żadnej współpracy między partiami opozycyjnymi. Zaraz składamy wspólnie wniosek o wotum nieufności dla ministra Czarnka, a w zeszłym tygodniu Platforma poparła naszą inicjatywę w sprawie podwyżek dla nauczycieli. Jest wiele spraw, w których chcemy i potrafimy współpracować, a to dobry prognostyk dla przyszłego wspólnego rządu. Jest też bardzo dużo działań, które Platforma podejmuje, wchodząc w wasze obszary tematyczne. Ostatnio "babciowe", wcześniej sprawa mieszkań i krótszy tydzień pracy, jeszcze wcześniej aborcja i podwyżki dla budżetówki. Nie boicie się, że jeśli PO rozgości się w lewicowych tematach, to lewica przestanie być wyborcom potrzebna? - Platforma rzuca bardzo dużo pomysłów i niektóre z nich faktycznie są wyraźnie lewicowe. Osobiście cieszę się, że konserwatyści dostrzegli takie kwestie jak prawa człowieka, prawa pracownicze czy kryzys mieszkaniowy. Chociaż akurat w kwestii mieszkań - wnioskuję po ich propozycji - chyba nie do końca zrozumieli, na czym problemy mieszkaniowe Polaków polegają. Dopłaty do kredytów hipotecznych nie są odpowiedzią na kryzys mieszkaniowy. Wiemy to już doskonale, bo i PiS, i Platforma próbowały tego rodzaju rozwiązań. Za każdym razem kończyło się to wzrostem cen mieszkań. Niemniej dobrze, że próbują, że otwierają się na lewicowe postulaty. Mam uwierzyć, że Tusk wychodzi na kolejnym spotkaniu z wyborcami, rzuca nową lewicową obietnicę, a wy to oglądacie i mówicie: o, ale super wymyślił? - Różnica między PO a Lewicą polega na tym, że my o tych tematach mówimy od samego początku. O takich sprawach jak prawo do przerwania ciąży czy konieczność budowy mieszkań na wynajem mówimy od zawsze, a nie pod wpływem ostatnich sondaży. Myśli pani, że nieinteresującego się polityką wyborcę to obchodzi? On widzi, że największa partia opozycyjna coś proponuje, więc jeśli mu się to podoba, ona zgarnia za to punkty. - Z badań, a także z moich rozmów z wyborcami wynika, że wiarygodność ma znaczenie. Dla wyborców Lewicy to zasadnicza różnica. A co z wyborcami innych partii? Co z niezdecydowanymi? - Wyborców niezdecydowanych przede wszystkim musimy zmobilizować. Chcemy, żeby ci wyborcy przyszli do Lewicy ze względu na nasze pomysły wsparcia pracowników, skrócenia czasu pracy, zakończenia outsourcingu w instytucjach publicznych i szpitalach. Będą też wyborcy niezdecydowani, którzy - mam taką nadzieję - przyjdą do Polski 2050, PSL czy Platformy ze względu na ich propozycje. Jestem o to spokojna. Jest pani też spokojna, że w pewnym momencie kampanii Platforma nie wystawi do pierwszej linii Rafała Trzaskowskiego, żeby ostatecznie spacyfikować Lewicę? To najpopularniejszy polityk w waszym elektoracie, potężny atut w rękach Tuska. - Trzaskowski jest obecny w polskiej polityce jako prezydent Warszawy, a później również jako wiceszef Platformy, od początku tej kadencji. Naprawdę nie ma to większego wpływu na nasze poparcie. Nie boicie się Trzaskowskiego? Tego, że może przeprowadzić sporą część waszych wyborców do Platformy? - Nie, nie boimy się Trzaskowskiego. Po czterech latach współistnienia na jednej scenie politycznej zupełnie nie widzę zagrożenia dla Lewicy z jego strony. Rosnącej w siłę Konfederacji i Sławomira Mentzena też się nie obawiacie? Masowo pozyskują zwłaszcza młodych wyborców, a wydawało się, że to najbardziej lewicująca grupa elektoratu. - Nieproporcjonalne poparcie dla Konfederacji wśród młodych mężczyzn widzimy od dłuższego czasu. Na trwający sondażowy wzrost Konfederacji patrzę ze spokojem, bo te sondaże zmieniają się w ostatnich latach bardzo dynamicznie. Sytuacja potrafi zmienić się o 180 stopni z miesiąca na miesiąc. - Natomiast zachęcam wyborców, żeby przyjrzeli się działaniom Konfederacji, żeby przyjrzeli się temu, jak członkowie tej partii podpisywali się pod wnioskiem do Trybunału Konstytucyjnego za zniesieniem aborcji ze względu na wady płodu, żeby przyjrzeli się prorosyjskim wypowiedziom polityków tej formacji, żeby przyjrzeli się pomysłom na delegalizację rozwodów czy wprowadzenie kar cielesnych dla dzieci. Kiedy Konfederacja stoi w pełnym świetle i nie może już ukryć niewygodnych dla siebie tematów, błyskawicznie traci na atrakcyjności. Co jeśli wcale nie będą musieli niczego ukrywać? Co jeśli ludziom, którzy ich popierają, chodzi tylko o to, że są jedyną w pełni liberalną, czy wręcz libertariańską, partią na polskiej scenie politycznej? - Bardzo dobrze pamiętam, co się wydarzyło, kiedy wyszło na jaw, że posłowie Konfederacji razem z Kają Godek podpisali wniosek do TK w sprawie delegalizacji aborcji w Polsce. Bardzo wielu wyborców wówczas się od nich odwróciło, bo zdali sobie sprawę, że Konfederacja to nie tylko śmieszne filmiki na TikToku. Jestem przekonana, że to się wydarzy po raz kolejny. Im wyżej Konfederacja teraz wzleci, z tym większym hukiem niedługo spadnie.