- Nasza decyzja była podjęta tu i teraz, na podstawie wynegocjowanej umowy koalicyjnej. To nie jest decyzja, która mówi, że nigdy w życiu nie wejdziemy do tego rządu - mówi w rozmowie z Interią posłanka Dorota Olko. - Jeśli coś miałoby się zmienić na plus i umożliwić realizację naszego programu, warto byłoby tę decyzję przemyśleć. Nie jest tak, że poszliśmy na negocjacje z założeniem, że nigdy w życiu do tego rządu nie wejdziemy - dodaje członkini Zarządu Krajowego Razem. Mówi Maciej Konieczny, poseł i członek Rady Krajowej Razem: - Kluczowa w tej sytuacji jest kwestia realnego wpływu i siły, a to jest mierzone gwarancjami finansowymi na realizację obietnic programowych albo liczbą szabel w Sejmie, która umożliwia wpływ na kurs rządu. Nie wejdziemy do rządu, na którego kurs nie mielibyśmy większego wpływu. Liczby, kwoty i brak doświadczenia Przypomnijmy - w nocy z 9 na 10 listopada Rada Krajowa Lewicy Razem podjęła decyzję o niewchodzeniu tej partii do przyszłego rządu, ale także wyraziła zgodę na jego poparcie w Sejmie podczas głosowania nad wotum zaufania. Powodem wyjścia Razem z rządu jeszcze przed jego powołaniem był brak w umowie koalicyjnej gwarancji finansowych dla kluczowych postulatów tej formacji. Chodzi o trzy kwestie: 1 proc. PKB na mieszkalnictwo, 3 proc. PKB na badania i rozwój oraz 8 proc. PKB na ochronę zdrowia. Do tego doszedł także sprzeciw koalicjantów wobec innych priorytetowych punktów programu Razem: skrócenia czasu pracy, wzmocnienia roli związków zawodowych i ograniczenia tzw. "śmieciówek" na rynku pracy. Rzecz w tym, że w liczącej 13 stron umowie koalicyjnej nikt nie wpisał szczegółowych kwot czy procentów PKB na konkretne projekty i programy. A przecież każda z tworzących przyszły rząd partii takie szacunki robiła i w kampanii wyborczej takie konkrety obiecywała. - Nie mogliśmy się domagać wpisania konkretnych procentów i kwot, dopóki nie dowiemy się, w jakim stanie są finanse państwa - tłumaczy w rozmowie z Interią poseł Marcin Kulasek. - Tutaj wychodzi też brak doświadczenia rządowego (Razem - przyp. red.). Nasi koledzy, którzy takie doświadczenie mają, przestrzegali nas przed forsowaniem tego rodzaju zapisów, bo lepiej zrobić mniejszy krok we właściwą stronę, niż większy w złą i wyjść na polityków nieodpowiedzialnych - podkreśla sekretarz generalny Nowej Lewicy. Jak zauważa poseł Kulasek, po audycie finansów publicznych może się jednak okazać, że sytuacja nie jest tak zła, jak obawia się tego przyszła ekipa rządząca. Wówczas do koalicyjnych ustaleń będzie można wprowadzić konkretne kwoty i procenty PKB. - Wtedy też otworzyłoby się okno transferowe i być może politycy Razem jednak weszliby do rządu, na co bardzo wszyscy liczymy - przewiduje nasz rozmówca. Partia Razem: Zasada ograniczonego zaufania Konfrontowani z taką argumentacją politycy Razem przyznają, że jest ona sensowna i logiczna. Wskazują też jednak na specyfikę perspektywy bardzo małego koalicjanta - Razem liczy raptem siedmioro posłów, więc nawet bez ich poparcia rząd Donalda Tuska ma w Sejmie bezpieczną większość - która diametralnie różni się od tej PSL, Polski 2050 czy nawet Nowej Lewicy. - Jak się jest partnerem mniejszościowym, zwłaszcza partią z zaledwie siedmiorgiem posłów, to nie można polegać na zapewnieniach, że coś się uda, bo potem już nie będzie żadnej formy skutecznego nacisku - wyjaśnia w rozmowie z Interią posłanka Dorota Olko. - W polityce zasada ograniczonego zaufania jest potrzebna na każdym poziomie. Nie można ufać w ciemno, nawet koalicjantom. Byłoby to mocno nierozważne. Wiadomo, że już po wejściu do rządu bez kontrasygnaty ministra finansów nic nie można zrobić - zaznacza. Po ogłoszeniu decyzji przez Razem wśród głosów krytyki mocno przebijał się też ten mówiący o tym, że lepiej było wejść do rządu mimo braku zapewnień, próbować lobbować za swoimi pomysłami od środka, a opuścić go dopiero w ostateczności, jeśli wszelkie próby spełzłyby na niczym. Wszak wyjście z rządu w trakcie kadencji rezonowałoby znacznie bardziej, niż niewejście do niego jeszcze przed jego powołaniem. - Z perspektywy Razem nie było decyzji, która nie wiązałaby się z krytyką i negatywnymi komentarzami. Gdyby Razem weszło do rządu Tuska, to skala krytyki i negatywnych komentarzy byłaby zapewne jeszcze większa - uważa poseł Maciej Konieczny. I dodaje: - Jesteśmy partią lewicową i antyneoliberalną. Gdy tworzyliśmy Razem w 2015 roku, to tworzyliśmy je w kontrze do neoliberalnej polityki rządów Donalda Tuska. Trudno żebyśmy dziś wchodzili to rządu Tuska bez gwarancji, że tym razem będzie inaczej. Naprawdę nie ma przepisu, że każda partia lewicowa musi współtworzyć rząd formowany przez konserwatywnych liberałów. Kształt przyszłego rządu. PiS już zaciera ręce Gra wydawała się jednak warta świeczki, bo z informacji Interii wynika, że propozycję objęcia teki ministry zdrowia miała Marcelina Zawisza. Brak gwarancji finansowych na ochronę zdrowia spowodował jednak, że ani ona, ani Razem nie zdecydowało się wziąć odpowiedzialności za chyba najbardziej newralgiczny resort w rządzie. Inną kwestią są stanowiska sekretarzy i podsekretarzy stanu, które będą przysługiwać wszystkim koalicjantom we wszystkich resortach. Klubowi partnerzy Razem z Nowej Lewicy po ogłoszeniu decyzji koalicjantów robili dobrą minę do złej gry. Słyszeliśmy zapewnienia, że to żadna rysa na rozmowach koalicyjnych, że Razem uprzedzało o tym od dawna, że mimo niewejścia do rządu, nadal będą ten rząd popierać i to jest najważniejsze. Im dalej w las, tym jednak więcej krytycznego spojrzenia na decyzję formacji Adriana Zandberga i Magdaleny Biejat. - Jak się jest w polityce, to nie można udawać, że się nie idzie po władzę, a władzy uczy się wtedy, kiedy wchodzi się do rządu, ministerstw. Szkoda że nie chcą z tego skorzystać - oceniła postawę Razem posłanka Nowej Lewicy Joanna Scheuring-Wielgus, którą zapytano o sprawę na antenie TOK FM. Podobnych głosów w szeregach formacji Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia jest więcej. Niektóre zresztą znacznie mocniejsze. - Decyzja Razem to osłabienie całej Lewicy w negocjacjach z pozostałymi partnerami. Z tego powodu mamy mniejsze przełożenie na liczbę resortów, o które możemy się ubiegać - mówi wpływowy polityk Nowej Lewicy. Jak tłumaczy, rozmowy są trudne i przedłużają się, a w decydującym momencie na stole może znaleźć się argument, że wraz z rządową rejteradę Razem Nowa Lewica straciła mandat do ubiegania się o kolejne stanowiska. - Jeśli nie będziemy w stanie się w czymś dogadać, to na stole znajdą się najpoważniejsze argumenty, wytoczone zostaną najcięższe działa - przewiduje nasze źródło. Na rosnące napięcie w szeregach lewicowej koalicji i między partnerami tworzącymi przyszły rząd z zainteresowaniem (i nadzieją) patrzy Prawo i Sprawiedliwość. O postawie Razem w ciepłych słowach wypowiedział się dopiero co rzecznik rządu Piotr Müller. - Programów mieszkaniowych nie ma w umowie koalicyjnej w takim zakresie, jakby życzyła sobie Razem. Trzeba im oddać, że podchodzą programowo, pryncypialnie. To się chwali. Walczą o swoje kwestie programowe - ocenił na antenie Radia ZET. Zważywszy na misję tworzenia rządu, którą 13 listopada od prezydenta otrzymał Mateusz Morawiecki, zasadne staje się pytanie, czy PiS zechce przeciągnąć Razem na swoją stronę. Podobnie jak w przypadku PSL, zagwarantować może im złote góry - pieniądze, stanowiska, możliwość realizacji programu. Tym bardziej, że w kwestiach społecznych postulaty Razem i PiS wcale nie są od siebie odległe. - Oczywiście, że zagrożenie ze strony kłusującego PiS-u jest i rozmawialiśmy o nim na klubie - niepokoi się poseł Marcin Kulasek. Sekretarz generalny Nowej Lewicy podkreśla jednak, że dotychczasowe głosowania w Sejmie - w sprawie marszałków, wicemarszałków i członków Krajowej Rady Sądownictwa - nie dają powodów do niepokoju. - Miejmy nadzieję, że nic złego się nie wydarzy - mówi Interii poseł Kulasek. - Na razie Razem jednoznacznie deklaruje, że będzie wspierać rząd. Myślę, że po ostatnich wyborach samorządowych i "rozlaniu się Kałuży" nie będą chcieli pójść tą drogą, bo każdy już wie, czym się takie decyzje kończą - przypomina. Rozmówcy Interii z Razem również, przynajmniej na ten moment, wykluczają jakąkolwiek współpracę z PiS-em. Jak mówią, do wyborów szli jako część koalicji, która obiecała Polakom odsunięcie PiS-u od władzy, i do tego zobowiązania podchodzą bardzo poważnie. Poza tym, nowy rząd ma przed sobą wiele wyzwań, którym PiS nie sprostało, a które muszą zostać zrealizowane. Jak bumerang powraca tutaj chociażby kwestia odblokowania dla Polski miliardów euro z Krajowego Planu Odbudowy. Jednak jeśli nie w rządzie i nie z PiS-em, to jaką rolę widzi dla siebie w nadchodzących miesiącach formacja Adriana Zandberga i Magdaleny Biejat? W sejmowych kuluarach już słychać kąśliwy i mający swoje lata komentarz: Razem, ale osobno. - Cali my - śmieje się poseł Maciej Konieczny. - Nie wpisujemy się w jednoznaczny sposób w obecne ramy polskiej polityki, ale jesteśmy bardzo pragmatyczni w realizacji naszych politycznych i programowych celów. Musimy robić wszystko, żeby zyskiwać możliwie duży wpływ na rzeczywistość, a nie jest to łatwe, bo zdajemy sobie sprawę, że poparcie dla nas wciąż dalekie jest od większości - dodaje. Posłanka Dorota Olko zapewnia, że Razem nie planuje być recenzentem poczynań rządu Donalda Tuska. Choćby dlatego, że taka rola, w jej ocenie, zakłada bierność, a Razem, mimo że poza rządem, bierne być nie zamierza. Za swoimi pomysłami i projektami chce nadal lobbować w Sejmie i forsować je drogą poselską. Pierwszym testem będzie tzw. ustawa ratunkowa, która zakłada dekryminalizację aborcji. - Zdobycie większości dla tego projektu wydaje nam się w tym Sejmie możliwe i będziemy do tego dążyć - zapowiada nasza rozmówczyni. Ile z tych zapowiedzi wyjdzie, i Polacy, i Razem przekonają się już w najbliższych tygodniach. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!