Tekst jest pisany całkiem na gorąco - w 15 minut po ogłoszeniu wyników exit pollu organizowanego przez pracownię Ipsos. Od razu trzeba poczynić zastrzeżenie. To nie są wyniki ostateczne. Marcin Palade, ekspert od badań opinii publicznej, zwrócił uwagę na jedną okoliczność: jeśli procent odmów odpowiedzi wyborców pytanych przed lokalami o swoje preferencje przekroczył 20 procent, oficjalne wyniki mogą się nawet znacznie różnić od prognozy. Dodajmy od razu, że to przekroczenie 20 procent nastąpiło. Duże grupy ludzi pozostały nierozpoznane. Skoro tak, podejrzewałbym o niedoszacowanie niektórych ugrupowań. Przede wszystkim Konfederacji, może także i PiS. Dlaczego ich? Bo wyborcy mają poczucie, że są to formacje obdarzane mniejszym szacunkiem: przez większość mediów, przez różne opiniotwórcze środowiska. Tak jest, pomimo ośmioletnich rządów prawicy. Dwóch zwycięzców? Dziś mamy wszakże obraz werdyktu jednoznacznego. Trzy partie opisywane jako "demokratyczne", mogą liczyć na samodzielną większość. W tym sensie Donald Tusk ma podstawy ogłaszać cały ten obóz zbiorowej zwycięzcą. Pytanie, czy coś się jeszcze w tej kwestii zmieni. Zarazem fakt, że po dwóch kadencjach PiS był w stanie zająć pierwsze miejsce, to fenomen. Nie zdarzyło się tak w dziejach III RP ani razu. SLD, AWS, ponownie SLD, PiS po swoich pierwszych rządach, wreszcie PO po dwóch kadencjach zawsze spadały na dalsze pozycje. Czasem, jak AWS i SLD za drugim razem popadały wręcz w rozsypkę kończąc pod progiem lub z minimalną parlamentarną reprezentacją. Tu tak nie jest. PiS przegrał, ale dyktował podczas kampanii tematy, zmuszając opozycję do kluczenia w takich sprawach jak ochrona polskich granic, obawy przed imigracją, odrzucenie prywatyzacji czy stanowisko wobec federalizacyjnych planów elit Unii Europejskiej, Teraz PiS nawet przegrany, ale mający jeszcze przez dwa lata swojego prezydenta, pozostanie ważnym aktorem na scenie. Jest bowiem w stanie zablokować każdy poważny projekt zwycięzców. Chyba że koalicja pod wodzą Tuska zdecyduje się na obchodzenie prawa. Takie zapowiedzi padały, być może były one tylko dziełem retoryki. Możliwe jednak, że nie. Nie mieliśmy jeszcze tak toksycznej wyborczej polaryzacji. Jej produktem są nadzieje na odwet, zwłaszcza w łonie głównego bloku opozycyjnego, czyli Koalicji Obywatelskiej. Wygrały miasta... Jeśli prognoza się potwierdzi, można wskazywać główny powód wyborczego zwrotu. Przy gigantycznej mobilizacji wszystkich elektoratów zakończonej ponad 72-procentową frekwencją jest to swoiste zwycięstwo dużych miast nad Polską powiatową, wsią i szerzej prowincją. Na ile była to kwestia starcia realnych interesów? A na ile przekonanie ludzi z większych ośrodków, że poparcie dla bardziej "europejskich", "nowoczesnych", "praworządnościowych" ugrupowań opozycji w swoisty sposób nobilituje, jest wyrazem aspiracji ku klasie średniej czy elicie. Można wskazywać pojedyncze czynniki odgrywające rolę swoistych gamechangerów: aferę wizową czy dymisje generałów pod sam koniec kampanii. Ale też chyba powodem zasadniczym zmęczenia tą władzą było jej ogólne wizerunkowe zużycie. Ludzie z większych miast mieli poczucie obcości wobec pań i panów z kręgów rządowych bratających się ze strażami pożarnymi, z kołami gospodyń wiejskich, przemawiających językiem tradycyjnego, a czasem nawet (minister Czarnek) cokolwiek archaicznego patriotyzmu. Zarazem te panie i ci panowie zachowywali się coraz mocniej jak partia władzy, korzystająca z jej rozlicznych rent. Na rzecz opozycji zadziałał też podział wpływów wewnątrz opozycji. Trzecia Droga i Lewica z jednej strony były oskarżane o swoistą dywersję, osłabienie opozycyjnego potencjału poprzez wystawienie osobnych list. Okazało się, że rację mają ci, co przekonywali, że większa różnorodność będzie dodatkowym magnesem. Zarazem nie sprawdziły się między innymi moje przewidywania, że sprowadzenie tych partii opozycyjnych, także przez samych jej liderów, do roli "młodszych braci" odbierze im w finale głosy. Opozycja różnorodna Nadzieja, że Trzecia Droga nie przekroczy ośmioprocentowego progu była ważnym elementem nadziei obecnie rządzących na zwycięstwo bardziej kompletne niż symboliczne pierwsze miejsce. Skończyła z doskonałym wynikiem. Stała się odskocznią dla wszystkich tych, którzy bardziej nie lubili PiS, ale byli też oszołomieni agresywnością Donalda Tuska. W swoim mniemaniu wybrali oni pośrednie rozwiązanie. W praktyce utorowali drogę rządowi Tuska na samym końcu rozgrywki. Mniej istotne były tu konkretne propozycje programowe, bardziej wrażenia. Dodajmy, że Trzecia Droga zdołała też, o ile prognoza się potwierdzi, stać się formacją przynajmniej części polskiej prowincji. W tym sensie wsad PSL-owski zadziałał. Dodajmy skądinąd, że ten zlepek podobnych jak dwie krople wody do działaczy PO, a czasem Lewicy ludzi Szymona Hołowni z wciąż odrobinę konserwatywnym aparatem Władysława Kosiniaka-Kamysza jest mechaniczny i bardzo niedobrany. Ale wystarczył do zajazdu na pisowskie włości. Wszystko to piszę ze świadomością, że niektóre z tych diagnoz może trzeba będzie nieco skorygować. Dziś jednak wygląda na to, że tak zwany antyPiS ma wyraźną arytmetyczną większość w społeczeństwie, a co za tym idzie w Sejmie. Symbolizuje to także ledwie 40 procent głosujących w uznanym za pisowskie referendum. Możliwe, że ostatecznie siła PiS, a szerzej prawicy okaże się większa, co da jej liderom nadzieję na rozgrywkę o rząd. Ale czy na tyle, aby zmienić cały werdykt? Na razie wydaje mi się to mniej niż bardziej prawdopodobne.