Poszczególne partie opozycyjne przegrały wybory z PiS-em, ale cała opozycja - o ile sondażowe wyniki się potwierdzą - ma szansę przejąć władzę w Polsce. W tym sensie jest to przegrana, która może stać się zwycięstwem i wielkim przełomem po ośmiu latach władzy Jarosława Kaczyńskiego. By tak się stało, Donald Tusk, lider największego ugrupowania opozycyjnego, musi spełnić kilka warunków. Po pierwsze, po ogłoszeniu oficjalnych wyników musi natychmiast usiąść do stołu z liderami Trzeciej Drogi (która stabilnie stoi na nogach) i Nowej Lewicy, by nie dać szans PiS-owi na stworzenie alternatywnego scenariusza politycznego. Po drugie, na stole negocjacyjnym musi położyć wszystko, łącznie z rezygnacją ze stanowiska premiera, jeśli tego będzie wymagać kompromis z przyszłymi koalicjantami. Przegrana z Kaczyńskim (163 mandaty dla Koalicji Obywatelskiej do 200 dla Zjednoczonej Prawicy według sondażowych wyników) wymusza zmianę strategii: szef PO z solisty musi przeobrazić się w gracza zespołowego, który będzie uwzględniać głosy i interesy frakcji oraz partnerów opozycyjnych. Tusk musi być gotowy na krok, a nawet dwa w tył, jeśli od tego będzie zależeć możliwość skonstruowania skutecznej koalicji rządowej. Partnerzy - mimo znacząco gorszych wyników (zwłaszcza lewicy, która nie umie przyciągać nowych wyborców) - będą korzystać z wygodnej pozycji języczka u wagi. Postawią warunki programowe i personalne, które lider największej koalicji opozycyjnej będzie musiał uwzględnić, by skonstruować przyszły rząd lub być jego akuszerem. W tym sensie to na nim spoczywa największa odpowiedzialność za to, by nowy rząd nie rozpadł się przez cztery lata i mógł realizować swoje plany. Oczywiście PiS może przedłużać swoje rządy jeszcze przez jakiś czas. Prezydent Andrzej Duda może powierzyć misję tworzenia nowego gabinetu formalnemu zwycięzcy, procedury mogą się ciągnąć, ale finalnie władzę przejmie ten, który skutecznie stworzy koalicyjny rząd, a opozycja jest w stanie to zrobić. Czy prezydent będzie przez następne dwa lata blokować wszystkie reformy nowej władzy? Na dłuższą metę mu się to nie opłaci, a on sam może przecież marzyć o tym, by stworzyć na prawicy nowy ośrodek polityczny. Odklejenie się od PiS-u mu się przyda. Wybory jednak przede wszystkim wygrali obywatele, którzy masowo poszli na głosowanie - takiej frekwencji nie było od trzech dekad. Demokracja - mimo obaw - obroniła się, a autokracja - mimo przewidywań - nie przekonała suwerena. W poniedziałek obudzimy się w innej Polsce, choć tak samo podzielonej i popękanej. O ile sondaże znów nie zawiodły. Przemysław Szubartowicz